Podnoszenie ciężarów. Kołecki: W Londynie będą medale

- Jestem zwolennikiem szanowania planów, które ktoś sobie stworzył. Jeżeli zawodnik uznał, że w mistrzostwach Europy nie startuje, bo wystarczy mu, kiedy się sprawdzi na majowych mistrzostwach Polski, to w porządku - mówi Szymon Kołecki. Dwukrotny wicemistrz olimpijski wierzy, że jego koledzy, którzy zrezygnowali ze startu w mistrzostwach Starego Kontynentu, wywalczą medale na igrzyskach olimpijskich w Londynie. - Muszę powiedzieć, że patrząc na ich przygotowania, apetyt mam duży - mówi Kołecki.

Ole, ole, ole, ole! Trybuna Kibica zawsze pełna

Łukasz Jachimiak: Mistrz świata Marcin Dołęga, mistrz świata Adrian Zieliński, mistrz Europy Arsen Kasabijew - tacy zawodnicy zrezygnowali ze startu w mistrzostwach Europy w podnoszeniu ciężarów. Czy sztangiści, którzy mają walczyć o olimpijskie medale w Londynie, postępują słusznie?

Szymon Kołecki: Gdyby wystartowali dobrze, mówilibyśmy, że już są w formie. Później któremuś nie wyszłoby na igrzyskach, to powiedzielibyśmy, że popełnił błąd, przygotował najlepszą dyspozycję za wcześnie. Tak było niedawno z naszymi 800-metrowcami. Adam Kszczot i Marcin Lewandowski zimą osiągnęli świetne wyniki i na halowych mistrzostwach świata mieli zdobyć medale. Nie udało się, teraz każdy się zastanawia, dlaczego. Jestem zwolennikiem szanowania planów, które ktoś sobie stworzył. Jeżeli ktoś uznał, że w mistrzostwach Europy nie startuje, bo wystarczy mu, kiedy się sprawdzi na zaczynających się 26 maja mistrzostwach Polski, to w porządku. Adrian startował w mistrzostwach świata, które odbyły się w listopadzie. Później musiał mieć czas, żeby odpocząć, bo to są duże obciążenia. Szykować formę kolejny raz tylko po to, żeby wystąpić w mistrzostwach Europy, to za duże ryzyko. W ciężarach nie da się zrobić w trzy czy cztery tygodnie formy, bo można uszkodzić bark, zepsuć kolano. Marcin zimą skończył proces leczenia barków, więc też nie powinien się spieszyć.

Pan kolegów rozumie, a Zygmunt Wasiela, prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, ubolewa, że na mistrzostwach żaden z nich nie wystąpi.

- Nie dziwię się, że ubolewa. Marcin na drużynowych mistrzostwach Polski dźwignął 403 kg, miał małą nadwagę, gdyby chciał, to znając go, zrobiłby wynik w okolicach 410 kg, co nawet mogłoby mu dać medal. Ale musiałby zbijać wagę, co mogłoby źle na niego wpłynąć, a jeśli by jej nie zbijał, to startowałby w wyższej kategorii i byłby w klasyfikacji dalej, co przed igrzyskami najlepsze dla niego by nie było. Generalnie jeśli ktoś nie jest przekonany, że chce startować, niech lepiej nie startuje. Natomiast wracając do prezesa, to przez ostatnie 50 lat chyba tylko dwa razy nie zdobyliśmy medalu na mistrzostwach Europy. Wygląda na to, że tym razem historia może się powtórzyć. Oczywiście mówię o męskich ciężarach. Ale nawet gdyby medalu nie było, to trzeba pamiętać, że nie ta impreza jest w tym roku najważniejsza.

Prezes zapowiada, że weryfikacje takiego samodzielnego decydowanie zawodników i ich trenerów o ważności startów nastąpi po Londynie.

- Po Londynie będą wybory prezesa i ja mam nadzieję, że dojdzie do zmiany. Nie rozumiem, dlaczego na temat szkolenia wypowiada się człowiek, który się na tym nie zna. Jeśli on jest prezesem, to powinien zająć się zarządzaniem związkiem, a nie mówieniem o przygotowaniu do kolejnych imprez. Uważam, że trenerzy, którzy potrafili wychować zawodników na poziom międzynarodowy, dalej powinni ich prowadzić. Bo skoro zrobili to w warunkach trudnych, czyli klubowych albo w kadrach regionalnych, to jeśli dostaną dobre warunki, a więc indywidualny tok albo możliwość pracy ze swoimi zawodnikami w kadrze, to tym lepiej powinno im iść. Nie powinien się w to wplątywać jakiś człowiek, który się do tego nie nadaje.

Ma pan na myśli trenera Mirosława Chorosia?

- Tak, cały czas mówimy o dzisiejszej sytuacji. Być może inna sytuacja byłaby, gdyby trenerem kadry był człowiek z wielkim autorytetem, uznaniem, doświadczeniem. Ale niestety, dzisiaj tak nie jest.

Jak będzie w Londynie?

- Zawsze dużo gadam przed zawodami. Kiedy to dotyczy mnie, nie boję się różnych rzeczy zapowiadać. Teraz chodzi o moich kolegów, ale muszę powiedzieć, że patrząc na ich przygotowania, apetyt mam duży. Jestem przekonany, że będą medale.

Zieliński w 2010 roku miał na mistrzostwach świata złoto, przed rokiem już tylko brąz, Dołęga jest po kontuzji, Kasabijew ostatnio nie prezentował najwyższej formy i miał spore problemy.

- Jakie?

Długo nie było jasne czy Gruzja pozwoli mu na olimpijski start w barwach Polski.

- To już się wyjaśniło.

Ale stracił trenera - Ivan Grikurovi objął kadrę Gruzji.

- Niestety, tak to się poukładało. Zatrzymajmy się najpierw przy Marcinie i Adrianie. Dołęga ma trzech mocnych przeciwników. To dwóch Rosjan i Białorusin. Rywalizacja z nimi będzie trudna. Ale dobrze, że tych rywali nie jest sześciu czy siedmiu. Jemu wystarczy ograć jednego z tej trójki. U Adriana jest inaczej. Są Rosjanie, jest mocny Irańczyk, Chińczyk, który jest mistrzem olimpijskim, Białorusin, do którego należy rekord świata. Ale Adrian też jest mocny.

A co z Kasabijewem? Po tym, jak został mistrzem Europy, przekonywał mnie pan, że w Londynie obaj powalczycie o złoto. Kategorię 94 kg mieliśmy mieć supermocną, ale pan się wykruszył, a Arsen nie osiąga najlepszych wyników.

- Arsen powalczy. Na drużynowych mistrzostwach Polski zrobił w dwuboju 403 kg. Ten wynik na igrzyskach w Pekinie dałby srebrny medal.

A co by dał teraz? Od Pekinu jednak parę lat minęło i poziom poszedł w górę.

- Tak, oczywiście. Stawka się bardzo wyrównała. Ale na ostatnich mistrzostwach świata, jeśli dobrze pamiętam, 402 kg dawało brązowy medal. Zresztą, 403 kg Arsen osiągnął w zawodach ligowych. Po takim starcie nie da się go "zapisać" na jakieś miejsce w igrzyskach. Tak wielkie zawody u ludzi wywołują różne reakcje. Arsena znam, myślę, że w Londynie będzie bardzo waleczny i atmosfera mu posłuży. Teraz przebywa w Gruzji, trenuje ze swoim byłym szkoleniowcem klubowym, pod okiem którego się wychował. Uważam, że przygotuje odpowiednią formę.

Szokujące wyznania Amandy Beard: kaleczyłam się bez opamiętania

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.