Aniołki czy terminatorki? Polskie sprinterki na 400 m wicemistrzyniami świata

- Nie, nie jestem terminatorem - śmieje się Justyna Święty-Ersetic, opowiadając jak wytrzymała mistrzostwa świata w Dosze. Na ich koniec, w swoim szóstym biegu, doprowadziła polską sztafetę 4x400 do srebra. - Jak skończyłam swoją zmianę, to usiadłam, zaraz obok usiadła Patrycja Wyciszkiewicz i mówiłam jej, że nie mogę patrzeć, bo się za bardzo denerwuję - opowiada Iga Baumgart-Witan, która bieg zaczęła. - Amerykanki poza zasięgiem? My chcemy więcej. Jak dasz palec, to chcemy całą rękę - mówi Iga.

Cztery lata temu na mistrzostwach świata w Pekinie odpadły w eliminacjach. Dwa lata temu w Londynie wywalczyły brąz. Rok temu były już mistrzyniami Europy, a w maju bieżącego roku wygrały w Jokohamie nieoficjalne mistrzostwa świata. Amerykanki były wtedy w takim szoku, że nie podały Polkom rąk, nie wymieniły z naszymi dziewczynami gratulacji.

Paweł Fajdek został po 4. z rzędu mistrzem świata. Polacy po raz kolejny pokazali, że są w stanie zdobywać medale na mistrzostwach świata. Zobacz podsumowanie ich startów w Katarze

Zobacz wideo

Zmiażdżony rekord

Teraz w Dosze biegaczki z USA prowadziły od początku do końca. Zgodnie z przywidywaniami wygrały zdecydowanie. Ich czas - 3:18,92 - najlepszy w tym roku na świecie, był lepszy od rezultatu Polek o 2,97 s. Ale Iga Bumgart-Witan, Patrycja Wyciszkiewicz, Małgorzata Hołub-Kowalik i Justyna Święty-Ersetic uzyskując wynik 3:21,89 aż o 2,60 s pobiły rekord Polski. Rekord - warto dodać - nie swój, tylko poprzedniego pokolenia "czterystumetrówek".

- Do Amerykanek nam jeszcze troszeczkę zabrakło. Ale śmieję się, że jest 1:1 w tym roku. Bardzo nas cieszy srebrny medal. Zwłaszcza, że pobiłyśmy ten rekord Polski - komentuje Święty-Ersetic. - Jak odbierałam pałeczkę, to było tak, jak przypuszczałam, czyli liczyły się cztery sztafety [USA, Polska, Jamajka i Wielka Brytania]. Cieszę się, że dziewczyny pobiegły bardzo mocno i miałam ten komfort, że mogłam przepuścić Jamajkę, złapać się za nią i mocno ruszyć na końcówce - dodaje Justyna.

Sześć mocnych biegów w tydzień: "Byłam troszeczkę zmęczona"

Podwójna mistrzyni Europy wszystko rozegrała w swoim stylu - tak jak opisuje, najpierw dała się wyprzedzić, ale absolutnie nie zamierzała zadowolić się brązem dla siebie i koleżanek. Finisz miała piorunujący, uciekła Jamajce na pół sekundy, już przed metą wyrzuciła do góry ręce.

Dla Justyny to był szósty bieg w ciągu tygodnia. Zaczęła w poprzednią niedzielę, finałem sztafety mieszanej. Później miała trzy starty indywidualne (siódme miejsce w finale), w sobotę eliminacje sztafety i w niedzielę finał. - Nie, nie jestem terminatorem, ha, ha. Byłam troszeczkę zmęczona, ale postanowiłam sobie, że powalczę serduchem i myślę, że się udało. Jeszcze tylu biegów w trakcie mistrzostw nie miałam, to jest dla mnie dobre, mocne doświadczenie - mówi Święty-Ersetic.

Medal z przytupem

Dobre, mocne bieganie w trudnych warunkach pokazały wszystkie "Aniołki Matusińskiego". Świetnie na drugiej zmianie spisała się Wyciszkiewicz. - To był idealny bieg, ale to wszystko dzięki Idze, bo wypracowała nam przewagę. Wiedziałam, że tu będę w dobrej dyspozycji, cieszę się, że trener Matusiński to zauważył i dał mi biegać - mówi Patrycja. - Ten medal nas bardzo cieszy i motywuje, żeby na igrzyskach w Tokio też zawalczyć o krążek - dodaje.

- Biegłyśmy po sznurku, czyli nie było żadnych przepychanek. Rekord Polski to wynik kosmiczny, nie sądziłam, że możemy aż tak szybko pobiec. Gdyby ktoś mi przed startem powiedział, że tak skończymy, to powiedziałabym, że oszalał. Bardzo się cieszę, że mogłam być częścią takiej sztafety - zachwyca się Hołub-Kowalik. - Bardzo długo i bardzo ciężko na ten wynik pracowałyśmy. Cieszę się, że ciężka praca przynosi efekty. I że to zrobiłyśmy z takim przytupem - dodaje.

Iga śmiga, choć dwa dni przeleżała

Okazuje się, że niewiele z tego biegu widziała Baumgart-Witan. - Nie patrzyłam wcale. Jak usiadłam i zaraz "Wycisz" koło mnie usiadła, to mówiłam jej, że nie mogę patrzeć, że czekam na sam koniec. Finisz Justyny widziałam, chociaż fotografowie kazali nam siadać. Ale się oczywiście nie słuchałyśmy - opowiada.

Iga zdradza, że gdy w sobotę koleżanki biegły w eliminacjach, ona leżała w łóżku. - Od razu po indywidualnym finale się rozchorowałam. Przeleżałam dwa dni. Było naprawdę nieciekawie, trochę się obawiałam, jak sobie poradzę, ale dzisiaj mogę już normalnie mówić, oddychać i okazało się, że biegać też. Na rozgrzewce trener mnie zmotywował, mówiąc, że nawet zasmarkana jestem mu niezbędna i że na pewno dam radę - mówi Baumgart-Witan.

- Wynik zrobiłyśmy mega kosmiczny. I jeszcze mamy srebro, pokonałyśmy Jamajki, które sumę czasów mają lepszą niż my - podsumowuje Iga.

Teraz celem USA?

Ale jeszcze mówić nie kończy. Ożywia się, gdy słyszy, że zrobiły wszystko, co mogły, bo przecież Amerykanki są poza zasięgiem.

- Niby Amerykanki są poza zasięgiem, ale mama mi mówiła [Iwona Baumgart jest też trenerką swojej córki], że na jakiejś amerykańskiej stronie pisali, że po pierwszej zmianie Polka była tuż Amerykanką. Czyli da się z nimi porywalizować. My cały czas chcemy więcej. To tak jest, że jak się dostanie palec, to się chce całą rękę - mówi Baumgart-Witan.

Ostatnie lata "Aniołków Matusińskiego" pokazują, że one naprawdę coś o tym wiedzą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.