Kiedy zaczynał, miał 24 lata. Dzień po jego pierwszym złocie w kole walkę stoczyli gladiatorzy dysku, ustalając kolejność: Robert Harting, Piotr Małachowski, Gerd Kanter. Dzisiaj rzuca już tylko drugi z wymienionych. A trzeci jest jego trenerem. Dzień przed pierwszym triumfem Fajdka na MŚ na moskiewskie Łużniki zwycięstwem w biegu na "setkę" rozpalił Usain Bolt.
Niby minęło tylko sześć lat, a widać, że to w lekkiej atletyce epoka. Różne rzeczy działy się przez ten czas u Fajdka. Nie do wymazania z pamięci jest Rio. Na igrzyska w 2016 roku pojechał z aż 10 najlepszymi wynikami w roku, miał aż dwa metry przewagi nad drugim zawodnikiem tabel. Przegrał ze sobą, odpadł w eliminacjach.
Teraz, na niecały rok przed igrzyskami w Tokio, Fajdek zwyciężył w dawnym stylu. Bo ostatnio już tak nie wygrywał. Ostatnio dogonił go Nowicki. Mniej utytułowany kolega z kadry wziął złoto ubiegłorocznych mistrzostw Europy w Berlinie, Fajdkowi zostało srebro. - Życzę Wojtkowi dalekich rzutów, ale mam nadzieję, że będzie o centymetr za mną - mówił Fajdek po eliminacjach w Dausze.
Wszyscy są za nim o metry, a nie centymetry. Drugi Quentin Bigot przegrał z naszym mistrzem o 2,31 m, trzeci Bence Halasz o 2,32 m. A Nowicki? Szarpał się przez cały konkurs, wyraźnie nie mógł odnaleźć się w kole, szkoda, że spalił jedyny rzut na 80 m, gdyby nie to, miałby srebrny. Ostatecznie rzucił tylko 77,69 m, a przecież tegoroczny najlepszy rezultat na świecie - 81.74 - należy do niego.
Szkoda, ale doceńmy co mamy. Złoto, srebro i brąz - taki jest już dorobek polskiej kadry na MŚ w Dausze. A mistrzostwa jeszcze potrwają (do niedzieli) i jeszcze przyniosą nam sporo emocji.