"Kolega nie potrafi biegać". Adam Kszczot żałuje swoich słów. "Nie rozumiał, że popełnił faul"

Na Memoriale Kamili Skolimowskiej w Chorzowie doszło do poważnej kolizji między Adamem Kszczotem, a Michałem Rozmysłem. - Mam problemy z kolanem. Rozmawiałem z Michałem po biegu, ale w tamtym momencie chyba nie rozumiał wciąż tego, że popełnił faul - mówi Adam Kszczot w rozmowie ze Sport.pl. Nasz wicemistrz świata na 800 m jest na zgrupowanie przed mistrzostwami świata w Katarze.
Zobacz wideo

W poprzednią sobotę na stadionie Śląskim w Chorzowie odbył się 10. Memoriał Kamili Skolimowskiej. Na nietypowym dystansie 1000 metrów doszło się do spięcia pomiędzy Adamem Kszczotem, a Michałem Rozmysem. Ten drugi na 200 metrów przed metą zbiegł z trzeciego toru do wewnętrznej, by objąć prowadzenie. Jednocześnie przyblokował rozpędzającego się Kszczota, który otrzymał od młodszego kolegi cios łokciem. Wicemistrz świata na 800 metrów stracił rytmu biegu, a następnie odepchnął Rozmysa, który na moment wypadł z trasy i także musiał ratować się przed upadkiem. Pierwszy linię mety minął Marcin Lewandowski.

Adam Kszczot w mocnych słowach skrytykował kolegę

Po biegu Kszczot podszedł do dziennikarzy z krwawiącym kolanem. W ostrych słowach komentował kolizję z młodszym kolegą. - To była spora kolizja. Trudna sytuacja i duży problem. Po takim zdarzeniu nie da się dowieźć finiszu. Kolega nie potrafi biegać. Wpakował mi się prosto w nogi, ledwo uratowałem się przed upadkiem. Musi zmądrzeć, drugi raz odwala taki numer - mówił zdenerwowany Kszczot.

- Tak, doszło do jakiejś kolizji. Adam wbiegł na mnie od tyłu i wydarzyło się, co się wydarzyło. Potem gestykulował, miał pretensje. Przeprosiłem go. Uważam, że nie stało się nic poważnego - tłumaczył zaś Rozmys. Dodał także: Rok temu w Chorzowie Adam też miał do mnie pretensje, że zabiegam mu drogę. Nie działo się to jednak dwieście metrów przed metą, poza tym ja tego nie widziałem. Te zarzuty są więc chyba trochę na wyrost.

Adam Kszczot przeprasza za swoje słowa

Od biegu w Chorzowie Kszczot zmaga się z urazem kolana. 30-letni biegacz wydał oświadczenie w sprawie kolizji na Memoriale Skolimowskiej. Tłumaczył, dlaczego Rozmys miał popełnić faul na nim. - Biegam już 13 lat i taka stresująca sytuacja zdarzyła mi się po raz pierwszy - przyznał. Wicemistrz świata przeprosił także za swoje słowa wypowiedziane tuż po biegu. - Po starcie chciałem jak najszybciej oczyścić ranę i ocenić jak głęboka jest. Adrenalina maskuje ból i nie byłem w stanie ocenić strat. Pomoc medyczna czeka zwykle na stadionie rozgrzewkowym, a musiałem przejść przez mix zone i porozmawiać z dziennikarzami. Nie ukrywam, że byłem cały w nerwach, bo przed momentem cudem uniknąłem poważnej kontuzji. W takim nastroju zatrzymałem się przy dziennikarzach, zdecydowanie nie chciałem mówić o stanie mojej nogi, ale nie udało mi się zapanować nad sobą i powiedziałem zdecydowanie za dużo, nie przebierając w słowach. Za tą sytuację i niepotrzebne słowa chciałbym przeprosić wszystkich dziennikarzy w mix-zone - dodał Kszczot.

Adam Kszczot przebywa obecnie na zgrupowaniu reprezentacji Polski w tureckim Belek, gdzie przygotowuje się do startu na mistrzostwach świata w Katarze (27 września - 6 października).

Dominik Senkowski: Czytałem pana oświadczenie po starcie w Chorzowie. Jak z pana zdrowiem obecnie?

Adam Kszczot: Trenować, trenuję. Mam jeszcze problemy z kolanem, ale nawet nie dopuszczam myśli, by na mistrzostwach miało być coś nie tak z moim zdrowiem.

Przygotowania do tegorocznych mistrzostw świata ma pan nieco utrudnione. Nie startował pan na mistrzostwach Polski, teraz problemy podczas biegu w Chorzowie. Zdąży się pan przygotować do mistrzostw w Katarze, uzyskując taką formę, jaka była pana celem?

- Myślę, że tak. Cały ten rok jest u mnie pod znakiem kłopotów. Trzy razy się rozchorowałem na różnych etapach przygotowań. Mimo to, zawsze udawało mi się wrócić do planu treningowego. Na pewno jestem w tej chwili w najwyższej dyspozycji w roku. Wiadomo, że jeżeli zdarzają się historie, których się nie planuje  - choroby, biegi jak ten w Chorzowie - to trudniej jest się przygotować. W sporcie nie wszystko da się przewidzieć.

Napisał pan w oświadczeniu: "W takim nastroju zatrzymałem się przy dziennikarzach, zdecydowanie nie chciałem mówić o stanie mojej nogi, ale nie udało mi się zapanować nad sobą i powiedziałem zdecydowanie za dużo, nie przebierając w słowach." Żałuje pan tych słów?

- Tak, zdecydowanie żałuję. Za co jeszcze raz przepraszam. W tamtej chwili nie wiedziałem jakie konsekwencje zdrowotne mnie czekają w kolejnych dniach i te emocje wzięły górę. Szersze wyjaśnienie znajduje się na moim Facebooku.

Miał pan okazję rozmawiać po biegu z Michałem Rozmysem, by wyjaśnić to zdarzenie?

- Miałem okazję z nim rozmawiać, ale w tamtym momencie chyba nie rozumiał wciąż tego, że popełnił faul.

Przebywa pan już na zgrupowaniu naszej reprezentacji w Belek, które zaplanowano tuż przed mistrzostwami świata. W Turcji jest teraz około 30 stopni w cieniu, na mistrzostwach świata w Katarze może być nawet cieplej. Jak pan znosi takie upały?

- Najważniejsze, że wszyscy będą mieli takie same warunki. Ciepło nigdy mi nie utrudniło biegu. Mam jednak świadomość, że gdy biega się dużo przy takim upale, np. trzeba wykonać trzy biegi, to wówczas potrafi to odcisnąć piętno na zawodniku. Na szczęście w Katarze rundy będą odbywać się popołudniem, z czego jedna tylko w upale. Wygrają ci, którzy będą lepiej przygotowani pod względem diety i jej suplementów. Ci, którzy odpowiednio dobiorą ilość minerałów. To są szczegóły, które robią np. 20-40 setnych sekundy na biegu i decydują o wyniku. Start w Katarze z pewnością będzie wyzwaniem. Na samym stadionie nie będzie gorąco, ale godzinę rozgrzewki trzeba będzie spędzić właśnie w tych wysokich temperaturach.

Czy pod względem warunków klimatycznych katarskie mistrzostwa będą dla pana największym wyzwaniem w karierze?

- Pamiętam mistrzostwa świata w koreańskim Daegu w 2011 roku. Tam naprawdę było ciepło, a do tego bardzo wilgotno. Warunki były trudne. Byłem też w marcu na mitingu Diamentowej Ligi w Doha i myślę, że wiem, jak się odnaleźć w takiej sytuacji.

Późno odbywają się mistrzostwa świata w tym roku. Miało to duży wpływ na pana przygotowania?

- Jedenaście lat startowałem w hali i na otwartym stadionie. W tym roku postanowiłem wziąć kilka miesięcy wolnego. Wydłużyć roztrenowanie. Organizm ma swoje granice wytrzymałości. Żeby spokojnie móc się przygotować do przyszłorocznych igrzysk w Tokio, trzeba przede wszystkim zostać przy dobrym zdrowiu.

Pana trener Zbigniew Król w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział: "Adam miał pobiec w mityngu Diamentowej Ligi w Monako [w połowie lipca - przyp. red.] na 800 metrów w granicach 1:43.00, a więc ustanowić nowy rekord Polski." Czy ten rekord jest w pana zasięgu na mistrzostwach świata?

- Wszystko jest możliwe. Nie wykluczam takiego scenariusza. Natomiast właśnie wtedy byłem po chorobach. Organizm był nadwyrężony. Te problemy moje w tym roku zdarzały się w bardzo niefortunnych momentach. Trudno, trzeba przełknąć takie rzeczy. Przygotowania naprawdę dobrze szły, ale jak widać zawsze mogą zdarzyć się niespodzianki.

Z jakim marzeniem uda się pan do Kataru na mistrzostwa świata?

- Zdecydowanie chciałbym powtórzyć sukcesy z poprzednich wielkich zawodów i znów przywieźć medal. To jest mój cel, bez określania o jaki kolor krążka chodzi.

Na starcie w Doha zabraknie rekordzisty świata i dwukrotnego mistrza olimpijskiego Davida Rudishy. Kto będzie pana głównym rywalem w walce o podium?

- W tym roku impreza mistrzowska jest wyjątkowo późno. Nastręcza to problem w odbiorze tego, co mogą rywale zaprezentować w Katarze. W czasie mistrzostw świata minie miesiąc od ostatniego biegu na 800 m w Diamentowej Lidze. Trzeba się liczyć z tym, że większość tych zawodników, którzy jeszcze szybko pobiegli w Zurychu, będzie bardzo zniżkować z formą. Pamiętać trzeba też, że odbywały się eliminacje w różnych krajach do mistrzostw świata. Kto ostatecznie pojawi się w Katarze? Trzeba poczekać na finale listy startowe, by móc to wszystko zweryfikować.

Na pewno będą to mistrzostwa cudów, na których wiele medali przypadnie zawodnikom, którzy niespecjalnie wygrywali wcześniej mitingi Diamentowej Ligi czy World Challenge. Czekamy. Będą to naprawdę ciekawe mistrzostwa dla nas, lekkoatletów. Myślę, że równie interesujące dla widzów.

Odpadli panu rywale z Afryki, którzy wpadli na dopingu, m.in. Kipyegon Bett. Jakie ma pan zdanie na temat dopingowiczów? Np. Marcin Lewandowski jest bardzo twardy w opiniach o nich. - Jestem uczulony na doping, nienawidzę tego. Ci którzy biorą doping są dla mnie nikim. Nie ma możliwości, żebym podał im rękę, żebym z nimi rozmawiał. Przez to, co zrobili, nie szanuję ich jako zawodników i jako ludzi - mówił Lewandowski.  

- Można to dwojako rozpatrywać. Z emocjonalnego punktu widzenia, gdy jesteśmy oszukiwani przez zawodników stosujących doping, a nasze miesiące pracy kończą się niczym, to czujemy się rozżaleni tą sytuacją. Z drugiej strony kraje, które często wpadają na dopingu, są zwykle mniej rozwinięte. Pojawia się tam trener albo menedżer, który kusi ludzi mających do wyboru dwie drogi: albo pracować w polu, albo wybić się w bieganiu. Jeśli zostanie ten zawodnik wyselekcjonowany, to tak naprawdę często nie ma potem za dużo do powiedzenia.

To jest bardzo trudne do oceniania. Łatwo jest powiedzieć, że zawodnik z Kenii został złapany, jest dopingowiczem. To oczywiście trafne stwierdzenia, to fakty. Natomiast historie, które dzieją się wokół takiego biegacza są często dużo bardziej tragiczne. Ciężko jest tak zwyczajnie powiedzieć: „Sory, ale was nie ma. Wymazujmy was. Nigdy was nie było.” Oni dalej żyją z piętnem dopingowicza. Ale czy ich historia potoczyłaby się inaczej, gdyby to była Belgia albo Wielka Brytania, a nie Kenia? Tego nie wiemy. Sytuacja jest dużo łatwiejsza, gdy złapany zostaje zawodnik z Wielkiej Brytanii albo z Rosji. Wówczas wiemy na czym stoimy.

Jeśli chodzi o Rosję, to w Katarze wystąpi 29 rosyjskich sportowców pod neutralną flagą. Jest to spowodowane zawieszeniem w prawach członkowskich krajowego związku lekkoatletycznego za tolerowanie dopingu. Co pan o tym sądzi?

- Federacja jest w dalszym ciągu zawieszona, bo nie spełnia warunków przywrócenia. Jeśli chodzi o indywidualne przypadki, to często mamy do czynienia z zawodnikami, którzy mieszkają poza Rosją. Poddają się regularnym kontrolom, są elementem innego systemu szkolenia. Nie ukrywają się na zgrupowaniu pośrodku rosyjskiej tundry czy innych trudno dostępnych terenów. Jeśli spędzają prawie cały rok poza Rosją, a ich próbki można zbadać, to nie ma podstaw, by karać wszystkich lekkoatletów za błędy federacji.

W przypadku Rosji mówimy o bardzo scentralizowanym systemie szkolenia, który zawierał również aspekt dopingu. Jeżeli jakiś zawodnik podpisywał się pod kadrą, to niestety był obciążony tym, że mógł dostawać środki, nie mając też często nic do powiedzenia w tej sprawie. To pokazuje, jak głęboko było zakorzenione wśród lekkoatletów i trenerów przeświadczenie o nieczystości sportu. Nie zgadzam się z takim fałszywym spojrzeniem. Efekt jest taki, że zawieszona została cała rosyjska federacja.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.