ME Lekkoatletyka 2018. Adam Kszczot: Staję, startuję i hop - złoto? Chciałbym, ale tak to nie działa

- Mnie też wiele rzeczy nie wychodzi, ja też mam strach w oczach i w sercu. Ale ja wiem jak to pokonać - mówi Adam Kszczot. W sobotę w Berlinie nasz znakomity biegacz wywalczył złoty medal mistrzostw Europy w biegu na 800 metrów. To jego trzeci z rzędu taki tytuł, sukcesy odnosił też na mistrzostwach świata, a w kolekcji nie ma tylko medalu olimpijskiego. Jak to zmienić? - Pracować - odpowiada Kszczot. I zdradza, że już ma plan na igrzyska w Tokio w 2020 roku

Łukasz Jachimiak: Zurych 2014, Amsterdam 2016, Berlin 2018 – masz już trzy tytuły mistrza Europy. Jesteś pewniakiem do złota, można na Ciebie stawiać w ciemno.

Adam Kszczot: Chciałoby się mówić, że jest się pewniakiem, chciałoby się mówić „Co to dla mnie? Staję, startuję i hop - złoto”. Ale tak to nie działa. Zawsze Wam o tym mówię - to są miesiące, lata ciężkiej pracy, zbierania doświadczenia. To się nie zmienia. Ale wiecie co? Warto. Nie tylko dla rodziny, nie tylko dla syna, dla żony, dla bliskich, ale też warto dla wszystkich fanów. Ich liczba rośnie. Ci ludzie zwracają się do mnie ze swoimi różnymi problemami i historiami. Opowiadają jak wychodzili z nałogów, jak w trudnych momentach oglądają mnie na social mediach i mówią, że to im pomaga. To znaczy, że lata mojej pracy, wyrzeczeń, obserwacji samego siebie, obserwacji lekkiej atletyki, wspaniałych zawodników i oddawanie tego zwraca się z nawiązką.

Jesteś świetnym sportowcem, stajesz się motywatorem, a co motywuje Ciebie? Miałeś już dwa tytuły mistrza Europy, wydawałoby się, że w tej imprezie jesteś spełniony, a Ty znów ograłeś wszystkich jak profesor.

- Teraz już mam wszystko, bo to pierwsze trzykrotne z rzędu zwycięstwo w historii lekkiej atletyki w biegu na 800 m. Faktem jest, że prowadzę mowy motywacyjne, bo staram się przekazać ludziom to, co robię dobrze, czego się nauczyłem. To są ciekawe przemyślenia wszelakiego rodzaju. Mnie też wiele rzeczy nie wychodzi, ja też mam strach w oczach i w sercu. Ale ja wiem jak to pokonać. To jest piękne, że każdego roku jestem innym człowiekiem, zmagam się z innymi problemami, wykonuję trochę inny trening. I tak ma każdy z nas.

„Profesor” to określenie, które do Ciebie przylgnęło. Finał berlińskich mistrzostw pokazał dlaczego. Dałeś rywalom lekcję biegania. Również Michałowi Rozmysowi i Mateuszowi Borkowskiemu, którzy już mieli ochotę Cię pokonać, ale zajęli miejsca czwarte i piąte.

- Mam nadzieję, że będą dalej pięknie się rozwijać. To świetny sezon w wykonaniu obu. Mieli bardzo trudne zadanie, żeby pokonać mnie, Andreasa Kramera i Pierre’a-Ambroise’a Bossego, ale mam nadzieję, że takich wspaniałych lekkoatletów jak Michał i Mateusz będziemy mieli coraz więcej.

Kramer to rewelacja obecnego sezonu, a Bosse jest Twoim wielkim rywalem, który pokonał Cię na ubiegłorocznych mistrzostwach świata [Francuz zdobył złoto, Polak miał srebro]. Berliński finał potraktowałeś jako szansę na wzięcie rewanżu?

- Nie rozpatrujemy tak tego. Za każdym razem jest nowe rozdanie kart i walczymy. W tym roku ja jestem lepszy. A za rok? Zobaczymy.

Francuzowi, Szwedowi i wszystkim uciekłeś już 200 metrów przed metą. Niektórzy z nas bali się czy nie rozpoczynasz finiszu za wcześnie.

- Trzeba ryzykować. Taki sport.

To naprawdę było ryzyko czy miałeś sytuację pod kontrolą? Prawie pół sekundy przewagi na mecie wskazywałoby na drugą opcję.

- To jest duże ryzyko, bo jeżeli się atakuje z 220 metrów – a tam zacząłem się rozpędzać – to jest ogromny koszt, to jest bardzo duży wysiłek psychiczny, żeby na ostatnich 110 metrach utrzymać tempo. A ja ze 110 jeszcze troszeczkę dołożyłem, starałem się uciekać i kontrolowałem sytuację, obserwując wszystko na telebimie.

Rozmawiamy godzinę po biegu i wyglądasz tak świeżo, jakbyś zdążył już wziąć prysznic. Z kolei czas oczekiwania na Ciebie może sugerować, że zaraz po biegu nie czułeś się najlepiej. Odcięło Ci prąd już po zwycięstwie?

- Nie, nie, zaraz po rundzie honorowej zatrzymali mnie dziennikarze. A Jak się zatrzymuje przy każdym stanowisku telewizyjnym, to czas ucieka przez palce.

Będziesz się tak zatrzymywał po sukcesach jeszcze przez dwa lata?

- Mam nadzieję, że i przez cztery. Za mną już bardzo udany rok, bo zdobyłem i mistrzostwo świata [w hali], i mistrzostwo Europy. A w przyszłym zmieniamy troszeczkę plan treningowy, bo zaczynamy się szykować do igrzysk olimpijskich [Tokio 2020]. Niestety, nie zobaczycie mnie w sezonie halowym, bo już od 11 lat zawsze biegam i w hali, i na stadionie, więc pora poszukać odpoczynku i świeżości.

Z mistrzostw Europy masz trzy złota i brąz, z mistrzostw świata dwa srebra. Jaki jest pomysł na to, żebyś wreszcie przywiózł medal z igrzysk?

- Pracować.

 Jak ciężko? Dużo ciężej niż w obecnym sezonie?

- Niekoniecznie. Wiele jest rzeczy, które definiują trening. Nie musi być cięższy, żeby był efektywny.

Biegłeś ze specjalnymi taśmami na nodze. Co się stało?

- Jest mały uraz, obrzęk ścięgna Achillesa. To się ciągnie już dwa miesiące. Ale radzę sobie bez leków przeciwbólowych, cały czas jestem w treningu. Teraz tylko dojechać do końca sezonu, a później długi, długi odpoczynek.

W trakcie sezonu formę szlifujesz w polskich górach. Dlaczego?

- Z dwóch powodów. Jeden, bo mam tam hipoksję, a góry o wysokości 900 metrów są bezpieczne, trening jest sprawdzony. Drugi powód – rodzina. Mogła ze mną spędzić ponad sześć tygodni, mogłem patrzeć jak mój syn dorasta, mogłem dzielić trening i życie obozowe z życiem rodzinnym. A to bardzo ładuje baterie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA