Łukasz Michalski: Ja bym powiedział, że to jest już drugi konkurs, który był znakomitą reklamą tyczki. Pierwszym były Mistrzostwa Europy w Berlinie latem na stadionie. Teraz też był wysoki poziom i wielkie emocje. Tym lepiej, że generowali je Polacy. Przez cały sezon halowy było widać, że Paweł jest w bardzo dobrej formie, że brakowało mu tylko kosmetycznych poprawek, by wskoczył na ten najwyższy poziom. Forma Piotra Liska była stabilna i to on był faworytem do wygranej, ale to jest piękno sportu, że chłopaki stworzyli takie widowisko. No i konkurs wygrała osoba, która na początku rywalizacji w Glasgow nie była chyba wskazywana do triumfu.
- Nerwówka rzeczywiście była straszna, ale Paweł sobie poradził. Z tym skakaniem na niższych wysokościach jest czasem najtrudniej. Ten największy stres przychodzi właśnie tam. Zawodnik wie, że stać go na lepsze wyniki, ale delikatne błędy sprawiają, że nagle może być poza turniejem. Trzeba się wtedy odblokować. Myślę, że tak było u Pawła. Do 5.65 było tak sobie, a potem z każdą wysokością było lepiej. Z poprzeczką zawieszoną wysoko, skacze się już przeważnie w euforii, na 110 procent.Ten jego skok na 5.90 był idealny technicznie.
- Myślę, że mówił to przez pryzmat skoków, które do tego momentu oddał na tych zawodach. To jest tak, że każdy turniej to jest czysta karta. Nie ma co odnosić się do tego co było tydzień temu czy wcześniej. Myślę, że na tę chwilę miał pewne zastrzeżenia co do jakości swoich skoków, natomiast po tym w jaki sposób pokonał 5.80 poczuł, że to jest to. Potem wystarczyło, to powtarzać.
- Wystarczy spojrzeć na jego karierę i samemu można wysnuć wnioski. To nie była kariera usłana różami. Często musiał wstawać z kolan. Na pewno jest wytrwały i silny psychicznie.
- Na zawodach powiedziałbym, że to raczej kosmetyka. To uwagi dotyczące lekkich poprawek technicznych. Wydłużenia czy skrócenia rozbiegu, przesunięcia stojaków, taktyki na dalszą część rywalizacji. To sprawy niby istotne, ale największa część pracy wykonywana jest wcześniej na treningach. To jest baza i całe ciasto pod wisienkę na torcie, którą widać na docelowych imprezach. Paweł tą pracę wykonał znakomicie.
- Wysłałem je smsem. Oglądaliśmy zawody w grupie kibicujących Pawłowi osób. Była też jego żona. Nie kontaktowaliśmy się z nim tuż po zawodach, niech dojdzie do siebie. Wyglądał na człowieka lekko wstrząśniętego tym co się stało. To są duże emocje. Ładnie o tym czego dokonał powiedział Piotr Lisek, że Paweł postawił na ostatnią kartę i dostał asa. Jest jednak też tak, że mocnym i dobrym to szczęście sprzyja.
- Pod koniec września rozpoczną się mistrzostwa świata. To kawał czasu. Dobrze jednak podchodzić do sezonu przygotowawczego, czy do kolejnych startów z myślą, że wykonało się 100 procent planu i jeszcze jest to okraszone sukcesem. Na MŚ najważniejsze będzie jednak aktualna dyspozycja naszych tyczkarzy i to jak oni będą się czuli na poprzedzających je treningach. Ten halowy sukces jest miłym wydarzeniem, ale o tym co będzie działo się w Dosze zadecyduje co innego. Ja natomiast cieszę się, że po Glasgow jest o naszej tyczce głośno, wszedłem na chwilę na Facebooka zobaczyłem, co tam się dzieje. To zainteresowanie dyscypliną w naszych czasach jest bardzo ważne. Ważne, żeby się o niej mówiło, a jak do tego się mówi dobrze to już w ogóle rewelacja. Niech tam sobie gra Real z Barceloną, a my się cieszmy lekkoatletyką.