MŚ w Dausze potrwają od 27 września do 6 października. Zapraszamy na relacje na żywo na Sport.pl
Krzysztof Kaliszewski: Na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku Anita zdobyła złoto i pobiła rekord świata. Wtedy Katarczycy nas do siebie zaprosili. Polecieliśmy jesienią 2016 roku. Ufundowali nam wszystko. Chcieli, żebyśmy ćwiczyli w ich centrum sportowym Aspire Academy. Zależało im, żebyśmy się spotkali z młodymi sportowcami, którzy tam trenują, żebyśmy z nimi porozmawiali. My i bez tego zaproszenia zdecydowalibyśmy się na Katar, bo już wcześniej słyszałem, że mają tam świetne warunki do pracy, a zamysł był taki, że do trudnego klimatu w Dausze i w Tokio będzie trzeba się przyzwyczaić, żeby osiągnąć sukcesy na MŚ 2019 i na igrzyskach olimpijskich 2020. Szkoda, że Anita w mistrzostwach nie wystartuje, bo ona szybko się w Dausze dobrze poczuła.
Anita jedzie tam rodzinnie, ze swoim fanklubem. Skoro już wcześniej wszystko zostało zorganizowane i opłacone, to szkoda byłoby zrezygnować. Zaliczy fajne trzy-cztery dni w Katarze. Będzie też na dekoracji młociarek. I przede wszystkim odbierze złoty medal za MŚ, które odbyły się w Moskwie w 2013 roku. Wtedy w emocjonującym finale Anita była druga, musiała uznać wyższość Tatiany Łysenko. Teraz wiemy, że jej rywalka przez wiele lat kariery stosowała doping. Była też tak pewna siebie, że odwoływała się od dyskwalifikujących ją decyzji. W efekcie minęło ponad sześć lat, a Anita jeszcze nie ma medalu na szyi. Rosyjscy sportowcy idą systemem, który ja nazywam spijaniem śmietanki. Dla nich liczy się tylko tu i teraz - aktualny splendor, pieniądze, chwilowa sława. A system antydopingowy jest tak skonstruowany, że sprawy trwają latami i w niektórych przypadkach podchodzą nawet pod przedawnienie.
Jeśli taka świadomość miałaby pomóc Fiodorow w zdobyciu medalu, to nie mam nic przeciwko. Oby tylko to nikogo nie wystraszyło, ha, ha, ha.
Nie, tym razem na mistrzostwa się nie wybieram.
Nie pracuję z nim od stycznia.
Nigdy bym nie wybrał innej opcji niż dalsze trenowanie Anity.
Nie wprost. Chodziło raczej o różne wizje, moja i ich coraz bardziej się różniły. I to mimo wielkiego sukcesu mojego podopiecznego w Asian Games. W ubiegłym roku w Dżakarcie Aszraf jako jeden z nielicznych Katarczyków zdobył złoty medal. Pokonał aktualnego mistrza olimpijskiego, Dilszoda Nazarowa. Ale nie ma sensu rozwijać tematu. Po prostu moja przygoda z Katarem się skończyła, wróciłem z większym bagażem doświadczeń i przede wszystkim z tarczą, a nie na niej. A teraz skupiam się tylko na Anicie. Cieszymy się, że wszystko przebiega według planu, że ona po operacji już chodzi bez kul, że się wszystko zagoiło i od listopada będziemy mogli zacząć treningi na 100 procent.
Proszę mi wierzyć, że niczego nie przyspieszamy i że jeśli tylko będą jakieś wątpliwości, nawet drobne, to na pewno ich nie zlekceważymy. Anita już niczego nie musi udowadniać. Będziemy tak pracować, żeby była gotowa na igrzyska. Dla nas liczą się jeszcze tylko one i trzeci złoty medal Anity.
Ubolewam nad tym. Naprawdę nie chciałbym, żeby było tak, że gdy Anita skończy karierę, to o medale będzie się walczyło na poziomie 75-76 metrów. Bo wtedy będziemy mieli kolejną martwą konkurencję w lekkoatletyce. Chciałbym, żeby dziewczyny rzucały ponad 80 metrów, to wcale nie jest takie trudne, ale trudno jest do niektórych trafić. Rywalki Anity trenują jak mężczyźni, a przecież rzucają lżejszym sprzętem. Nie chcą zrozumieć, że trzeba się nastawić na szybkość, a nie na ogromną siłę. Dla przykładu: Amerykanka DeAnna Price [ma w tym roku najlepszy wynik na świecie - 78,24 m] dźwiga 170 kg! I to w pełnym zarzucie.
W niepełnym zarzucie, od kolan, robi "stówkę", 110 km maksymalnie.
W pełnym zarzucie 110 albo 105 kg. Ale trzeba pytać jej dziadka, on wszystko notuje. Malwinie i jej dziadkowi razem się dobrze trenuje, a ja czasem występuję jako konsultant. Wiem, że Malwina jest silna, ale nie zapomina o szybkości. Sama doszła do pewnych wniosków, które pozwoliły jej na poprawienie techniki. Zaczęła lepiej czuć sprzęt, którym rzuca.
Pewnie, że może. Fiodorow też może. Zawsze się mówi, że duże znaczenie będzie miała dyspozycja dnia, ale w przypadku tych mistrzostwach ona będzie szczególnie ważna, bo warunki będą bardzo ciężkie. Na zewnątrz będzie 38-40 stopni Celsjusza, a na stadionie tylko 20-23. Nie trzeba być sportowcem, żeby sobie wyobrazić, że to może rodzić problemy.
Działała na azjatyckich mistrzostwach, które oglądaliśmy z Anitą z trybun. Nie było ludzi na stadionie, siedzieliśmy sami pośrodku i jak klima zaczęła dmuchać w plecy, to wychodziliśmy ze stadionu na zewnątrz, żeby się ogrzać. A od startujących słyszeliśmy, że na bieżni też się ten chłód wyraźnie odczuwa i trzeba siedzieć w dresach.
Problem i tak będzie. Proszę sobie wyobrazić sprinterów, którzy przyjdą na start ze stadionu rozgrzewkowego. Tam nie ma klimatyzacji. Czyli oni z ciepłego przyjdą w zimne. Mogą się posypać kontuzje. Wiem, że Brytyjczycy swoich zawodników wyposażyli w kurtki.
Sytuacja faktycznie jest przedziwna. W takich nienaturalnych warunkach naprawdę może być loteryjnie. Uważam, że jak ktoś rzuci daleko w pierwszych próbach, to będzie w świetnej sytuacji, później trudno będzie się poprawiać. W młocie damskim mocne są dwie Amerykanki, Chinka, Francuzka i dwie Polki. U Malwiny to jest fajne, że ułożenie całego treningu na ten sezon wyraźnie wyszło. Ona teraz łapie najwyższą formę, swój najlepszy wynik w tym roku rzuciła w połowie września na Memoriale Kamili Skolimowskiej. Fiodorow też ma szansę, ale jest bardziej wyeksploatowana, bo startowała już od marca.
Na Memoriale Skolimowskiej Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek pokazali, że są w formie. Ale to są mistrzostwa świata, w których najpierw trzeba przejść kwalifikacje i dopiero później rzucić daleko w finale. Tu jest trudniej. Rywale wcale nie są tak daleko za Polakami. Jeden Rosjanin daleko rzuca, Hiszpan niedawno daleko rzucił, Nick Miller i Bence Halasz też. Ciekaw jestem finałowego konkursu. Nowicki pokazał w Chorzowie, że można Fajdka przerzucić, więc szykuje się fajna walka o zwycięstwo. Jeśli obaj nasi panowie rzucą ponad 80 m, to wszystko się rozegra tylko między nimi. Ale jeśli walka o medale stanie na 79 metrach, to dla rywali taka odległość nie będzie nieosiągalna.
Dlaczego nie? Policzmy: w kuli męskiej będzie przynajmniej jeden medal.
Ale nie wszyscy są w stanie osiągnąć tyle teraz, niektórzy szczyt formy już mieli. Naprawdę nie da się fizycznie być w najwyższej formie przez aż pięć miesięcy. Ja się trzymam tego, co powiedziałem: w kuli będzie medal. I liczę dalej: w oszczepie typuję medal dla Marcina Krukowskiego.
Tak, niespodzianka. Dwa lata temu mówiłem, że Malwina Kopron to czarny koń reprezentacji na MŚ w Londynie i miałem rację [zdobyła tam brąz]. A temu chłopakowi też życzę jak najlepiej, bo bardzo fajnie się rozwija i świetnie pracuje ze swoim ojcem, trenerem Michałem Krukowskim. Dalej: sztafeta 4x400 m kobiet zdobędzie medal. Inny wynik to byłby duży zawód.
Właśnie tak. Alek zawsze dobrze trafia. W młocie damskim liczę na medal, uważam, że szansa jest duża. W męskim młocie obstawiam dwa medale. No i już się nam trochę zebrało, prawda? A jeszcze są Adam Kszczot i Marcin Lewandowski. Kszczot nas trochę przestraszył, mówiąc, że po starciu z Rozmysem [zderzenie na Memoriale Skolimowskiej] coś mu się stało w kolano, w rzepkę, ale poczekajmy na eliminacje. Natomiast Lewandowski to jest da mnie profesor. Wierzę w jego medal.
Tak, Lewandowski potrafi biegać w wielkich imprezach, jest turniejowym zawodnikiem. I trenuje go wielkiej klasy specjalista, rodzony brat Tomek.
Nie, nie, to też jest profesor i u niego też może być dobrze. Piotrek jest jak wino.
Moja opinia jest taka: Witek Suski wychował Piotrka, wychował Tomka Majewskiego, włożył w tych chłopaków ogrom pracy, ale nowy trener to jest nowy impuls. Piotrek ma motywację do jeszcze cięższej pracy, bo chce pokazać, że dobrze zrobił, decydując się na zmianę. Że się nie pomylił, że nie zrezygnował na próżno z trenera, z którym spędził całą swoją dotychczasową sportową karierę, tak przecież udaną. Wiem, że optymalnym sprawdzianem współpracy Gerda i Piotra będą przyszłoroczne igrzyska. Wtedy można będzie wyciągać wnioski. Pamiętam, jak się rozstałem z Szymonem Ziółkowskim - jemu to na zdrowie wyszło. Zaczął trenować z Grzegorzem Nowakiem i zdobył swój jedyny medal mistrzostw Europy. W wielu przypadkach to się sprawdza, dla tego trzymam kciuki za Piotrka, niech zdobywa medale dla Polski. A Witold Suski? Był Małachowski, teraz jest Bartek Stój. My mamy najlepszych trenerów na świecie!
Każda tego rodzaju impreza ma swój scenariusz i bardzo bym chciał, żeby w tym przedstawieniu pod tytułem "Doha" pierwsze skrzypce grali Polacy. Uważam, że możemy zdobyć siedem-osiem medali. Ale przypomnę, że po świetnych MŚ w Berlinie w 2009 roku przyszło Daegu 2011, gdzie medal zdobył tylko Paweł Wojciechowski. O, właśnie, zatrzymajmy się na chwilę przy jego konkurencji. Mamy dwóch wspaniałych tyczkarzy, właśnie Pawła oraz Piotrka Liska, który wyśrubował w tym roku rekord Polski do 6,02 m. Wstyd mi, że od panów nie zacząłem prognozy medalowej. Zapowiada się, że w tyczce polski medal musi być. Oczywiście bardzo lubię obu chłopaków i obu kibicuję, więc idealnie by było, żeby po konkursie finałowym nie było srebrnego medalu, tylko dwa złote dla Polski.
A teraz wracam do wątku Daegu. Nam wtedy brakowało szczęścia i tak też w sporcie bywa. Ale później na igrzyskach było lepiej. W Londynie złoto miał Tomek Majewski, a srebro, które później się zamieniło w złoto, miała Anita. Teraz medale z MŚ będą ważyły więcej, bo między mistrzostwami a igrzyskami będzie jeszcze znacznie mniej czasu niż zwykle. Kiedy skończą się zawody w Dausze, to do Tokio nam zostanie dziewięć miesięcy. Cudów przez ten czas już nikt nie zrobi.