Ole, ole, ole, ola! Trybuna Kibica zawsze pełna
Znicz w Londynie zapłonie za sto dni. W 2008 r. w Pekinie zdobywców złotych krążków Polski Komitet Olimpijski nagradzał 200 tys. zł i samochodem, dwa lata później w Vancouver Justyna Kowalczyk za złoto odebrała czek na 250 tys. zł. Srebrni medaliści obu ostatnich igrzysk dostali po 150 tys. zł, brązowi - po 100 tys. zł (w drużynach każdy członek - 75 proc.). Premie otrzymywały też związki sportowe - 200 tys. zł, z czego połowa dla trenera.
- Nie ma jeszcze decyzji o premiach na igrzyskach w Londynie. PKOl zatwierdzi je 25 maja, ale wiele wskazuje na to, że mogą być niższe - przyznaje Adam Krzesiński, sekretarz generalny PKOl.
- Po pierwsze, tak krawiec kraje, jak materii staje. Nie mamy do dyspozycji pieniędzy budżetowych, dajemy to, co mamy od sponsorów, a sytuacja ekonomiczna na świecie zmieniła się w porównaniu z tym, co działo się kilka lat temu - mówi Krzesiński.
PKOl na igrzyska w Londynie wyda ponad 15 mln zł. - Nad zmianą zasad zastanawiamy się jednak także dlatego, że patrzymy na trendy w Europie. Aż 22 komitety olimpijskie na naszym kontynencie w ogóle nie przyznają już nagród. My, razem z Azerbejdżanem i kilkoma innymi egzotycznymi krajami, płaciliśmy jedne z najwyższych premii - opowiada sekretarz PKOl.
Azerowie dają za złoto 200 tys. euro, Izrael - 195 tys. euro, Cypr - 150 tys. euro, Polska - blisko 70 tys. euro. Niemcy płacą symboliczne 15 tys. euro, Duńczycy - 10 tys., tyle samo Serbowie. Premii nie przyznają w ogóle m.in. Szwecja, Norwegia oraz organizująca igrzyska Wielka Brytania. - Start w igrzyskach to przede wszystkim zaszczyt, pieniądze sportowcy zarabiają gdzie indziej - mówił lord Colin Moynihan, szef Brytyjskiego Komitetu Olimpijskiego.
- Nagrody zanikają, bo sport bardzo się sprofesjonalizował. W wielu krajach najlepsi mają kontrakty sponsorskie, uzyskują potężne pieniądze z innych źródeł. Medal to gwarancja takich dodatkowych zarobków. W Polsce powoli też zachodzi taki proces - mówi Krzesiński.
Adam Małysz, Justyna Kowalczyk czy Tomasz Majewski bez premii pewnie poradziliby sobie doskonale, ale czy Leszek Blanik w niszowej gimnastyce albo drużyna panczenistek też?
PKOl uważa, że polski medalista nawet bez sponsorskich pieniędzy ma się całkiem dobrze. - Dziś nie da się już być wielkim sportowcem amatorem, poświęcając dwie godziny na trening. Teraz pracują na pełen etat, dostają stypendia ze związków, ich przygotowania są finansowane ogromnymi kwotami z budżetu [tylko w tym roku ministerstwo dało ponad 120 mln zł]. Sportowcy, a zwłaszcza medaliści, mają wszystko podane na tacy, a po zakończeniu kariery dostają co najmniej 2,4 tys. zł renty olimpijskiej. Nie zapominajmy, że to wszystko też są nagrody - podkreśla sekretarz generalny PKOl.
Według nieoficjalnych informacji premie dla związków i trenerów mają być zachowane, ale prawdopodobnie zostaną proporcjonalnie zmniejszone.
Mniejsze premie to niejedyna zmiana. Po kompromitującej wpadce dopingowej Kornelii Marek - jedynej na igrzyskach w Vancouver - PKOl postanowił wprowadzić dodatkowe zobowiązanie dla olimpijczyków. Zawodnicy przed wyjazdem będą musieli podpisać - jak przed każdymi igrzyskami - kartę reprezentanta, ale w niej znajdzie się nowa klauzula.
- Jeżeli ktoś zostanie przyłapany na dopingu i zostanie mu on udowodniony, zawodnik będzie musiał zwrócić koszty wyjazdu do Londynu - powiedział Krzesiński. - Jeśli nie podpisze, nie pojedzie.
Sekretarz PKOl powiedział, że szacunkowy koszt wysłania jednego olimpijczyka wynosi około 30 tys zł. Są to koszty kompletu strojów oraz zakwaterowania, przelotu i kieszonkowego.
- Każdy przypadek będzie rozpatrywany oddzielnie - powiedział Krzesiński i nawiązał do kajakarza Adama Seroczyńskiego, u którego stwierdzono śladowe ilości zabronionego klenbuterolu podczas igrzysk w Pekinie. - Okoliczności wskazują, że w tym przypadku nie było nie świadomego dopingu i że zawodnik był bez winy, więc gdyby podobna sytuacja zdarzyła się w Londynie, raczej nie domagalibyśmy się zwrotu kosztów.
- PKOl nie jest odpowiedzialny za przygotowanie olimpijczyków, a jedynie za ich wyjazd na igrzyska. Dlatego nie możemy żądać na przykład zwrotu nakładów na szkolenie - mówi Krzesiński.
W Ministerstwie Sportu nie planują wprowadzenia podobnych kar umownych za udowodniony doping reprezentantów Polski. - Podpisujemy kontrakty ze związkami sportowymi, a nie z zawodnikami. Nie mamy prawnych możliwości, aby stosować takie kary. Teoretycznie związki mogą same dochodzić odszkodowań za zainwestowane w dopingowicza pieniądze - powiedział wiceminister Jacek Foks.
Od 1968 r. na letnich igrzyskach przyłapano na dopingu 86 olimpijczyków, w tym troje Polaków: sztangistę Zbigniewa Kaczmarka, dyskobolkę Danutę Rosani (oboje Montreal, 1976), oraz Seroczyńskiego (Pekin, 2008).
770 tys. dol.
Singapurczycy
55 tys.
Chińczycy
25 tys. dol.
Amerykanie
20 tys. dol.
Australijczycy