ME Lekkoatletyka 2018. Aniołki Matusińskiego chcą dobiec do nieba

Jest ich sześć i komplementować trzeba wszystkie. Bardzo mocne są trzy, a dwie sprawdzą czy poprzez proces treningowy zmieniły się w maszyny będące w stanie wybiegać dwa medale w ciągu 90 minut. W piątek na ME w Berlinie finały biegów pań na 400 metrów i 4 x 400 metrów. O godz. 20.12 start indywidualny z udziałem Justyny Święty-Ersetic i Igi Baumgart-Witan, o 21.50 sztafeta. Relacje na żywo w Sport.pl

- Wiem, że stać mnie na rekord życiowy, na bieganie poniżej granicy 51 sekund. Trener mi to powtarza, a ja mu wierzę. Mam nadzieję, że sprawę niespodziankę sobie i kibicom – mówi Święty-Ersetić.

Najszybsza z podopiecznych Aleksandra Matusińskiego do finału zakwalifikowała się z czasem 51,23 s. To trzeci wynik w stawce. Z ośmiu finalistek Polka ma też trzeci najlepszy wynik sezonu. Ale jej 51,05 to już naprawdę niewiele wolniej od 50,96 Holenderki Lisanne de Witte.

Zagwozdka Baumgart

Siódmy rezultat w gronie finalistek ma Iga Baumgart-Witan. Czas 51,35 może nie robi wielkiego wrażenia w zestawieniu z podanymi przed chwilą. Ale warto wiedzieć, że Iga osiągnęła go przed momentem, czyli w półfinale, bijąc „życiówkę” aż o 0,36 s.

- Mam zagwozdkę co z tym finałem zrobić. Bardzo się cieszę, że w nim jestem, ale nie wiem jak on wpłynie na sztafetę. Nie wiem czy walczyć o medal indywidualnie, czy trochę odpuścić, oszczędzać siły. Chyba muszę najpierw uwierzyć, że na ten indywidualny medal mnie stać. To jest kwestia ustawienia głowy. Myślę, że dam z siebie wszystko i mam nadzieję, że potem to mnie poniesie w sztafecie – analizuje Baumgart.

Iga przyznaje, że nigdy nie biegała dwóch finałów w półtorej godziny. Justyna też nie ma przećwiczonego takiego szalonego trybu.

- Trener powtarza, że mam się nie martwić, bo na pewno sobie poradzę. Skupię się wyłącznie na biegu indywidualnym. Wierzę, że mi wyjdzie i to mi da kopa na sztafetę - mówi, pokazując tym samym, że ona szybciej niż Iga wszystko sobie poukładała.

Po awansie do finału Baumgart opowiadała o konieczności rozmów z trenerem i psychologiem. W tworzeniu scenariuszy zapędziła się aż do stwierdzenia, że jeżeli wyjdzie jej start indywidualny, to w sztafecie „poleci” na euforii, a jeżeli indywidualnie będzie – jak powiedziała – blamaż, to półtorej godziny później będzie się chciała zrehabilitować. Uspokoiła się, kiedy w odpowiedzi usłyszała od nas, że trudno mówić o blamażu, skoro pierwszy raz w życiu dobiegło się do finału. – No prawda! To jest już przecież spełnienie marzeń. I nawet jak będę – tfu, tfu! – ósma, to i tak będzie super – odetchnęła.

Zaufanie i jedność ponad wszystko

W „ósemce” finalistek tylko Polska ma dwie swoje przedstawicielki. Typowane do walki o podium Włoszki będą wypoczęte w komplecie, Brytyjki i Francuzki będą miały po jednej zmęczonej zawodniczce.

- Powiem z ręką na sercu: gdyby półtorej godziny wcześniej nie było finału indywidualnego, stwierdziłabym, że będziemy walczyć o najwyższy cel – mówi przekonana o sile drużyny Małgorzata Hołub-Kowalik. Dwa lata temu, na ME w Amsterdamie, Hołub indywidualnie była najlepsza z Polek; zajęła piąte miejsce, tuż przed Święty. W Berlinie nie wyszedł jej start w półfinale. Ale w eliminacjach sztafety pokazała, że cały czas można na nią liczyć.

Swój bieg o finał aniołki Matusińskiego wygrały, mimo że odpoczywały Święty i Baumgart. - Mamy taki skład, że można wymieniać dziewczyny, bo każda jest mocna – mówi Natalia Kaczmarek. – Cieszę się, że dostałam szansę w eliminacjach i wierzę, że kiedyś pobiegnę też w finale – dodaje.

Bliżej miejsca w „czwórce” jest pewnie Patrycja Wyciszkiewicz (trener jeszcze nie podał składu). – Nawet jak nie biegamy w najsilniejszym składzie, to wygrywamy, bo jesteśmy ze sobą zżyte i sobie ufamy. Wiemy, że biegając jednym czy drugim składem każda z nas da z siebie 110 procent. Na pewno nie będzie konfliktu, jeśli trener zmieni skład na finał, co jest pewne. Nie będę miała problemu, żeby ewentualnie pomagać przy rozgrzewce i kibicować dziewczynom – dodaje.

Takie słowa miło słyszeć, bo naprawdę świetnie świadczą o grupie Matusińskiego. Dzięki nim coraz bardziej odległe wydają się wspomnienia z MŚ w Pekinie sprzed trzech lat. Tam w eliminacjach pałeczkę zgubiła Joanna Linkiewicz. Kiedy płakała, koleżanki zostawiły ją samą. I w rozmowach z dziennikarzami nie kryły złości na koleżankę.

Masaż, mrożenie i jazda po złoto

- Wszystkie musimy się przejmować regeneracją Justyny i Igi, ponieważ jesteśmy drużyną. Ich problem to nasz problem – mówi teraz Hołub. – Dziewczyny są po rozmowach z fizjoterapeutami i z trenerem. Wiedzą, co zrobić, żeby półtorej godziny między biegami wykorzystać jak najlepiej. Czasu jest bardzo mało. Będą musiały jak najszybciej dojść na masaż, na jakieś mrożenie nóg, żeby pobudzić krążenie. Wierzymy, że zdążą odpocząć. Każda setna będzie się liczyła w walce o medal – dodaje.

Po brązie ubiegłorocznych MŚ w Londynie teraz każdej z naszych biegaczek marzy się coś więcej. Najlepiej powtórzenie wyniku z halowych ME. Tam Wyciszkiewicz, Hołub, Baumgart i Święty były najlepsze.

Więcej o:
Copyright © Agora SA