Adam Kszczot: Chciałoby się mówić, że jest się pewniakiem, chciałoby się mówić „Co to dla mnie? Staję, startuję i hop - złoto”. Ale tak to nie działa. Zawsze Wam o tym mówię - to są miesiące, lata ciężkiej pracy, zbierania doświadczenia. To się nie zmienia. Ale wiecie co? Warto. Nie tylko dla rodziny, nie tylko dla syna, dla żony, dla bliskich, ale też warto dla wszystkich fanów. Ich liczba rośnie. Ci ludzie zwracają się do mnie ze swoimi różnymi problemami i historiami. Opowiadają jak wychodzili z nałogów, jak w trudnych momentach oglądają mnie na social mediach i mówią, że to im pomaga. To znaczy, że lata mojej pracy, wyrzeczeń, obserwacji samego siebie, obserwacji lekkiej atletyki, wspaniałych zawodników i oddawanie tego zwraca się z nawiązką.
- Teraz już mam wszystko, bo to pierwsze trzykrotne z rzędu zwycięstwo w historii lekkiej atletyki w biegu na 800 m. Faktem jest, że prowadzę mowy motywacyjne, bo staram się przekazać ludziom to, co robię dobrze, czego się nauczyłem. To są ciekawe przemyślenia wszelakiego rodzaju. Mnie też wiele rzeczy nie wychodzi, ja też mam strach w oczach i w sercu. Ale ja wiem jak to pokonać. To jest piękne, że każdego roku jestem innym człowiekiem, zmagam się z innymi problemami, wykonuję trochę inny trening. I tak ma każdy z nas.
- Mam nadzieję, że będą dalej pięknie się rozwijać. To świetny sezon w wykonaniu obu. Mieli bardzo trudne zadanie, żeby pokonać mnie, Andreasa Kramera i Pierre’a-Ambroise’a Bossego, ale mam nadzieję, że takich wspaniałych lekkoatletów jak Michał i Mateusz będziemy mieli coraz więcej.
- Nie rozpatrujemy tak tego. Za każdym razem jest nowe rozdanie kart i walczymy. W tym roku ja jestem lepszy. A za rok? Zobaczymy.
- Trzeba ryzykować. Taki sport.
- To jest duże ryzyko, bo jeżeli się atakuje z 220 metrów – a tam zacząłem się rozpędzać – to jest ogromny koszt, to jest bardzo duży wysiłek psychiczny, żeby na ostatnich 110 metrach utrzymać tempo. A ja ze 110 jeszcze troszeczkę dołożyłem, starałem się uciekać i kontrolowałem sytuację, obserwując wszystko na telebimie.
- Nie, nie, zaraz po rundzie honorowej zatrzymali mnie dziennikarze. A Jak się zatrzymuje przy każdym stanowisku telewizyjnym, to czas ucieka przez palce.
- Mam nadzieję, że i przez cztery. Za mną już bardzo udany rok, bo zdobyłem i mistrzostwo świata [w hali], i mistrzostwo Europy. A w przyszłym zmieniamy troszeczkę plan treningowy, bo zaczynamy się szykować do igrzysk olimpijskich [Tokio 2020]. Niestety, nie zobaczycie mnie w sezonie halowym, bo już od 11 lat zawsze biegam i w hali, i na stadionie, więc pora poszukać odpoczynku i świeżości.
- Pracować.
- Niekoniecznie. Wiele jest rzeczy, które definiują trening. Nie musi być cięższy, żeby był efektywny.
- Jest mały uraz, obrzęk ścięgna Achillesa. To się ciągnie już dwa miesiące. Ale radzę sobie bez leków przeciwbólowych, cały czas jestem w treningu. Teraz tylko dojechać do końca sezonu, a później długi, długi odpoczynek.
- Z dwóch powodów. Jeden, bo mam tam hipoksję, a góry o wysokości 900 metrów są bezpieczne, trening jest sprawdzony. Drugi powód – rodzina. Mogła ze mną spędzić ponad sześć tygodni, mogłem patrzeć jak mój syn dorasta, mogłem dzielić trening i życie obozowe z życiem rodzinnym. A to bardzo ładuje baterie.