W połowie lutego na olimpijskich trasach przygotowanych już na zimowe igrzyska Pekin 2022 miały się odbyć zawody Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim. Nie odbędą się, bo na organizatorów padł strach przed koronawirusem. Z tego powodu z Nankinu do Sydney zostały też przeniesione olimpijskie kwalifikacje w piłce nożnej kobiet, również planowane na luty.
IAAF (Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych) poinformowało oficjalnie, że halowe mistrzostwa świata w lekkiej atletyce, które miały zostać rozegrane w dniach 13-15 marca w chińskim Nankinie, zostały przełożone na marzec 2021 roku. Wszystko z powodu koronawirusa, który w ostatnich tygodniach opanował Chiny.
Bez względu na decyzję IAAF, Polacy rozważali wycofanie się z mistrzostw, aby nie ryzykować zdrowia zawodników. - Jeśli doktor Jarosław Krzywański odradzi start, jeżeli oceni, że jest chociaż 1 proc. ryzyka, to nie będziemy tego ryzyka podejmować. Zdrowie i bezpieczeństwo są nadrzędne - mówił w rozmowie ze Sport.pl Piotr Długosielski, dyrektor PZLA ds. międzynarodowych.
Polacy zdążyli już zainwestować w wyjazd do Chin. Ile PZLA straci na przełożeniu mistrzostw? - Tego się nie da teraz oszacować. Są ubezpieczenia, więc część pieniędzy byśmy odzyskali. A też nie wiemy, jak zachowałby się organizator. Z jednej strony kontrahenta nie obchodzą nasze problemy, a z drugiej może jednak wiedząc, jaka jest sytuacja, część zapłaty by nam umorzył - tłumaczył Krzysztof Kęcki, dyrektor sportowy PZLA.
Decyzja IAAF sprawia, że powstał problem z ulokowaniem mistrzostw świata w 2021 roku. W dniach 5-7 marca planowane są halowe ME w Toruniu. Światowa i europejska federacja będą musiały porozumieć się w sprawie wyboru nowego terminu dla chińskich mistrzostw. Gdyby utrzymano obecny termin w połowie marca, do Polski nie przyjechałoby wielu liczących się zawodników, wybierając mistrzostwa świata.