ME Lekkoatletyka 2018. Korzeniowski: Polska zdobędzie 12 medali. Mamy światowe gwiazdy

- Podoba mi się w naszych zawodnikach, że są pewni swojej wartości, ale nie strzepują gwiezdnego pyłu ze swoich ciał - mówi Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski, trzykrotny mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy w chodzie.

Jako ekspert Eurosportu Korzeniowski typuje, że Polska powalczy o wygranie klasyfikacji medalowej ME w Berlinie, które odbędą się od 6 do 12 sierpnia. Relacje na żywo w Sport.pl, transmisje w Eurosporcie.

Łukasz Jachimiak: Też ma Pan wrażenie, że jeśli Polska nie wygra klasyfikacji medalowej mistrzostw Europy w Berlinie, niektórzy ogłoszą, że to rozczarowanie?

Robert Korzeniowski: Zawsze jest tak, że pozycja faworyta rozpala nastroje, buduje atmosferę przed.

Tylko czy my na pewno jesteśmy faworytem?

- Ważne jest to, że nasi zawodnicy wiedzą, że mogą wygrywać. Do ostatniej chwili startowali w różnych mityngach, jeździli na zgrupowania szlifować formę, było widać pewność w tym, co robią. Niedawno byłem w Spale, widziałem się z nimi i muszę powiedzieć, że są kapitalnie skoncentrowani na swojej pracy. Ci ludzie są zadowoleni z tego, co zrobili, ale specjalnie się nie przejmują tym czy jako drużyna zdobędą w Berlinie dziewięć czy 12 medali. Nikomu to nie zaprząta umysłu, każdy jest skupiony na swojej robocie. Bardzo mi się spodobała rozmowa z Pauliną Gubą [kulomiotka, ma w tym roku drugi wynik w Europie]. Ona przede wszystkim trenuje wariant przejścia kwalifikacji. To są poranne zawody, inaczej się człowiek koncentruje, trzeba nad tym popracować. A czy ona będzie walczyła o medal, jak będzie w finale? Na to przyjdzie czas. Paulina nie jest żadną wielką faworytką, ale świetnie sobie w tym sezonie radzi, bo odpowiednio podchodzi do sprawy. Jej kolega po fachu, Michał Haratyk, też robi wrażenie. On się nie przejmuje tym, że pcha 22 metry. Boryka się z czynnościami dnia codziennego, trenuje raz w deszczu, raz w upale, po prostu robi swoje i do Berlina jedzie po swoje.

Skoro wywołał Pan Haratyka, to jako zawodnik mający pięć najlepszych w Europie wyników w sezonie, wygląda na jednego z naszych pewniaków do sukcesu.

- Ale on nie sprawia wrażenia człowieka, który się budzi rano i myśli o tym, że ma pięć najlepszych wyników w Europie w sezonie. To mi się podoba w naszych lekkoatletach - że są pewni swojej wartości, ale nie strzepują gwiezdnego pyłu ze swoich ciał. Przeciwnie - idą dalej przez kurz sal treningowych i stadionów. To jest kapitalne.

Haratyka chciałem wymienić jako jednego z takich zawodników, którzy w swojej konkurencji dominują. Poza nim mamy Wojciecha Nowickiego i Pawła Fajdka, którzy uciekli rywalom w rzucie młotem, mamy też Anitę Włodarczyk, która daje chyba największą gwarancję kolejnego złota. Krótko mówiąc, mamy ten komfort, że w kadrze są wielcy liderzy.

- Anita znów kapitalnie trafiła z formą, mimo początkowych niepokojów.

Mamy więc wielkich liderów, mamy najliczniejszą, 86-osobową kadrę na ME w historii, mamy apetyt nawet na wygranie klasyfikacji medalowej - jesteśmy europejską potęgą czy zbyt mocno chcemy się w takiej roli widzieć?

- Zanim o potędze, to jeszcze chcę kilka słów powiedzieć o postaciach-stabilizatorach. Myślę o Piotrku Małachowskim. Nie jest faworytem tych mistrzostw, ale z całą pewnością będzie bardzo dobrym duchem ekipy i będzie stabilizatorem wszelkich emocji, które mogłyby kogoś zdominować. On jest opoką, człowiekiem-spokojem. Nawet jeżeli wróci bez medalu, to jemu z całą pewnością należy się rola kapitana drużyny. Mamy też osoby bardzo skupione na sobie i na swoim wyniku, jak Adam Kszczot. I to też jest bardzo dobre. Mamy świetnie zgraną sztafetę 4x400 m kobiet i trenujących praktycznie każdy gdzie indziej mężczyzn ze sztafety 4x400 m. Zobaczymy, który wariant zadziała, oby oba zadziałały. Generalnie chodzi o to, że co człowiek w naszej kadrze, to inny temperament, inny rodzaj przygotowań i inna historia. To jest kapitalne.

ME Lekkoatletyka 2018: najliczniejsza ekipa Biało-Czerwonych w historii

Różni ludzie, różne drogi, a coraz więcej prowadzi do sukcesu – przeszkadza Panu, kiedy Pan słyszy, że mamy drugi Wunderteam, bo jeszcze dużo nam brakuje do tamtej legendarnej ekipy, czy już nie przeszkadza?

- Zawsze się broniłem przed takimi odniesieniami i przed określeniami tego typu. Wunderteam był. I już. Myślenie o tym czy jest tak samo moim zdaniem nie ma sensu. Mamy inne okoliczności. I po prostu bardzo dobrą drużynę. W czasach Wunderteamu lekkoatletykę trenowano w Polsce bardziej powszechnie niż dzisiaj. Teraz nie jest ona sportem nawet drugiego wyboru. Sam prowadzę klub i wiem, jak trudne jest dotarcie do rodziców, żeby przyprowadzali swoje siedmio-, ośmioletnie maluchy. Przyprowadzają, owszem, a zaraz pytają „Ale jak to? To nie piłka nożna? To nie pływanie? Nie judo?”. My mamy bardzo dobrych trenerów, dobre efekty przynosi program „Lekkoatletyka dla każdego”, mamy ośrodki specjalizujące się w konkretnych konkurencjach. Ale nie jest tak, że jedziemy do dowolnego miasta w Polsce i mamy przekrój lekkoatletów. W jednym miejscu są miotacze, w innym średniodystansowcy, jeszcze gdzie indziej tyczkarze. Nasza lekkoatletyka rozwija się wyspowo, czyli gdzie jest dobry trener, tam jest ośrodek szkolenia w jego konkurencji. I co najważniejsze, nasza dyscyplina ma ciągle za małą podstawę. W Polsce lekkoatletyka ma zaledwie 10 tysięcy licencji zawodniczych. Jak to się ma do 800 tysięcy piłkarzy? A zostając już przy dyscyplinie, przytoczę statystyki francuskie. Tam jest 300 tysięcy lekkoatletów.

I my chcemy regularnie wyprzedzać Francuzów w klasyfikacjach medalowych.

- Nie chcę narzekać, ale realia trzeba pokazać. Całe szczęście, że my przy wątłej podstawie dobrze zarządzamy kapitałem ludzkim. Dzięki temu pracujemy nad poszerzeniem tej podstawy. Mamy na to szansę, bo uratowaliśmy to, co najważniejsze - dobrych trenerów. Jesteśmy otwarci na świat, uczymy się, mamy szkoleniowców nie tylko z siwymi głowami, ale też 30- i 40-letnich. Czy ci młodzi będą wciągać kolejnych na pokład? Bardzo bym chciał, żeby rozwijały się kluby. Młodzież 20-letnią i młodszą, która potrafi wygrywać, mamy. Marzą mi się podobne historie jak ta, która wydarzyła się po moim starcie w Paryżu na mistrzostwach świata [2003 rok]. Byłem wtedy zawodnikiem francuskiego klubu i widziałem, jak po moim zwycięstwie do tego klubu zapisano 80 dzieci. Moim marzeniem jest, żeby medale z Berlina przełożyły się na coś takiego u nas.

Adam Kszczot i Marcin Lewandowski po po finale biegu na 800 mAdam Kszczot i Marcin Lewandowski po po finale biegu na 800 m Geert Vanden Wijngaert / AP (AP Photo/Geert Vanden Wijngaert)

Ilu medali się Pan spodziewa?

- Stawiam, że będzie ich dużo, 12. Niech zaowocują tysiącami dzieciaków, które trafią do klubów lekkoatletycznych.

Precyzyjnie podaje Pan liczbę medali, jakie Polska wywalczy w Berlinie, więc pewnie ma Pan te krążki przypisane do nazwisk?

- Oczywiście, że sobie tych medali nie wydumałem. Liczba wynika z moich kalkulacji.

Podzieli się Pan nimi?

- Nie. Nie chcę nikogo obciążać. Wszystko sobie przeanalizowałem - biegi, sztafety, rzuty, skoki. Obym się mylił, oby medali było jeszcze więcej. Ale myślę, że dwucyfrowa liczba z pewnością nam grozi.

ME Lekkoatletyka 2018: terminarz Mistrzostw Europy w Berlinie

Według pańskich przewidywań któraś reprezentacja wypadnie lepiej od naszej?

- Chciałbym, żeby nie, ale pamiętajmy, że będziemy w Niemczech.

I pamiętajmy, że dwa lata temu wygraliśmy klasyfikację, ale Niemcy pod względem liczby medali byli lepsi (16:12, przy czym oni zdobyli pięć, a my sześć złotych).

- Niemiecka lekkoatletyka jest świetna, gospodarze mogą wygrać. Powiedzmy sobie szczerze - ta klasyfikacja to zabawa i pewne odniesienie do potencjału na przyszłość. Już do igrzysk w Tokio. Jesteśmy na półmetku do nich. Te mistrzostwa będą preselekcją kadry na Tokio. Mamy potencjał, dobrze byłoby go pokazać, stoczyć ostrą walkę z Niemcami, Brytyjczykami i Francuzami. Z tych rywali Niemcy wydają się najgroźniejsi. Ale podkreślam, to nie są mistrzostwa drużynowe.

Skoro mówi Pan o igrzyskach, to myśli Pan, że gdyby miały być za chwilę, nie byłoby takiego rozczarowana jak dwa lata temu? Wtedy na ME w Amsterdamie byliśmy najlepsi, a za chwilę w Rio wywalczyliśmy tylko trzy medale.

- Nie porównywałbym Amsterdamu do Berlina.

Nie chcę tego robić, to oczywiste, że ME w roku olimpijskim są imprezą specyficzną.

- W Amsterdamie mieliśmy dopiero drugą edycję ME w roku olimpijskim i wiadomo, że formę każdy szykował i główne cele sobie wyznaczał na później, na Rio. Poza tym pamiętajmy, że nie wolno też mylić medalowej klasyfikacji europejskiej ze światową.

Oczywiście, że nie wolno. Każda kolejna edycja igrzysk pokazuje, że europejscy lekkoatleci znaczą coraz mniej. W Rio zdobyli 36 ze 141 medali, a jeszcze 20 lat wcześniej, w Atlancie, 58 ze 132.

- Na szczęście my mamy zawodników, którzy są światowymi gwiazdami. Myślę o naszych miotaczach, o Adamie Kszczocie, Piotrze Lisku. W Rio akurat parę rzeczy nam nie wyszło, choćby start Pawła Fajdka, który był faworytem do złota, a odpadł w kwalifikacjach. Ale z góry było wiadomo, że liczba medali z Amsterdamu nie będzie miała przełożenia na liczbę medali w Rio.

To jasne. Jednak nie powinno być też tak, że z 12 medali zostają tylko trzy.

- Na pewno jest tak, że sukces niesie. Niech teraz nasi wygrywają, niech jak najczęściej wchodzą na podium, a za rok na MŚ w Katarze będzie im łatwiej o kolejne medale. Z kolei tam, już w takim najważniejszym przetarciu przed igrzyskami, sukcesy będą bardzo ważne. Proszę mi wierzyć, jest tak, że sukces rodzi sukces. Zresztą, przypomnijmy sobie Wojtka Nowickiego. On miał być dublerem. Przecież jeszcze kilka lat temu nikt na niego nie zwracał uwagi, był w cieniu Pawła Fajdka. W 2015 roku zrobił absolutną niespodziankę, zdobywając brązowy medal MŚ w Pekinie, a rok później stał się naszą nadzieją, gdy Fajdek odpadł w olimpijskich eliminacjach. To bardzo ważne, żeby ludzie zaczynali przywozić medale wielkich imprez do swoich klubów, miast i miasteczek. Dzięki temu rośnie wiara w nich i ich wiara w siebie, oni rosną w siłę i są w stanie zdobywać kolejne medale.

Adam Kszczot i Marcin Lewandowski po po finale biegu na 800 mMARK KERTON/AP

Nie chciał Pan zdradzić swoich medalowych typów, a wskaże Pan kibicom kilka mniej znanych nazwisk? Chodzi o młodsze postaci w kadrze na Berlin, które warto obserwować.

- Z całą pewnością patrzmy na Sofię Ennaoui.

Ale to już jest znana zawodniczka.

- No ale to Michał Haratyk też jest młody i znany. Trudno pomijać Sofię, jego czy Konrada Bukowieckiego.

Myślę raczej o takich postaciach jak Klaudia Siciarz czy Martyna Kotwiła.

- To nasza przyszłość. Tak jak nieobecne w Berlinie oszczepniczki Marcelina Witek i Maria Andrejczyk. Mamy zawodników i zawodniczki z ogromnym potencjałem. Są jeszcze na tej drugiej-trzeciej linii, ale cały czas nas czymś zaskakują. Bardzo bym chciał, żeby jak najdalej poszedł Karol Hoffmann. Na razie jest znany bardziej przez tatę [Zdzisława, również trójskoczka, mistrza świata z 1983 roku], ale niedawno wygrał na Pucharze Świata w Londynie, wszystko przed nim. Nasza kadra jest bardzo młoda. Są w niej Piotrek Małachowski czy Anita Włodarczyk, ale mamy całą masę młodych ludzi, którzy są w stanie nas oczarować. Żałuję tylko, że nie ma ani jednego chodziarza, o którym mógłbym powiedzieć „tak, on tutaj pokaże”. Ale liczę, że Brzozowski czy Augustyn coś zrobią. Bardzo chciałbym się doczekać swojego następcy.

A w jakiej roli Pan wystąpi w Berlinie?

- Będę podsumowywał wydarzenia poszczególnych dni, na pewno będę rozmawiał z zawodnikami i przed startami, i szczególnie po ich wyczynach medalowych w specjalnym studiu Eurosportu w centrum Berlina, czyli w okolicy miejsca nagradzania medalami. Oby tych spotkań było jak najwięcej. Będę też bezpośrednio komentował na stanowisku chody i maratony. Zadbam też o relacje z mistrzostw dla TVN-u 24, który w ramach grupy Discovery będzie przekazywał informacje z imprezy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA