Lekkoatletyka. Sylwester Bednarek: Chcę więcej

- Nie chcę zatrzymać się na wyrównaniu formy sprzed ośmiu lat. To by było za mało. Nie po to tyle czasu walczyłem z kontuzjami, żeby się zatrzymać na tym, co już miałem. Chcę więcej - mówi Sylwester Bednarek. W 2009 roku zdobył brązowy medal MŚ w Berlinie. Miał wtedy 20 lat, eksperci wróżyli mu kolejne sukcesy. - Jonathan Edwards napisał do mnie list, przekonywał, że czeka mnie piękna kariera. Niestety, posypała się. Ale mam nadzieję, że po MŚ w Londynie będzie okazja, żeby stwierdzić, że walczyłem do końca i dzięki temu wróciłem - mówi Bednarek

Łukasz Jachimiak: Jeśli dobrze liczę, w karierze masz 11 konkursów, w których skoczyłeś co najmniej 2,30 m, a sześć takich zaliczyłeś w tym roku. Chyba wreszcie wróciłeś?

Sylwester Bednarek: Czekaj, policzę. No chyba tak, tak wychodzi.

Jesteś w życiowej formie?

- Tak, na pewno. Chociaż wolę myśleć, że dopiero wyrównałem swoją najlepszą formę, a życiowa przyjdzie w kolejnych latach. Bardzo podbudowała mnie hala. Tegoroczny sezon zimowy miałem bardzo fajny, zacząłem regularnie skakać 2,30. A teraz próbuję to ciągnąć i nie chcę się zatrzymać na wyrównaniu formy sprzed ośmiu lat. To by było za mało. Nie po to tyle czasu walczyłem z kontuzjami, żeby się zatrzymać na tym, co już miałem. Chcę więcej.

„U niego najpiękniejsze jest to, że przez tyle lat się nie poddał. Już dawno wszyscy go skreślili, bo od jego brązowego medalu MŚ w 2009 minęło mnóstwo czasu. On sam też miał różne myśli, ale doczekał się drugiej młodości. Znamy się i przyjaźnimy od lat. Jak zobaczyłam, że Sylwek skoczył 2,30, to się bardzo ucieszyłam, a po kilku dniach on skoczył jeszcze wyżej, życiówkę - 2,33. Trochę to wygląda jak „american dream”. Niech trwa. Bednarek ma urok, jest pozytywny, wdzięczny dla mediów i dla kibiców” – tak w marcu, tuż przed halowymi ME, mówiła mi o Tobie Monika Pyrek. Chyba całe środowisko lekkoatletyczne Ci kibicuje?

- Strasznie miło słyszeć takie rzeczy. W 2009 roku w Berlinie oboje zdobyliśmy medale, Monika miała srebro, stała na podium razem ze złotą Anią Rogowską. Faktycznie, tyle lat już się znamy… A że byłem na szczycie, później na dnie i znów na szczycie, to prawda. I chyba coś hollywoodzkiego można by z tego sklecić.

Najtrudniej było wtedy, gdy przez dwa lata nie mogłeś wyleczyć kolana, wtedy, gdy tuż przed igrzyskami w Londynie zerwałeś ścięgno Achillesa, czy w jeszcze innym momencie?

- Achilles zdenerwował mnie najbardziej. Kolano to był ciąg, bolało i bolało, sprawa była uciążliwa, ale zdążyłem się przyzwyczaić, bo dokuczało już przed Berlinem, a w następnym sezonie po prostu wiedziałem, że walki z bólem nie wygram, że pójdę na operację. Oczywiście wkurzyłem się, kiedy wyszły z tego poprawki, czyli dwie następne operacje. Ale po tym kolanie już wszystko było na tip-top, przed Londynem byłem przygotowany, forma była super. Bardzo dobrze mi się wtedy skakało i nagle, znikąd, urwał się ten Achilles. Wyszedłem na konkurs o mistrzostwo Polski i wszystko się skończyło. Wkrótce walkę o medale na igrzyskach oglądałem w telewizorze.

Trafiał Cię szlag, kiedy widziałeś, że do olimpijskiego brązu w Londynie wystarczyło 2,29?

- To było śmiechu warte, naprawdę. Trzy brązowe medale za 2,29, a ja na to patrzę, zamiast to skakać.

Ile w sumie miałeś operacji?

- Cztery. Tylko cztery. Myślałeś, że więcej, co? Ale szkoda, że to się aż tak ciągnęło. Po zrobieniu kolana przetrenowałem rok i wróciłem do szpitala, żeby je sprawdzić, bo znów bardzo bolało. Okazało się, że ścięgno rzepki jest tak zniszczone, że trzeba zrobić jeszcze poważniejszą operację od pierwszej. A potem rozsypała mi się łąkotka. Strasznie bolało, więc znów musiałem pójść na stół. Wiele lat minęło mi tak, że wracałem, potrenowałem, zrobiłem formę i wracałem na stół. Ale takie falowanie już chyba za mną.

Możesz powiedzieć, że zdrowie wreszcie Ci dopisuje?

- Jest w porządku. Boli wszystko, ale nie ma takiej rzeczy, która by bolała mocno i nie pozwalała trenować. A skoro boli tylko przez mocny trening, to ok, przynajmniej wiem, że żyję (śmiech).

Czyli nie doszedłeś do takiego momentu, o jakim kilka dni temu opowiadał Paweł Wojciechowski, mówiąc na mityngu w Rabacie, że po raz pierwszy od 2011 roku trenuje bez bólu?

- W Rabacie byliśmy razem, słyszałem to i Pawłowi zazdroszczę.

Co się stało, że w Maroku skoczyłeś tylko 2,19?

- Najgorszy start w sezonie przyszedł na najgorszym wyjeździe w sezonie. To był wyjazd upośledzony. Nie trafiliśmy z lotami, mieliśmy razem z Adamem Kszczotem wylecieć prawie dwa dni wcześniej.

Kszczot zrezygnował z wyjazdu, Ty nie chciałeś się wycofać?

- Adam stwierdził, że w końcu dłużej będzie siedział na lotnisku niż w Rabacie, dlatego wraca do domu. Teraz sobie myślę, że też mogłem wrócić do domu i odpocząć. Wylot miał być o godzinie 14.30, a był o 19 następnego dnia. Ale pojechałem, do hotelu dotarłem o czwartej rano w dniu startu i powalczyłem, mimo że nogi miałem z kamienia. Fajnie, że było chociaż 2,19, że nie było „zerówki”.

W niedzielę w Białymstoku wygrałeś mistrzostwa Polski, skacząc 2,30. Przed MŚ w Londynie będziesz jeszcze próbował gdzieś skoczyć wyżej?

- Mistrzostwa były ostatnim startem. Teraz potrenuję z Lićwinkami [trenerem Michałem i jego żoną, zawodniczką, Kamilą] w Białymstoku, stąd pojedziemy na półtora tygodnia do Spały i wreszcie wylecimy do Londynu. 11 sierpnia są eliminacje, 13 odbędzie się finał.

Na MŚ 2015, ME 2016 i na igrzyskach w Rio odpadałeś w eliminacjach, ale – choć to niedawna przeszłość – teraz chyba nie masz już obaw przed eliminacjami?

- Podejdę do nich na luzie, choć jeszcze nie mam takiej systematyczności, jaką bym chciał mieć. Może się zdarzyć, że znów skończę na eliminacjach. Nie jest powiedziane, że cały czas będę skakał powyżej 2,30 m, ale na pewno jestem na takie skakanie przygotowany.

A na wysokości, które dadzą medal? Bo po złocie halowych ME w Belgradzie pewnie marzy Ci się kolejne podium?

- Rywali będzie trochę więcej niż w Belgradzie, ale trzeba patrzeć na poprzeczkę, a nie na nich. Spodziewam się, że 2,34 da medal, 2,32 w pierwszej próbie też. Nie wiem jak wygląda Erik Kynard z USA, ostatnio nic nie skacze, a stać go na dużo. Ale reszta ciągle się kręci koło 2,30. Czyli kto wystrzeli trochę wyżej, kto będzie miał swój dzień, ten zdobędzie medal. Oczywiście srebrny albo brązowy, bo o złotym chyba nie ma co mówić – Mutaz Essa Barshim swoje 2,36 skoczy, a teraz to za wysoko dla całej reszty.

Nie zabraknie Ci doświadczenia, żeby wygrać walkę z wieloma rywalami na Twoim poziomie?

- Zobaczymy. Wiem, że forma formą, i że choć w nogach jest co powinno być, to głowa też musi zagrać. Jestem dobrze przygotowany, technika mi wychodzi, wszystko fajnie wygląda, ale – niestety – czasami jeszcze mi się trafia tylko 2,20. Zdarzają mi się skoki z zapasem, które jednak kończę spadając na poprzeczkę. Bywa, że popełniam głupi błąd i wszystko się w sekundę rozmywa.

Rok temu zmieniłeś trenera. Dlaczego?

- Chciałem przestać stać w miejscu. Nie chcę mówić, że trening u Lecha Krakowiaka był zły, ale ten nowy lepiej mi służy. Zwłaszcza, że zyskałem fajną sparingpartnerkę, bo Kama bardzo mnie motywuje. W drużynie jest fajniej. Przyszedł taki moment, że chciałem zmienić otoczenie, męczyły mnie siedzące w głowie kontuzje, nie widziało mi się już dalsze trenowanie w Łodzi na RKS-ie. Wtedy pogadałem z Michałem, a on powiedział, że mogę dołączyć do nich, jeśli wezmę się za taki trening, jaki on zaproponuje. Dużo jeździmy na obozy, duet Lićwinków ma wszystko ułożone pod starty Kamili, a ja się podczepiłem i korzystam, np. wyjeżdżając na miesiąc na zgrupowanie do USA.

Korzystasz też z pomocy profesora Jana Blecharza, który stał za wielkimi sukcesami Adama Małysza, a teraz współpracuje z Lićwinkami?

- Oczywiście, doktor bardzo pomaga. To fachowiec i miły człowiek.

Czyli nie jesteś z tych, którzy wzbraniają się przed rozmową z psychologiem?

- Uważam, że każdy potrzebuje porad. Są przecież małe, ale kluczowe rzeczy, o które trzeba zadbać, żeby w decydującym momencie dodać dwa centymetry i coś zdobyć.

Z Blecharzem wracaliście do Twoich kontuzji, przepracowywaliście to?

- Nie, to zamknięty temat. Czasami z doktorem rozmawiam o tym, że ból się wzmaga, bo tyle przeszedłem, że jak się pogoda zmienia, to bolą mnie kości. Ale zostawiliśmy to, co przeżyłem, bo skoro wszystko idzie ładnie do przodu, to trzeba zapamiętywać dobre momenty i utrwalać je, żeby za jakiś czas mieć tylko takie wspomnienia. Chodzi o to, że kiedyś przyjdzie konkurs, w którym coś mnie zaboli. I jakie wtedy przyjdzie wspomnienie? Dobre czy złe? Pracuję na to, żeby pojawiło się dobre.

To prawda, że po zerwaniu ścięgna Achillesa tak bardzo bałeś się kolejnych kontuzji, że kiedy Nike przysłał Ci sześć par kolców, to odesłałeś je, tłumacząc, że nie chcesz używać sprzętu, który kojarzy Ci się z kontuzją?

- Faktycznie doszło do tego, że przez cztery lata skakałem w sprzęcie Adidasa. Potrzebowałem czasu, żeby złe skojarzenia i obawy uciekły z głowy. W końcu uznałem, że jednak najlepiej skacze mi się w tych butach, w których zdobyłem medal w Berlinie. I w których urwałem Achillesa. Ale do Nike’a niczego nie odesłałem, bo szkoda byłoby zwracać dobry sprzęt. Tamte kolce rozdałem dzieciakom w klubie.

Duże dzieciaki macie w Łodzi, skoro Twoje kolce pasowały na ich stopy.

- Ha, ha, faktycznie wyrośnięte. Choć ja nie mam wielkiego rozmiaru stopy. Noszę numer 44. Jak na moje 196 cm wzrostu to niewiele. Ale podobno mniejsza stopa jest bardziej aktywna. A butów mam teraz sam nie wiem ile par.

Aż tak Ci się poprawiło po złocie z Belgradu?

- Nie, po prostu mam zapas, ale nie wiem nawet jaki, bo jak się przyzwyczajam, to długo skaczę w jednych. Ale niech przysyłają kolejne kolce, od przybytku głowa nie boli.

Bardzo ciężko było Ci przez te lata, kiedy nie miałeś stypendium?

- Nie było łatwo, bo nie było osiągnięć i jeździłem na styk, korzystając z tego, że jeszcze niektórzy we mnie wierzą, wysyłają na obozy, finansują. Całe szczęście, że teraz mogę to odpracowywać.

Orlen się do Ciebie nie zgłosił?

- Nie i pewnie tego nie zrobi.

Dlaczego?

- Nie wiem, spytaj ich.

Myślę, że grupa wspierająca najlepszych polskich lekkoatletów odezwie się, jeśli medalem w Londynie potwierdzisz, że ciągle jesteś perspektywiczny. Byłbyś 28-latkiem, który sporo przeszedł, sporo osiągnął i jeszcze sporo może zdobyć.

- Brzmi dobrze, ale Orlen chyba ma już zamknięty skład grupy. Choć chciałbym się mylić, na pewno bym nie pogardził takim sponsorem.

Mówisz, że dostawałeś pomoc, ale przed mistrzostwami w Belgradzie Marek Plawgo wspominał mi, jak w 2009 roku wierzył w Ciebie tylko Artur Partyka. Rzeczywiście, gdyby nie jego wstawiennictwo, Polski Związek Lekkiej Atletyki nie wysłałby Cię na MŚ w Berlinie?

- Artur to mój dobry znajomy, mieszkamy niedaleko siebie, a jego córka też trenowała na RKS-ie, więc bardzo często z nią przyjeżdżał. Od lat mamy bardzo dobry kontakt, wspiera mnie, zawsze coś podpowie, dokrzyczy. Wtedy przed Berlinem minimum było 2,31, a ja skakałem 2,28. Z takim wynikiem wygrałem młodzieżowe mistrzostwa Europy. Moja forma rosła, a PZLA się wahał czy mnie wysłać. Grzesiek Sposób to 2,31 m skoczył, ja nie, ale po wsparciu od Partyki też pojechałem. A później zdobyć medal pomógł mi właśnie Sposób.

Jak pomógł?

- Dobrymi radami. Powiedział co mam zrobić, co ze sobą wziąć. Pierwszy raz byłem na tak wielkiej imprezie, dla mnie to był trochę szok, nie wiedziałem jak to wszystko ogarnąć. A Grzesiek to twardy zawodnik, konkretnie powiedział, czego będę potrzebował. Na pewno nie pomyślałbym o pinezkach, które okazały się najważniejsze.

Dlaczego?

- Jak się w deszczu rozmierzy rozbieg i na tartan naklei się znaczniki, to one się odkleją. Grzesiek pinezki mi wcisnął, mówiąc, że się przydadzą, no i się przydały.

Po sensacji jaką wtedy sprawiłeś, Jonathan Edwards, brytyjski mistrz trójskoku, mówił, że zrobiłeś na nim największe wrażenie, opowiadał, że sam w wieku 20 lat był beznadziejnym sportowcem, a Ty już wchodzisz na szczyt. Dużo to dla Ciebie znaczyło?

- Tak, zwłaszcza że Edwards napisał do mnie list. Bardzo mnie pochwalił, życzył mi wielu sukcesów i przekonywał, że czeka mnie piękna kariera. Niestety, posypała się.

Może odpiszesz mu po MŚ w Londynie?

- Mam nadzieję, że będzie okazja, żeby stwierdzić, że walczyłem do końca i dzięki temu wróciłem.

Tak wygląda morderczy trening naszej kandydatki do medalu mistrzostw świata

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.