Londyn 2012. Zawrotniak jechał po złoto, przegrał z Senegalczykiem

Szpadzista Radosław Zawrotniak mówił przed igrzyskami zupełnie jak niepolski sportowiec. Że jedzie po medal, że się nie boi, że jest pewny swego. - To nie był mój dzień, przeciwnik mnie zaskoczył - wypalił jednak po klęsce w I rundzie.

Profil Sport.pl na Facebooku - 78 tysięcy fanów. Plus jeden? 

Zawrotniak przed igrzyskami imponował pewnością. W wywiadzie dla "Gazety " wyliczał powody, dla których ma w Londynie szanse na złoto. - Stres mnie napędza, a rywalom trzęsą się ręce. Są ode mnie niżsi, a ja jestem świetnie przygotowany. Jadę po złoto, inne podejście nie ma po prostu sensu - mówił srebrny medalista z Pekinu w drużynie.

Jego przygoda z kolejnymi igrzyskami trwała jednak w środę w hali ExCel tylko dziewięć minut. W I rundzie 15:9 pokonał go Senegalczyk Alexandr Bouzaid. Balon napompowany przez Zawrotniaka pękł z dość dużym hukiem.

Po walce mówił już jak typowy przegrany polski sportowiec.

- To nie Senegalczyk, tylko Francuz. Przed igrzyskami zmienił obywatelstwo. Bardzo dobry, nie leży mi wyjątkowo. Wyciągnął mnie na przeciwnatarcie, w sumie wiedziałem, że to zrobi, ale... nie wiedziałem, że zrobi to aż tak dobrze. Szpada to jest taka gra w łapki, ja cię chcę przebić, a ty uciekasz - opowiadał.

Po co mówił o tym złocie? - Jechałem po złoto, przygotowywałem się, wierzyłem, ale trudno było rozgryźć rywala technicznie i taktycznie. Jest niski, ale szybki, leworęczny. Nie zabrakło mi sił, czy determinacji. To jest sport walki, a nie sprint. W szermierce nie ma grup, czy repasaży - stwierdził.

Jego zdaniem na igrzyskach każdy ma szansę na złoto. - Cuda się będą działy, zobaczycie. Tu jest tylko 30 najlepszych szpadzistów świata z 1200 startujących w PŚ. Można rzucać kością lub butelką - stwierdził, co zbiło nas z tropu zupełnie, bo teza o przypadkowości wyników jest szczególnie nowatorska w kontekście tego, co sam mówił przed igrzyskami.

Ogólnej klęski szermierzy (do środy wygrali jedną walkę) Zawrotniak oceniać nie chciał. Jak typowy polski sportowiec po porażce nasrtoszył się tylko delikatnie w kierunku działaczy. - Ich proszę pytać, oni są od oceny, wiedzą wszystko najlepiej. Każdy z Polaków miał formę, po prostu czasem nie trafialiśmy z dniem - powiedział.

Chwilę później opowiadał, że szermierze ogólnie mają ciężko, bo w Polsce nie zmieniła się infrastruktura szermiercza, że trenuje w "piwnicy", czyli w salkach bez okien należących do AZS AWF Kraków. Nie pasowało mu też to, że jego trener klubowy Piotr Hammer, z którym przygotowywał się do igrzysk, nie mógł mu pomagać na igrzyskach. - Jedyne, co zrobił dla mnie PKOl, to posadził trenera na trybunach. Nie miałem jego wskazówek. Był tu ze mną tylko trener kadry, pan Marek Julczewski, nadany z góry przez związek, tak więc trochę musiałem wszystko dosztukowywać - wyjaśniał.

Na koniec chyba przypomniał sobie jednak, że bywa pewnym siebie twardzielem, i dodał, że "to wszystko nie miało znaczenia". - Trzeba oddać rywalowi, że dobrze walczył - stwierdził.

Ale z trudnym losem szermierza Zawrotniak chce się mocować dalej. Zobaczy "jakie będą możliwości finansowe, jaka będzie struktura sportu, program co roku przecież się zmienia". Powiedział jednak, że liczy na dobry występ w Rio de Janeiro. Z drużyną, bo drużyna to jednak polska specjalność. Tylko w niej zdobywamy medale.

Na koniec zaznaczył jeszcze, że bardzo interesuje się historią, a w środę była rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. - Myślałem, że będzie mnie to niosło, ale jakoś nie poniosło - zakończył.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.