Polska faworytem drużynowych mistrzostw Europy! "Kiedy, jak nie teraz i nie tym składem?"

- Kiedy, jak nie teraz i nie tym składem? Wszystkie dane wskazują na nasze zwycięstwo - mówi czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie sportowym Robert Korzeniowski przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy. Zawody odbędą się od piątku do niedzieli w Bydgoszczy.
Zobacz wideo

Drużynowe Mistrzostwa Europy są rozgrywane od 2009 roku. Polska wywalczyła w nich dwa miejsca na podium. W 2014 roku zajęliśmy trzecie miejsce, a w roku 2017 byliśmy na drugiej pozycji. Zasady są proste: rywalizacja toczy się w 20 konkurencjach kobiet i 20 mężczyzn. Punkty zdobywane przez reprezentantów danego kraju są sumowane i na tej podstawie tworzy się klasyfikację. W Bydgoszczy rywalami Polski będą: Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Hiszpania, Ukraina, Włochy, Czechy, Grecja, Szwecja, Finlandia i Szwajcaria. Tytułu sprzed dwóch lat bronią Niemcy. Początek rywalizacji w piątek o godzinie 18. Relacje na Sport.pl, transmisje w Eurosporcie.

Łukasz Jachimiak: Jesteśmy europejską potęgą, wystawiamy mocny skład i jeszcze Drużynowe Mistrzostwa Europy mamy u siebie - możemy tego nie wygrać?

Robert Korzeniowski: Powiem tak: kiedy, jak nie teraz i nie tym składem? Oczywiście nie chcę nadmiernie pompować balonika, ale wszystkie dane wskazują na nasze zwycięstwo. Mamy skład doświadczony, mocny, niesiony sukcesami z ostatnich imprez lekkoatletycznych. Zdecydowanie wystąpimy w Bydgoszczy w roli faworytów.

Kiedy popatrzymy na listy startowe, to okaże się, że kilku naszych gwiazd zabraknie, bo w każdej konkurencji możemy wystawić tylko jedną osobę.

- Od razu myślę o tyczce, gdzie będzie Piotr Lisek, a nie będzie Pawła Wojciechowskiego.

A ja w pierwszej kolejności o rzucie młotem mężczyzn, gdzie 10 najlepszych wyników na świecie należy do Wojciecha Nowickiego i Pawła Fajdka.

- Dokładnie. Bardzo dobrze, że tak mamy. Tutaj jest formuła meczu z udziałem tylko jednego zawodnika z każdego kraju, ale coraz bliżej są mistrzostwa świata, gdzie będziemy mogli wystawić po troje zawodników. My mamy doskonałych zmienników. To świadczy o poziomie naszej lekkoatletyki.

Mówi pan "mecz", a ja myślę o tych, jakie toczył legendarny Wunderteam. Bydgoszczą możemy chociaż troszeczkę nawiązać na przykład do meczu Polska - USA, który na Stadionie Dziesięciolecia przez dwa dni oglądało po 100 tysięcy widzów?

- Na pewno jest to jakieś nawiązanie. Oczywiście ja też te legendarne konfrontacje znam tylko z kronik filmowych, ale w kilku meczach uczestniczyłem. Szczególnie jeszcze w wieku juniorskim. Na przykład do końca życia będę wspominał przesympatyczny mecz z 1987 roku, gdy pojechałem do Ipswich na swój debiut na tak zwanym Zachodzie. Startowaliśmy tam z zawodnikami z RFN-u i Wielkiej Brytanii. Pamiętam też najzabawniejszy mecz, który się odbył w Salonikach, kończył się nim sezon. Tak się tam wszystko pomieszało, że zawodnicy startowali nie w swoich konkurencjach. Co prawda w meczu nie było chodu, ale później odbył się mityng, w którym wystartowałem na 1500 metrów, w kolcach Leszka Bebły [maratończyk, olimpijczyk]. A potem jeszcze biegłem na 15 kilometrów spod Olimpu do miasteczka Katerinis. Pamiętam tyczkarzy, którzy tam skakali wzwyż. Doszło do nieporozumienia w układzie meczowym co do wystawienia reprezentacji polskiej i greckiej, ale że to były ostatnie zawody, to nikt się nie przejął, wszyscy się dobrze bawili. To był 1988 rok. Formuła meczów się kiedyś świetnie sprawdzała. Ona działa, gdy się ma dobrą drużynę. Dzisiaj taką mamy. Zawody będą bardzo atrakcyjnie. Trzy godziny rywalizacji przez trzy kolejne dni to taka dawka, jak w turnieju w piłce nożnej czy w siatkówce. Czyli idealnie się wpisujemy w nowoczesną strategię marketingową. Poza tym spotkają się najlepsi, tu nie będzie przypadku. A stawka będzie bardzo wysoka. Emocje na pewno nie będą wydumane.

Kłopotów w odbiorze rywalizacji chyba też nie będzie, bo zasady są czytelne?

- Może lekkoatletyka nie jest postrzegana jako sport drużynowy. Ale my na nią umiemy i w taki sposób patrzeć. Raz, że pasjonujemy się występami sztafet, dwa: zawsze spoglądamy w rankingi medalowe i punktowe, żeby sprawdzić, na którym miejscu jest nasza drużyna. Czyli ta drużynowość sama się narzuca. Poza tym w lekkoatletyce jak chyba w żadnym innym sporcie kolejne starty kolegów niosą drużynę. Nie startuje się razem, ale jak ktoś pójdzie pierwszy, zrobi dobre otwarcie, to reszta drużyny też jest uskrzydlona. Dlatego ważne będą nasze pierwsze starty, to żebyśmy od razu robili duże punkty.

Kto według Pana będzie dla nas wygrywał? Spodziewam się usłyszeć "Michał Haratyk", bo przecież ostatnio dwa razy pchnął świetne 22,32 m.

- Michał Haratyk z całą pewnością. Ale bardzo też czekam na rywalizację Piotr Lisek - Renaud Lavillenie. Francuz zapowiada, że poprawi rekord zawodów.

Czyli szykuje się na wysokie skakanie, bo ten rekord, jego zresztą, wynosi 6,01 m.

- Tak, dla niego to ma być symboliczny moment. W ostatnich tygodniach tyczkę zdominował Lisek, Lavillenie chce pokazać, że ciągle jest mocny. Idźmy dalej: mamy kapitalnych biegaczy, myślę o będącym w życiowej formie Marcinie Lewandowskim na 1500 metrów i oczywiście o Adamie Kszczocie na 800 metrów. Obaj mogą pokazać świetne wyniki. Nie będę oryginalny, mówiąc, że bardzo też liczę na Justynę Święty-Ersetic. I nie zapominałbym o trochę chyba pomijanym Piotrze Małachowskim. Liczę na pierwszy trenerski sukces Gerda Kantera dla naszej reprezentacji.

Dwukrotny wicemistrz olimpijski w rzucie dyskiem faktycznie przeżywa już którąś młodość, rzuca najdalej od kilku sezonów.

- Tak, to budzi szacunek. Mamy też najszybszą w Europie Ewę Swobodę, a jestem bardzo ciekaw, jak pod nieobecność Anity Włodarczyk wypadnie Joanna Fiodorow. To brązowa medalistka ubiegłorocznych mistrzostw Europy, ona może walczyć o zwycięstwo z Alexandrą Tavernier z Francji. Bardzo czekam na to wszystko, bo wystąpię i w roli eksperta-komentatora Eurosportu, i taty oraz szefa klubu. Nasz klub, RK Athletics, przywozi całą ekipę do kibicowania. Będziemy zapełniać trybuny. Jestem przekonany, że one będą bardzo ożywione i że będzie na nich dużo młodzieży. W końcu bycie lekkoatletą jest w Polsce modne. Kiedy je startowałem, to nasza dyscyplina miała problem, żeby do siebie zachęcić 11-, 12-latka. Nie chodzi o jakieś przechwalanie się, ale przez jakiś czas tylko ja i Artur Partyka zdobywaliśmy medale. Niestety, ale i chód, i skok wzwyż to konkurencje odległe od codziennego trenowania. A dzisiaj każdy młody człowiek może sobie wybrać lekkoatletycznego idola. Jeden będzie wolał Liska, inny Haratyka, jeszcze inny Sofię Ennaoui. Naprawdę można się zakochać w lekkoatletyce. Zwłaszcza jak się zobaczy tak wspaniale zorganizowaną imprezę, bo mam pewność, że dyrektor imprezy Krzysztof Wolsztyński na pewno wszystkiego świetnie dopilnuje.

Myśli pan, że Bydgoszcz właśnie robi krok dla Chorzowa, czyli że Drużynowe Mistrzostwa Europy zrobimy teraz, a za kilka lat zorganizujemy po prostu Mistrzostwa Europy?

- Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że Bydgoszcz będzie miała sukces organizacyjny. A co do Chorzowa, to pamiętam jak lata temu byłem w zarządzie Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i proszono mnie o promocję Chorzowa. Wtedy stadion był w przebudowie, więc to było bardzo trudne. Dzisiaj mamy piękny obiekt, mamy też doświadczenie organizacyjne i wiem, że nas się na świecie bardzo pyta, czy my jesteśmy gotowi, czy chcemy daną imprezę przyjąć. Myślę, że ostatni Memoriał Kamili Skolimowskiej pokazał, że Stadion Śląski może być miejscem miłośników lekkiej atletyki, że może być wypełniony po brzegi. Dobrze, że ten stadion pokazujemy też w innych sportach. Na przykład dopiero co widział go cały świat, śledząc Tour de Pologne. Jestem dumny, że po latach przestaliśmy być chłopcami z prowincji, którzy bywali na pięknych stadionach i że teraz jesteśmy gotowi zapraszać na takie obiekty do siebie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.