Londyn 2012. Szermierka. Polska klęska w Londynie

Miały być medale, były kompromitujące porażki. Polscy szermierze z igrzysk olimpijskich w Londynie wrócą na tarczy. - Trzeba powiedzieć sobie wprost, że wszyscy polegli. Zrobili antyreklamę naszej dyscyplinie - ocenia wielokrotny medalista mistrzostw świata i Europy w szabli, Rafał Sznajder.

- Stawka jest bardzo wyrównana, ale wierzę w siebie - przekonywała szpadzistka Magdalena Piekarska - Jadę po złoty medal, innej opcji nie ma. Byłbym głupcem, gdybym jechał tylko po to, by wziąć udział i po uścisk dłoni prezesa - zapewniał szpadzista Radosław Zawrotniak. - Nie czuję presji, bo zdobyłam już olimpijskie medale [srebro w 2000 roku w Sydney w drużynie i brąz indywidualnie cztery lata później w Atenach]. Teraz mam w sobie luz i mierzę w złoto, którego brakuje mi do kolekcji - mówiła florecistka Sylwia Gruchała. - W drużynie też będzie dobrze. Tam jest nawet łatwiej, bo siły się łączą - dodawała. Polscy szermierze tuż przed igrzyskami sami nadmuchali ogromny balon oczekiwań. W Londynie przebili go z wielkim hukiem.

Nasi nie gryźli

- To nie Senegalczyk. To Francuz. Przed igrzyskami zmienił obywatelstwo. Jest bardzo dobry, wyjątkowo mi nie leży - tłumaczył się Zawrotniak po porażce już w pierwszej rundzie. Równie szybko przegrały Gruchała i jej koleżanki we florecie Małgorzata Wojtkowiak oraz Martyna Synoradzka. One także nie miały zbyt wiele na swoją obronę. - Po prostu zabrakło mi jaj - przyznać umiała tylko Piekarska, która także poległa już w swej pierwszej walce.

Po jednym wygranym pojedynku zanotowali jedynie szabliści Aleksandra Socha i Adam Skrodzki. Ale z tego powodu trudno otwierać szampany, skoro Socha za chwilę przegrała w 1/8, a Skrodzki - już w 1/16 finału. Najdalej dotarła drużyna florecistek. Jednak w ćwierćfinale Gruchała i spółka znalazły się tylko dlatego, że miejsce w nim automatycznie otrzymały na podstawie wysokiej, piątej pozycji w światowym rankingu.

- Co ja mogę powiedzieć? Tak słabo w szermierce na igrzyskach nie wypadliśmy chyba nigdy wcześniej. Na koniec florecistki z kretesem przegrały z Francuzkami. Mimo wszystko wierzyłem, że jak zwykle na igrzyskach zdobędziemy medal, a już wyniku 31:42 na pewno się nie spodziewałem. To był mecz do jednej bramki - mówi członek zarządu Polskiego Związku Szermierczego, Rafał Sznajder. - Trzeba powiedzieć sobie wprost, że wszyscy polegli. Najmocniej zawiódł chyba Zawrotniak. To, że Senegalczyk trenuje we Francji niewiele znaczy. Polak powinien go pokonać, a przegrał wyraźnie. Tak naprawdę nawet nie nawiązał walki - ocenia były mistrz Europy i czterokrotny medalista mistrzostw świata w szabli.

Za występ w Londynie Sznajder rozgrzeszyć chciałby najbliższych sobie szablistów, ale również ich nie oszczędza. - Skrodzki wygrał swoją pierwszą walkę, a w drugiej trafił na jednego z najlepszych zawodników świata, Niemca Nicolasa Limbacha. Na zwycięstwo nie miał wielkich szans, ale trzeba przyznać, że ta walka pokazała różnicę klas między Polakiem, a światową czołówką - ocenia Sznajder. - Ola Socha też swój pierwszy mecz wygrała, a później przegrała z niezłą Greczynką Vassiliki Vougiouką. Rywalka była solidna, ale znów widzieliśmy przepaść, której nie powinno być. Naszym zawodnikom brakowało waleczności, chyba byli źle przygotowani mentalnie. Przegrać można, ale - mówiąc naszym żargonem - trzeba gryźć planszę. Nasi nie gryźli - ocenia Sznajder.

Zostaną sędziowie

Niewiele dobrych słów swoim kolegom poświęcić może także Danuta Dmowska. - To rzeczywiście najgorszy start polskich szermierzy od wielu lat. Niestety, wpisali się w słabe występy kolegów z innych dyscyplin. Ogólnie rzecz biorąc nie jesteśmy sportową potęgą - mówi była mistrzyni świata szpadzistek.

Przyczyn kryzysu polskiej szermierki Dmowska szuka w źle zorganizowanym szkoleniu. - Brakuje odpowiednich trenerów na odpowiednich stanowiskach. W tym sporcie zostali już tylko pasjonaci, którzy zajmują się nim przy okazji, a przede wszystkim myślą, co robić w życiu, żeby mieć za co żyć - tłumaczy Dmowska.

- Trenerem nie jestem, ale też wydaje mi się, że szkoleniowcy nie przygotowali odpowiednio zawodników - mówi Sznajder. - Nie znaczy to, że zawodnicy są bez winy. Kiedy ja jechałem na igrzyska do Atlanty, Sydney i Aten, to za każdym razem myślałem o medalu, ale nie zapowiadałem, że jadę po złoto. Nie robiłem sobie takiego PR-u, jak ci, którzy pojechali do Londynu. Ich spotkał zimny prysznic, a to, co pokazali było antyreklamą naszej dyscypliny - dodaje jej ostatni przedstawiciel na igrzyskach. Sznajder w Londynie zostaje, bo sędziuje zawody, głównie szablistów.

Najgorsze, że po londyńskiej klęsce polska szermierka w najbliższych latach może być zmuszona do zadowalania się sukcesami sędziów. - Nie wykorzystaliśmy swoich pięciu minut, tego czasu, kiedy raz na cztery lata mówi się o nas więcej - przyznaje Dmowska. Po Londynie mody na szermierkę nie będzie, a bez niej trudno o następców dla obecnych reprezentantów. - Kiedy Sylwia Gruchała jechała na swoje pierwsze igrzyska, to była już mistrzynią Europy. Obecnie nie ma takich młodych, utalentowanych zawodniczek. 19-latki, która byłaby na poziomie Sylwii sprzed 12 lat nie widzę i nie wiem, co można z tym zrobić - kończy Dmowska.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.