Tak wyglądała walka o medal Wojciecha Nowickiego. "Czułem się jak w filmie Barei"

- Na przybliżeniu stopa Halasza była wielkości mojej głowy. Idealnie było widać, że ta stopa wyszła z koła. A sędzia widział inaczej i odrzucił nasz protest. Czułem się jak w filmie u Barei. Wtedy zrobiło się nerwowo, ale wyszliśmy z Tomkiem Majewskim z pokoju i zamiast się kłócić zaczęliśmy procedurę odwoławczą - Krzysztof Kęcki, dyrektor sportowy PZLA, opowiada, jak nasza ekipa wywalczyła brązowy medal MŚ w Dosze dla Wojciecha Nowickiego.

Łukasz Jachimiak: Jak to się stało, że działacze zostali bohaterami?

Krzysztof Kęcki: Nie można nazywać nas bohaterami. Bohaterem jest zawodnik, który rzucił tyle, że wystarczyło na medal. My tylko zauważyliśmy, że tak było i złożyliśmy protest.

Najnowszy raport z MŚ w Katarze:

Zobacz wideo

Kto pierwszy zauważył, że rzut Bence Halasza był spalony?

- Marek Fostiak, wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. On poinformował mnie i Tomka Majewskiego, że rzut chyba była spalony. Poprosiliśmy, żeby przesłał nam nagranie wideo na WhatsAppa. Z tego materiału nie do końca wynikało, że rzut jest spalony, ale uznaliśmy, że trzeba to sprawdzić u sędziów. U nich przybliżenie było tak duże, że obaj z Tomkiem Majewskim byliśmy przekonani, że Halasz spalił rzut. Niestety, sędzia główny takiego przekonania do końca nie miał i odrzucił nasz protest.

Ale on oglądał nagranie z normalnej kamery, z powiększeniem o jakim Pan mówi, a nie Wasz materiał nagrany telefonem przez wiceprezesa Fostiaka?

- Marek Fostiak oglądał konkurs, siedząc przed telewizorem i nagrał filmik na telefon, więc na tym nagraniu nie widać jednoznacznie jak było. Ale oczywiście u sędziów oglądaliśmy ich materiał. I na nim wyraźnie było widać, że Wojtkowi należy się brązowy medal. Przybliżenie na bardzo dużym telewizorze było takie, że stopa Halasza była wielkości mojej głowy. Idealnie było widać, że ta stopa wyszła z koła. A że sędzia nie był przekonany? Czułem się jak w filmie u Barei. Ale różnie się ludzie w trudnych sytuacjach zachowują. Ten sędzia nasz protest odrzucił, a my mieliśmy jeszcze jedną instancję. Wykorzystaliśmy ją i wiecie, jak się wszystko skończyło.

Mówi Pan, że było jak u Barei, ale czy utrzymaliście nerwy na wodzy?

- Raz ja się denerwowałem, raz Tomek, ale ja już troszeczkę doświadczenia w takich sprawach mam, więc wiedziałem, że na tyle, na ile się da musieliśmy zachować kulturę i utrzymać miłą atmosferę.

Nie było tak, że pan był dobrym policjantem, a Tomasz Majewski złym?

- To by się pewnie dobrze sprzedało, ale nie, ha, ha. Było nerwowo, gdy widzieliśmy, że Halasz spalił, a sędzia mówił coś innego. Ale zachowaliśmy się dobrze, wyszliśmy z pokoju i zaczęliśmy procedurę odwoławczą. Postanowiliśmy się odwoływać, a nie kłócić.

Dlaczego tak długo wszystko trwało?

- Poza naszym były jeszcze protesty Brytyjczyków, którzy twierdzili, że Nick Miller nie spalił rzutu i było zamieszanie w związku z protestem ekipy hiszpańskiej po biegu na 110 m przez płotki. My protest złożyliśmy o godzinie 23.53 i czekaliśmy ze trzy godziny.

Bodajże do godziny 2.24.

- Tak, dłużyło się bardzo. I jeszcze dłużej mogło potrwać, bo Katarczycy też przyszli złożyć protest, ale się spóźnili. Przyszli w tej samej sprawie co my - żeby anulować spalony rzut Halasza.

Halasz mimo to pozostał brązowym medalistą. To sprawiedliwa decyzja?

- IAAF logicznie to wytłumaczył - gdyby Halasz miał rzut niezaliczony, to inaczej by się mógł później zachowywać w kole, inaczej walczyć. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką decyzją, że dwaj zawodnicy mający różne wyniki dostają takie same medale. Ale chyba nie można było lepiej tego rozwiązać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.