Trenerka Joanny Fiodorow: Zdecydowałam się na hazardowy ruch. Teraz chcę się napić szampana

- Ciężko tu będzie z szampanem, bo jesteśmy w takim kraju, w którym alkoholu praktycznie nie ma. Ale bardzo chętnie bym się napiła, więc mam nadzieję, że coś się uda wykołować - śmieje się Malwina Wojtulewicz. Trenerka Joanny Fiodorow jest szczęśliwa, bo jej młociarka została wicemistrzynią świata. - Jestem spełniona jako trener. Przysięgam Bogu - mówi. Za kilka dni o medal powalczy też prowadzony przez Wojtulewicz Wojciech Nowicki.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Przed finałem Joanna Fiodorow zapowiadała, że może pobić rekord życiowy. Przygotowałyście formę, która pozwalała bezpiecznie robić takie zapowiedzi?

Malwina Wojtulewicz: Tak czułyśmy. Powiedziałam jej po eliminacjach: "Aśka, jak zrobisz rekord życiowy, nieważne jaki, to ja będę spełnionym trenerem, a ty będziesz spełnioną zawodniczką". A po cichu sobie myślałam tak: "Wiadomo, że rekord życiowy to będzie medal".

Spokojnie pani oglądała konkurs? "Życiówka" poprawiona aż o 1,26 m już w pierwszej kolejce chyba daje komfort?

- Czułam, że to da medal. Ale trochę się bałam, że może ktoś przywali tak jak Aśka.

Trudno się jeszcze poprawić po aż tak dobrym rzucie i po wybuchu radości, prawda?

- Tak. Mogła, ale popełniała błędy techniczne. Jednak mimo to rzucała daleko, miała świetną serię, jeszcze dwa razy rzuciła pod 75 metrów. Jak na razie to był konkurs jej życia. Super, że wyszło to, o czym przed startem zażartowałam. Powiedziałam: "Aśka, pierwszy rzut ma być z fajerwerkami". Była nabuzowana. Czułam, że będzie dobrze.

Ile rzucała na ostatnich treningach?

- Przyznam się, że po raz pierwszy zdecydowałam się na hazardowy ruch. Ona przez cały ostatni tydzień rzucała raz. Oddała dziewięć rzutów. Chciałam, żeby poczuła głód rzucania. Byliśmy razem na treningu Wojtka Nowickiego, jej się bardzo chciało rzucać, a ja mówiłam "Nic z tego".

Skąd taki pomysł, żeby wyzwolić w niej głód?

- Musieliśmy coś zmienić. Uznałam, że głodu rzucania jej brakuje. A jak w poniedziałek zrobiliśmy trening techniczny, to był tak piękny, że się utwierdziłam w przekonaniu, że dobrze robimy. Powiedziałam: "Idziemy, nie psujmy tego".

Jakie odległości wtedy osiągała?

- Trudno powiedzieć dokładnie, to było jeszcze w Białymstoku. Ale od niechcenia rzucała po 73-74 metry. A Aśka jest taka, że ona w konkursie trzy metry dołoży. I zrobiła to. Wykonała taką robotę, że dla mnie jest numerem jeden. I naprawdę jestem spełniona jako trener. Przysięgam Bogu.

Będzie szampan?

- Ciężko tu będzie z szampanem, bo jesteśmy w takim kraju, w którym alkoholu praktycznie nie ma. Ale bardzo chętnie bym się napiła, więc mam nadzieję, że coś się uda wykołować, ha, ha. Oczywiście ja tu jeszcze jestem w pracy, mam jeszcze Wojtka Nowickiego. Chciałabym, żeby on też zdobył medal. Ale do jego startu jeszcze jest trochę czasu, więc może uda nam się tego szampana w hotelu zorganizować.

Gdyby Nowicki też zdobył srebro, to byłaby pani zadowolona?

- Oczywiście! Każdy medal jest dobry. Aczkolwiek wierzę, że Wojtek może zdobyć złoto. Głośno o tym mówię, bo też jest bardzo dobrze przygotowany. Żeby tylko mu się wszystko zgrało tak jak Aśce. On jest gotowy na dalekie rzucanie.

Też na rekord życiowy?

- Uważam, że tak. Może akurat tego nie powinnam głośno mówić, ale mówię prawdę. Tylko pamiętajmy, że to jest sport i czasem nawet faworyci mają kłopoty, odpadają. Jak Malwina Kopron, której bardzo mi szkoda. Ale wiedziałam, że Aśka jest gotowa i wiem, że Wojtek też jest gotowy. Teraz wszystko jest w jego głowie i w jego sercu. My w ogóle tworzymy bardzo ciekawą grupę. Z fizjoterapeutą jest nas czworo i to są cztery różne charaktery. Dzięki temu się uzupełniamy. I bardzo się wspieramy. Jesteśmy razem, na treningach jest bajka. Asia przychodzi do Wojtka, on do niej, rozmawiamy, razem szukamy najlepszych pomysłów. Dzięki temu, że grupa jest scalona Aśka już pokazała moc i wierzę, że teraz pokaże ją też Wojtek. Oboje są tytanami pracy. Nigdy się nie muszą bać czy zrobią, co każę. Nieraz muszę ich hamować, żeby sobie jeszcze nie dokładali. Czasem nawet ich trochę oszukuję, żeby nie zrobili za dużo.

Do igrzyska w Tokio zostało 10 miesięcy - czy przez ten czas wicemistrzyni świata może się poprawić o kolejne prawie półtora metra i mocno powalczyć o olimpijski medal?

- Musi być zdrowie. Aśka pokazała, że potrafi pracować. Mało kto wierzył, że w Dausze zdobędzie medal. Ja wiedziałam, że może. W końcu zrobiła to, co potrafi. I ten medal ma. Może to samo zrobić w przyszłym roku. Na pewno są jeszcze rezerwy. Będziemy pracować, żeby je z Aśki wydobyć. Oby tylko dopisało zdrowie i będzie dobrze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.