Profesor Jan Chmura: Maraton w mniej niż dwie godziny? Możliwości organizmu są znacznie większe

- Moja obrączka wtopiła się w ciało, na mecie jej nie widziałem. Temperatura mojego ciała wynosiła 42 stopnie, czyli tyle, ile ma temperatura ciała umierającego człowieka - mówi profesor Jan Chmura. Niedawno 70-letni naukowiec przebiegł maraton na równiku. - Maraton w mniej niż dwie godziny? Ten rekord zostanie bardzo szybko pobity, a możliwości organizmu są znacznie większe - przekonuje Chmura.

Eliud Kipchoge, najlepszy współczesny maratończyk, jesienią spróbuje zostać pierwszym w historii człowiekiem, który dystans 42 195 metrów pokona w czasie poniżej dwóch godzin. Jego oficjalny rekord świata wynosi dwie godziny, jedną minutę i 39 sekund. W październiku w Londynie Kenijczykowi mają zostać stworzone specjalne warunki, by pobiegł o co najmniej 100 sekund szybciej.

Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Maraton w mniej niż dwie godziny to według pana rzecz realna czy na razie poza granicami ludzkich możliwości, przynajmniej w normalnych, startowych warunkach?

Prof. Jan Chmura: Niedawno wróciłem z maratonu z równika. Startowało tam zaledwie 67 zawodników. To przez warunki. Co prawda teren jest tam bardzo płaski - 32-33 metry nad poziomem morza - ale pogoda jest ekstremalnie trudna. O godzinie drugiej w nocy są 32 stopnie Celsjusza i wtedy się biegnie. Do tego wilgotność wynosi 90-95 procent. W takich warunkach nie ma mowy o dobrych wynikach. Natomiast co konkretnie za idealne warunki uznają ci, którzy chcą, by w październiku w Londynie poniżej dwóch godzin zszedł Eliud Kipchoge?

Trasa ma być idealne płaska, temperatura powietrza ma być w okolicach 10 stopni Celsjusza, a Kipchoge ma dostać do pomocy wciąż zmieniających się biegaczy dyktujących tempo i osłaniających go przed ewentualnymi podmuchami wiatru.

- Nie zgadzam się, że potrzebna jest bariera przed wiatrem. Naturalne chłodzenie delikatnym wiatrem jest wręcz potrzebne, żeby usuwane było z organizmu ciepło metaboliczne. Chłodzenie w temparaturze powiedzmy 12 stopni nie jest oczywiście niezbędne, wtedy sobie organizm radzi. Ale już przy temperaturze 22 stopni delikatny wiaterek jest potrzebny, bo bez wydalania ciepła metabolicznego dojdzie do przegrzania organizmu.

Do 22 stopni na pewno będzie daleko. Organizatorzy dają sobie dwytygodniowe okno pogodowe, mają zamiar wybrać najlepszy dzień. Czyli wiatr chyba nie będzie potrzebny.

- Nawet przy 12 stopniach wiatr jest sprzymierzeńcem, bo kiedy chłodzi się organizm, to jest w stanie wytworzyć większą moc, większą energię i to ma przełożenie na wynik. Ale 12 stopni bez wiatru to też dobra sytuacja. Choć moim zdaniem komfortowa to 12 stopni i wiatr boczny. Bo czołowy mógłby wpływać na wynik. Na równiku miałem ogromny problem z chłodzeniem skóry. Byłem zalany potem, bo organizm nie był w stanie zaakceptować wysiłku. Co do tego, że trasa musi być płaska, nie ma dyskusji. Muszę tylko powiedzieć, że szkoda, że to nie będzie trasa Maratonu Berlińskiego. Ona ma już swój historyczny rodowód, ostatnio tam najczęściej są bite rekordy świata.

Zgoda, że ta trasa jest najlepsza, ale z klasycznych, a jednak jeszcze łatwiejsza będzie idealnie płaska, kilkukilometrowa pętla. Kipchoge złamie na niej dwie godziny?

- Robię badania z tego zakresu i uważam, że rekord będzie w bardzo krótkim czasie pobity. Uważam też, że czas minimalnie poniżej dwóch godzin to nie jest ostateczny wynik, ostateczny rekord. Możliwości organizmu są znacznie większe. Zwłaszcza w obrębie kory mózgowej, w obrębie przesuwania tzw. progu psychomotorycznego zmęczenia w korze mózgowej. Tu są potężne, niewykorzystane rezerwy. Dla mnie jako fizjologa dwie godziny to nie jest ostateczna granica. Możliwości są znacznie, znacznie większe.

Czyli spodziewa się pan, że zaraz po tym jak ktoś zejdzie poniżej dwóch godzin, zrobią to następni, bo uwierzą, że jest to w zasięgu człowieka?

- Tak, to jest również bariera mentalna.

Jaka jest według pana granica możliwości? 1:55?

- To zabrzmi sensacyjnie, ale możliwości człowieka są jeszcze większe.

Są jakieś badania, które mówią, gdzie leży granica już nie do pokonania?

- Wszystkie badania są robione na bazie dotychczasowych rekordów i prognoz. A ja mówię w oparciu o badania czysto fizjologiczne, dotyczące z jednej strony poziomu wydolności, z drugiej strony wytwarzania energii na poziomie mięśni i trzecia rzecz, najważniejsza, dotyczy tolerancji zmęczenia na poziomie kory mózgowej. Tu są najpotężniejsze rezerwy. Rezerwy przesuwania progu zmęczenia w mózgu. Tu są wielkie możliwości nie tylko w maratonie, ale w każdej innej dyscyplinie wytrzymałościowej. Dramat nasz, trenerów, polega na tym, że nie umiemy znaleźć sposobu na wykorzystanie tych rezerw. Dzisiaj tego nie umiemy zrobić, nie potrafimy dobrać odpowiednich środków treningowych. Przesuwamy próg metaboliczny w kierunku maksymalnych możliwości wydolnościowych, a jeszcze nie przełamujemy bariery zmęczenia na poziomie kory mózgowej.

Co pan bada na sobie, decydując się na takie starty jak na równiku?

- Badałem tam, jakie są możliwości mózgu w przełamywaniu narastającego zmęczenia. Musiałem przełamywać kolejne kryzysy. W tych warunkach nie można powiedzieć o ścianie po 30. kilometrze. Tam jest permanentny kryzys, jest kryzys za kryzysem, organizm nie jest zaadaptowany do takich warunków.

Kiedy się zaczął? Na którym kilometrze?

- Już na siódmym-ósmym. To jest rzecz niesłychana, bo przygotowanie było jak do każdego innego maratonu, czyli trenowałem w temperaturze 7-8 stopni, a kiedy tam doleciałem, to już po wyjściu z samolotu poczułem się, jakbym wszedł do łaźni parowej, bo było powyżej 40 stopni Celsjusza. W południe jest tam 50 stopni. To są rzeczy trudne do wyobrażenia, dlatego tak mało osób tam startuje. Poza Antarktydą to najgorsze miejsce do biegania maratonu.

Jak pan to zrobił, że mając 70 lat dobiegł pan do mety, jak pan mówi, cierpiąc prawie przez cały dystans?

- Żeby zobrazować jak trudno było, powiem że uzyskałem czas gorszy od mojego rekordu życiowego o godzinę i 20 minut. W gronie starszyzny drugi zawodnik przybiegł dwie godziny po mnie. Zająłem 11. miejsce. Można by powiedzieć, że to dobry wynik. Ale nie jestem zadowolony, bo byłem przekonany, że będę miał rezultat w granicach czterech godzin, a miałem czas 4:36. To jest bardzo daleko od moich możliwości. Oczywiście dlatego, że non stop walczyłem z kryzysem. Jak jeden pokonałem, to zaraz przychodził kolejny. Ich przyczyny były różne. To zaburzenia gospodarki wodno-elektrolitowej, to wyczerpanie energetyczne, to zmęczenie mięśniowe, to zmęczenie nerwowe itd. To są sprawy bardzo trudne, złożone, ale też niesamowicie ciekawe.

Miał pan skurcze, omamy, dużą utratę wagi?

- Moja obrączka wtopiła się w ciało, na mecie jej nie widziałem. Stało się tak, mimo że się intensywnie nawadniałem. Zaraz po biegu temperatura mojego ciała wynosiła 42 stopnie, czyli tyle, ile ma temperatura ciała umierającego człowieka.

Pomogło schłodzenie się lodem?

- Między innymi pomógł lód, ale sam lód to by było za mało. Straciłem tam pięć kilogramów z masy ciała.

Trafił pan do szpitala, pod kroplówki?

- Nie, sam sobie poradziłem. Skurczy mięśniowych nie miałem, ponieważ specjalnie przygotowalem sobie wcześniej wspomaganie energetyczne. Musiałem przełamywać coraz większe, narastające zmęczenie ale nie na poziomie mięśni, tylko mózgu.

Nie miał pan takich myśli, że badania nie są najważniejsze, nie pomyślał pan "schodzę, ratuję życie"?

- Zawsze walczę do końca i mam inne podejście do tego wszystkiego. Z punktu widzenia ludzkiego oczywiście masz rację, powinienem tak pomyśleć, jak mówisz. Ale ja robię na sobie badania i muszę być autentyczny, muszę walczyć do końca, o każdy metr, o każdą sekundę. Dzięki temu mam badania oryginalne, niepowtarzalne na świecie. Dzięki temu wiem, jak organizm może łamać w mózgu kryzys za kryzysem. I jaki tu jest potencjał.

Więcej o:
Copyright © Agora SA