Na bieżni Dobek spisał się bardzo dobrze. Szkoda, że później niepotrzebnie powiedział kilka słów o Warholmie. Wypowiedź o domniemanej astmie Norwega jest szczególnie niefortunna, bo Polak pracuje z Walentynem Bondarenką, który przez wiele lat trenował słynną dopingowiczkę z Ukrainy, Żannę Pintusewicz-Block (zdobyła m.in. złote medale MŚ na 100 i 200 m).
Patryk Dobek: Medalu nie ma, ale wydaje mi się, że nie ma też aż takiej porażki. Dałem z siebie wszystko dla Polski, dałem z siebie ile tylko można było. Zrobiłem lekki progres. Ale wiadomo, że chciałoby się więcej. Na to trzeba jeszcze poczekać, troszkę więcej popracować.
- Na początku może nie zaspałem, ale ciężko mi się było rozpędzić na pierwszych dwóch-trzech płotkach. Później samo ruszyło i wiedziałem, że z końcówki mogę coś urwać. Ale rywale też się na niej dobrze czuli. W sumie 48,59 s to drugi wynik w mojej karierze. Nie jest źle.
- Tak, chciałem dobrym występem tutaj zabezpieczyć sobie kolejny rok spokojnych przygotowań. Wiadomo, że jak się zdobywa medal, to się ma lepsze warunki, ale finał jest również dla mnie satysfakcjonujący.
- No może. Tylko że cały czas z tyłu głowy mi siedzi, że Norwegowie przeważnie są chorzy na astmę.
- Ja nie wiem. Generalnie mogę tylko domniemywać. Ciężkie to są słowa, co teraz powiedziałem. No ale...
- Ciężki kawałek chleba połączyć 400 m i 400 m przez płotki na światowym poziomie. A jeszcze wczoraj Norweg się rozgrzewał na stadionie trawiastym, nie wchodził nawet na stadion, nie robił żadnych przebieżek, wszystko robił na trawie. Nie wiem czy w ogóle zakładał kolce do tej rozgrzewki.