"Ściągnął Kanadzie gacie na oczach całego świata". Ben Johnson ośmieszył wszystkich dopingowych świętoszków z Zachodu

O 3:30 w nocy Ben Johnson oddał swój złoty medal. Spakował się na poranny samolot z Seulu do Nowego Jorku. Eskortowany przez dziesiątki policjantów zaczął życie we wstydzie. Mija właśnie 30 lat od wybuchu dopingowego skandalu wszech czasów.

– Nie mogłem uciec przed spojrzeniem tych jego żółtych oczu – pisał po latach Carl Lewis w swojej autobiografii „Inside Track”. Nie przestraszyły go wtedy potężne mięśnie nóg, które wystrzeliwały Bena Johnsona z bloków startowych z taką siłą, że kiedyś Kanadyjczykowi tuż po strzale startera pękły lekkoatletyczne kolce. Nie przestraszyły rosnące z sezonu na sezon bicepsy ani wielka klatka piersiowa, na której zawsze podskakiwał gruby złoty łańcuch. Tylko te oczy. Sprinterskie pojedynki często rozstrzygają się jeszcze przed startem: mową ciała, próbą spojrzeń. Lewis nie zobaczył w oczach Johnsona cienia strachu. I zaczął się bać. – Nie wiem, co on ze sobą zrobił, ale był w dniu półfinału i finału inny niż jeszcze dzień wcześniej. Jakby się dał zahipnotyzować – wspominał Lewis.

Ben kontra Carl, Kanada kontra USA. Lekkoatletyka wagi państwowej

Tak się zaczynał najważniejszy moment olimpijskiego czterolecia 1984-1988. Najważniejsze 10 sekund igrzysk olimpijskich w Seulu. Sobota, 24 września 1988. Finał stu metrów z 70 tysiącami widzów na stadionie, z zahipnotyzowaną Kanadą, czekającą, aż jej Ben pokona ich Carla. Tu nie chodziło tylko o bieganie. To była sprawa wagi państwowej. Kanada kontra USA w sporcie, który w latach osiemdziesiątych przyciągał nie tylko od święta miliony widzów i miliony dolarów. Ben Johnson i Carl Lewis byli jak Real i Barcelona. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć. Jak Leo Messi i Cristiano Ronaldo, idole dzielący kibiców na dwa obozy. W Seulu nieśmiały Ben, któremu sklecenie trzech zdań sprawiało trudność, ścigał się w sprinterskim finale wszech czasów z Carlem, który mógłby cały park olimpijski objąć wzrokiem z wysokości swojego ego.

Lewis był już wtedy poczwórnym złotym medalistą igrzysk. Wszystkie te medale zdobył w Los Angeles 1984. W całej karierze wywalczy dziesięć olimpijskich medali, w tym aż dziewięć złotych, w czterech igrzyskach. W sprintach i skoku w dal. Smukły, elegancki, nazywany synem wiatru. Teksańczyk, ale twarz kalifornijskiego Santa Monica Track Club, sprinterskiej potęgi tamtej epoki. Carl był zakochany w sobie bez pamięci. Słusznie uważał się za księcia lekkiej atletyki. Ale zbyt często dawał to odczuć. Mieszkał niemal zawsze w innym hotelu niż rywale. Jego menedżer mówił jeszcze przed igrzyskami w Los Angeles, że celem jest, by Lewis dorównał sławą nie któremukolwiek ze sportowców, ale Michaelowi Jacksonowi.

Chciwość jest dobra

Carl chodził na zajęcia z aktorstwa, śpiewał (album „Break it Up” nagrał rok po czterech złotych medalach w Los Angeles), był dobrym mówcą. I cały czas mówił o pieniądzach.

- Dziękuję panie prezydencie, że pan tyle dla nas robi - zagadnął Ronalda Reagana podczas wizyty w Białym Domu.

- Dla was czarnoskórych?

- Nie, dla nas bogatych.

To się świetnie wpisywało w nowe czasy w sporcie. Po dziesięcioleciach udawania amatorów i powtarzania, że sport robi się dla idei, przyszli tacy szefowie jak Juan Antonio Samaranch do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i Primo Nebiolo do lekkoatletycznej IAAF. I powiedzieli: chciwość jest dobra. Nebiolo z pomocą telewizji zamienił lekkoatletykę w fabrykę pieniędzy. A Lewis mówił o sobie: jestem sportowcem, ale i biznesmenem. I jako biznesmen uważał, że święta wojna z Johnsonem to świetna rzecz, wzbogaci i lekkoatletykę, i obu sprinterów. 

Tej wojny nie trzeba było wymyślać. Oni byli z przeciwległych biegunów i szczerze się nie znosili. Carl pozował na ambasadora sportu, a Johnson pozostał prostym aż do bólu chłopakiem z jamajskiej farmy w Falmouth. Jąkał się, był w dzieciństwie klasową ofiarą, która tylko szybkim bieganiem zapracowała na szacunek. Gdy Ben miał 11 lat, jego matka wyjechała za chlebem do Kanady. Po pięciu latach rozłąki Ben przeprowadził się z bratem do matki, do Toronto. Potem dołączyły do nich siostry. Ojciec został na Jamajce. Ben zaczął reprezentować Kanadę. To była wówczas normalna droga dla jamajskich talentów, opuszczających ojczyznę za chlebem lub przenoszących się na kanadyjskie i amerykańskie uczelnie. Dopiero następne pokolenia zaczną częściej wybierać zdobywanie medali dla jamajskiej ojczyzny.

„A widzieliście kiedyś Carla z dziewczyną? No właśnie”

Jeszcze w Los Angeles Ben był tylko brązowym medalistą, na podium w cieniu mistrza Carla. Ale potem chciał więcej. Doścignął Lewisa na bieżni, zdobył w 1987 mistrzostwo świata i ustanowił przy tym rekord świata, 9,83 s. Zaczął też przeganiać Carla w zarabianiu. Lewis był ikoną sportu w Europie, w Azji, ale w Ameryce nigdy nie zdobył takiej popularności, o jakiej marzył. Nie był w ojczyźnie lubiany, nie lgnęli do niego sponsorzy. Media opisywały go jako aroganta. Co nie było trudne w przypadku sportowca, który ze złotem z Los Angeles zapozował na tygodnie przed biegiem na 100 m, żeby „Time” miał gotowe zdjęcie na okładkę po biegu. I który po porażce we wspomnianych MŚ w 1987 od razu zaczął dawać do zrozumienia, że wynik Johnsona jest podejrzany. Mówił o „wielu sportowcach”, ale wiadomo było, o kogo mu chodzi. – Nagle zaczynają tak szybko biegać. Coś dziwnego jest tu w powietrzu. Jest z naszym sportem gorzej, niż było kiedykolwiek - mówił. – Ben nigdy nie brał dopingu i nigdy nie weźmie. Niektórzy ludzie po prostu nie umieją przegrywać – odpowiadał trener Johnsona Charlie Francis.

Pobił wszystkie swoje rekordy życiowe, a przy okazji świata w dziesięcioboju >>

Lewis zdecydowanie nie umiał przegrywać, a dworskie maniery, pozowanie na artystę i słabość do eleganckich strojów jeszcze bardziej izolowały go w sprinterskim środowisku. Rywale puszczali oko za jego plecami: a widzieliście kiedyś Carla z dziewczyną? No właśnie.

W tamtych czasach plotki o homoseksualizmie skutecznie odstraszały wielu sponsorów. Bardziej niż etykietka mrukliwego debila, przyklejona Johnsonowi.

„Jeśli się dobrze zastanowisz, zawsze jest w życiu powód, żeby być wściekłym”

Ben miał rzeczywiście dość nieskomplikowaną psychikę, co zapewne okazało się dla niego błogosławieństwem, gdy stał się na lata sportowym symbolem wstydu. Wrażliwsi mogliby tego nie przetrwać. A on się ciągle podnosił, również po drugiej dopingowej wpadce, w 1993 roku. A i dziś humor mu dopisuje, jak powiedział niedawno w rozmowie z kanadyjskim „The Star”, nauczył się, że można być szczęśliwym bez pieniędzy. Ale wtedy, 30 lat temu, był też bardzo szczęśliwy z pieniędzmi. Z mnóstwem pieniędzy. Mógł w nich nurkować.

Na liście sponsorów miał Visę, Mazdę, sieć supermarketów, firmę kurierską, firmę wydobywczą z Japonii. Podpisał po mistrzostwie i rekordzie świata znakomity kontrakt sprzętowy z Diadorą. Warty dwa razy więcej niż kontrakt Carla Lewisa z Mizuno. Od 1987 Kanadyjczyk zaczął również dostawać większe startowe od organizatorów mityngu niż Lewis. Zarabiał u szczytu powodzenia 400 tysięcy dolarów miesięcznie.  Miał słabość do szybkich samochodów i dziewczyn na jedną noc. Miał też poczucie, że Kanada go wreszcie doceniła tak, jak na to zasługiwał. Bo emigranckie początki były niewesołe. Ale problemy go napędzały.

– Zawsze staję w blokach wściekły. Jeśli się tylko dobrze zastanowisz, zawsze jest w życiu powód, żeby być wściekłym – mówił.

Bieg tak szybki, że kolce mogły wypalić ślady na tartanie

We wrześniu 1988 w Seulu nie było zdecydowanego faworyta. Wprawdzie to Johnson miał rekord świata i wygrał sześć z siedmiu ostatnich pojedynków z Lewisem. Ale Johnson miał też przygotowania olimpijskie zepsute przez kontuzję uda. Lewis pokonał go w ostatniej próbie przed igrzyskami, w Zurychu. – Dobrze, że igrzyska były tym razem tak późno, zdążyłem się jeszcze przygotować po kontuzji – mówił później Johnson, odbierając złoty medal. Te przygotowania to była głównie regeneracja na wyspie St Kitts pod okiem doktora Jamiego Astaphana. Johnson był akurat pokłócony z trenerem Charlie’em Francisem, więc typowych treningów miał mało. Głównie ćwiczenia w wodzie. A do tego, jak się później okazało, bufet pełny koksu. Hormony, sterydy. Astaphan kilka lat później trafił na dwa lata do więzienia na Florydzie za handel sterydami.

Kontuzja sprawiła, że Johnson był zagadką. Nie wiadomo było też, jak udźwignie presję. Wszyscy wymagali od niego sukcesu. Finał wypadał w drugą sobotę igrzysk, a Kanada jeszcze nie miała żadnego medalu.

I jeszcze jeden rekord świata. Na maratonie w Berlinie, a pobił go... >>

Ben znosił to wszystko tak dobrze, że zupełnie zbił Lewisa z tropu. Książę Carl myślał o nim, zamiast myśleć o sobie. Zastanawiał się: kto normalny robi sobie wakacje na wyspie podczas najważniejszego etapu przygotowań? Na bieżni zerkał w jego stronę, zamiast się skupić na swoim biegu. A Johnson spojrzał w stronę Lewisa dopiero wtedy, gdy był pewny złota. Podniósł rękę w geście zwycięstwa jeszcze przed metą. Zegar pokazał 9,79 s. Kosmiczny rekord świata. Komentatorzy pisali później o biegu tak szybkim, że „kolce mogły wypalić ślady na tartanie, albo i zrobić w nim wyrwy”. „Tam, gdzie Johnson odjechał wszystkim na czterdziestym metrze, powinien stanąć pomnik. Z jakąś miłą inskrypcją, np. „Tu spoczywa Carl Lewis, który zrobił, co mógł. 24 września 1988”.

Osiem piw podczas kontroli antydopingowej

 – Rekord świata mnie nie obchodził. Chciałem tylko pokonać Carla Lewisa – mówił Johnson. Gdy rywal podszedł pogratulować zwycięzcy, ten się uchylił. Niechęć kibiców Johnsona do Lewisa była tak wielka, że i dziś wielu Kanadyjczyków powtarza: pal sześć, że Bena potem złapali, i tak było warto zobaczyć Carla z taką frajerską miną.

Gdy Johnson udzielał kanadyjskiej telewizji wywiadu, zadzwonił z gratulacjami premier Brian Mulroney. Na dekorację medalową Ben wyszedł w damskiej bluzie od dresu, pożyczonej od Diane Clement, szefowej kanadyjskiej ekipy. Bo swoją górę od dresu gdzieś zapodział. Na konferencję prasową przyszedł lekko podpity, bo walczył na kontroli antydopingowej przez półtorej godziny i wypił aż osiem piw, zanim udało mu się napełnić próbkę. – To złoto jest dla mojej mamy, dla Kanady, dla wszystkich – mówił. Uczcił zwycięstwo tortem mamy, oddał jej medal i ruszył do dyskoteki.

Tak zaczęły się jego 62 godziny na szczycie sportu. Wstęp do 30 lat niesławy.

Nebiolo pyta Samarancha: Nie zrobisz mi tego, prawda?

Depesza Agence France Presse ukazała się 27 września o 2 w nocy czasu koreańskiego. Telewizje w Europie i Ameryce podsumowywały właśnie zakończony dzień na igrzyskach. Des Lynam z BBC przeczytał kartkę podsuniętą mu na wizji. – Jeśli to jest prawda, to będzie to najbardziej dramatyczna historia tych igrzysk. Albo w ogóle wszystkich igrzysk – powiedział. I przeczytał: „Ben Johnson został złapany na dopingu i ma stracić złoto zdobyte na 100 metrów, informują nasze źródła w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim”.

MKOl i wszyscy zamieszani w sprawę wiedzieli wówczas o dopingowej wpadce już od ponad doby. 24 września, w dniu finału sprintu, Komisja Medyczna MKOl pobrała do badania sto próbek. W jednej wykryto doping: osiem nanogramów sterydu anabolicznego stanozolol. Gdy do anonimowej próbki przyporządkowano dane osobowe, zrobiło się potężne zamieszanie. Szef komitetu Juan Antonio Samaranch wspominał, że wolałby już usłyszeć, że ktoś umarł, niż że to właśnie Ben Johnson biegł na dopingu. Ben dowiedział się o wpadce na dobę przed jej upublicznieniem. Dick Pound, kanadyjski wiceprezes MKOl, który po latach zostanie pierwszym szefem Światowej Agencji Antydopingowej, wezwał Johnsona z wioski olimpijskiej do hotelu, w którym trwała narada kryzysowa. Zamknął się z nim w toalecie, kazał sobie spojrzeć w oczy i zapytał: ty bierzesz coś?

„Nie”.

Ale próbka B potwierdziła doping. Bomba zaczęła tykać. Nie było wśród najważniejszych działaczy MKOl zgody, czy należy czekać, aż wybuchnie, czy rozbrajać. Primo Nebiolo, szef światowej lekkoatletyki, przyszedł do pokoju hotelowego Juana Antonio Samarancha i zapytał: „Nie zrobisz mi tego, prawda?”.

Wpadka Johnsona: koniec wieku niewinności

Ale Samaranch mu to zrobił: nie zgodził się na zatuszowanie sprawy. Jeśli chodzi o doping, Samaranch miał sporo na sumieniu, przez lata starał się nie dostrzegać prawdziwej skali problemu, powstrzymywał zapędy walczących z dopingiem, by nie psuć sportowego biznesu. Samaranch uważał, że jeśli coś poprawia wyniki, a nie szkodzi zdrowiu, to nie powinno być niedozwolonym dopingiem. Ale stanozolol szkodził. Setki innych substancji, którymi sportowcy zaczęli się faszerować w pogoni za medalami i pieniędzmi, też szkodziły. Doping zżerał sport. Jak przypomina David Giddens z CBC w rocznicowym tekście o aferze Johnsona, Samaranch już w przeddzień igrzysk mówił w zamkniętym gronie działaczy MKOl: doping to śmierć.

Testy antydopingowe są na igrzyskach od 1968. Wprowadzono je rok po śmierci kolarza Toma Simpsona podczas Tour de France. Odwodniony Simpson zmarł na Mont Ventoux po zażyciu mieszanki amfetaminy i alkoholu. Od tamtej pory problemu dopingu już nie dało się ignorować. I mimo że metody kontroli były niedoskonałe, a testy rzadkie, to lista zakazanych substancji z roku na rok rosła. W 1988 roku to było już pięć tysięcy niedozwolonych środków.

Od 1968 tylko raz zdarzyły się letnie igrzyska bez wpadki dopingowej: Moskwa 1980. I nikt nie wierzył w prawdziwość tych danych. Johnson był już 43. sportowcem, którego przyłapano na dopingu podczas igrzysk. W samym Seulu przed jego wpadką zabrano tytuły mistrzowskie dwóm bułgarskim ciężarowcom (wzięli pomagający w zbijaniu wagi furosemid), co skończyło się awanturą i wycofaniem całej bułgarskiej kadry. A jednak to o wpadce Bena Johnsona mówi się, że zakończyła wiek niewinności w sporcie. Przede wszystkim zakończyła czas świętoszkowatości Zachodu w sprawach dopingu. Dotychczas obowiązywała wersja, że dopingowe brojlery produkuje systemowo tylko blok wschodni. A Zachód ma co najwyżej drobne wypaczenia. Wpadka Johnsona otwierała oczy na inną wersję: że obie strony są tak naprawdę siebie warte. Na starcie finału stumetrówki w Seulu nie było nikogo z bloku wschodniego. A po latach okaże się, że aż sześciu z ośmiu finalistów było zamieszanych w doping.

Mama musi oddać medal

Ben Johnson dostał jeszcze w Korei prawo do obrony, zanim decyzja zostanie ogłoszona. Linia tej obrony była stara jak dopingowy świat: sabotaż. W tym samym roku 1988 złapany w igrzyskach w Calgary polski hokeista Jarosław Morawiecki przekonywał, że doping był w pasztecikach i barszczu podanych przez miejscową Polonię. Larry Heidebrecht, menedżer Johnsona, obwinił wolontariusza lub kogoś z obsługi zawodów, kto podał Benowi napój. Heidebrecht nie pamiętał tylko: przed półfinałem, czy przed finałem? Johnson wypił napój, a dopiero potem jego lekarz zauważył, że na dnie zostało trochę gęstego żółtego osadu. Doktor powąchał, pachniało dziwnie. Wypłukał butelkę.

Intrygująca historia. Z jednym felerem.

 – Profil sterydowy Johnsona zupełnie nie pasował do tego wytłumaczenia – zbijała argumenty obrońców Johnsona rzeczniczka MKOl Michele Verdier. Analiza profilu sterydowego wskazywała na długotrwałe stosowanie stanozololu.

Patryk Dobek zasugerował, że jego rywal udaje astmatyka. Mistrz świata wściekły >>

Wobec braku przekonującego wytłumaczenia Johnson został wieczorem 26 września zawieszony przez MKOl. I uznał się za pokonanego. Zabrał mamie medal, który jej wcześniej podarował, zwrócił go MKOl-owi za pośrednictwem kanadyjskiego komitetu olimpijskiego. Spakował się i odjechał na lotnisko. Chciał zdążyć na pierwszy poranny samolot z Seulu do Nowego Jorku, i dalej do Toronto. Uwinął się szybko, ale jeszcze zdążył zostać wygwizdany na lotnisku. Kilkudziesięciu policjantów pomagało mu przejść przez tłum do samolotu Korean Air. Nie powiedział choćby słowa komentarza. Gdy lądował w Kanadzie, był już pozbawiony medalu, zdyskwalifikowany przez federację lekkoatletyczną na dwa lata, dożywotnio wykluczony z reprezentacji Kanady i pozbawiony federalnego stypendium sportowego. Z okładek gazet, tam gdzie wcześniej był „nasz Ben”, „narodowy skarb”, teraz patrzył na niego Ben – zakała sportu i wstyd dla Kanady. „Ściągnął gacie Kanadzie na oczach całego świata. Ośmieszył nas” – pisał jeden z komentatorów. „Nie płaczcie nad nim, ale nad jego matką” – podpowiadał dziennikarz „Toronto Star”. Gazety pisały o „strasznym ciosie dla kruchego ego kanadyjskiego społeczeństwa”. Stacja CBC zrobiła z tej afery wydanie specjalne, dopiero trzecie w latach 80. Poprzednie były po śmierci Indiry Gandhi i katastrofie Challengera. Rząd powołał komisję śledczą do spraw dopingu.

„Wszyscy widzieliśmy jego rozstępy i pryszcze. Ale to niegrzeczne, mówić o dopingu bez dowodów”

Jean Charest, minister sportu Kanady, powiedział po odebraniu Johnsonowi medalu nie tylko o „narodowym wstydzie”, ale też plotkach, które do niego docierały od miesięcy. Że „być może Ben stosuje sterydy albo inny doping”. Dlaczego więc minister nic w tej sprawie nie zrobił?

„Wszyscy widzieliśmy rozstępy na ramionach Johnsona, na klatce, udach. Widzieliśmy żółty odcień gałek ocznych, widzieliśmy pryszcze. Ale wtedy to było jeszcze niegrzeczne, mówić o dopingu, gdy się nie miało dowodów” – napisał po latach Cam Cole, wysłannik „Vancouver Sun” na te igrzyska. To był jeden z psychologicznych przełomów, do których doprowadziła sprawa Johnsona: domniemanie dopingowej niewinności zaczęło ustępować miejsca dyżurnej podejrzliwości, zwłaszcza wobec sprinterów. – To była kiedyś bardzo kobieca biegaczka, a teraz wygląda jak goryl – powie Joaquim Cruz, brazylijski medalista na 800 m, o zadziwiającej metamorfozie Florence Griffith Joyner, która w środku zamieszania wokół Johnsona będzie zbierać swoją sprinterską złotą kolekcję. Griffith Joyner, jeszcze dwa lata wcześniej bliska zakończenia kariery, zdobyła w Seulu trzy złote medale, bijąc dwukrotnie rekord świata na 200 m. Ale na konferencjach prasowych traktowano ją jak podejrzaną, pytano, dlaczego ma taki niski głos, czy to prawda, że jeszcze dwa lata temu miała 15 kg nadwagi i poważniej traktowała pracę w banku niż bieganie po bieżni. Flo-Jo karierę zakończyła niespodziewanie już w 1989 roku. Zmarła 10 lat po igrzyskach w Seulu, bardzo młodo, po ataku epilepsji. Nigdy nie została złapana na dopingu. Podobnie jak pływaczka Kristin Otto, która tego samego dnia, gdy Johnson i Lewis walczyli w finale sprintu, zdobyła swój piąty z sześciu złotych medali igrzysk w Seulu (żadna kobieta przed nią nie zdobyła w jednych igrzyskach tylu tytułów). Po latach, gdy prawda o dopingu w NRD wyjdzie na jaw i koleżanki z pływackiej reprezentacji będą się przyznawać do brania Oral Turinabolu, Kristin Otto – po karierze pływackiej dziennikarka ZDF, szanowana i nagradzana - będzie nadal powtarzać, że akurat ona nigdy świadomie nie przyjęła dopingu.

Zastrzyki od masażysty polskiego pochodzenia

Johnson przyzna się do stosowania dopingu. I to stosowania go latami. Trener Johnsona Charlie Francis wyśpiewa wszystko przed wspomnianą rządową komisją śledczą, tzw. komisją Dubina (od nazwiska sędziego, który nią kierował). Francis opowie nie tylko o tym, jak i czym szprycował Bena, ale też innych sprinterów. Zastrzyki miał robić Benowi Waldemar Matuszewski, masażysta polskiego pochodzenia. Ale co ciekawe, ani Johnson ani Francis nie przyznają się do stosowaniu stanozololu w Seulu. Tak jakby chcieli powiedzieć: oszukiwaliśmy, ale dajcie nam chociaż żyć złudzeniami, że tam to akurat nas oszukali. Johnson upiera się, że to zaprzyjaźniony z Carlem Lewisem gracz futbolu amerykańskiego Andre Jackson - przysłany na kontrolę dopingową jako obserwator - dosypał mu sterydu do piwa. Jackson miał się do tego przyznać w 2004 roku. Trener Francis już podczas narady kryzysowej w Seulu przekonywał: „Stanozolol? Ale po co miałbym im to podawać w dniu startu? Nie robię tego, bo to ich usztywnia, a chcę, żeby mieli luz w mięśniach”.

Kenijczyk wygrał bieg na 3000 m z przeszkodami, choć nie miał jednego buta >>

Johnson uważa, że szprycowali się wszyscy, ale na strzał wystawiono właśnie jego. Przekonuje, że gdyby nie odszedł od Adidasa do Diadory, to jego wpadka zostałaby wyciszona, bo Adidas ma świetne relacje z szefami MKOl. Uważa, że Carl Lewis był forowany i trzymany pod dopingowym kloszem. Do dziś mówi o nim z niechęcią.

„Gdzie dostanę to, co brał Johnson?”

Komisja śledcza sędziego Charlesa Dubina pracowała 11 miesięcy, przesłuchała 122 świadków, zebrała 1400 stron zeznań, usłyszała przyznanie się do winy z ust aż 46 sportowców. Pokazała kanadyjski sport przeżarty dopingiem od góry do dołu. A Kanada miała się w sprawie czystości sportu za wzór. Trzy miesiące przed wpadką Bena Johnsona odbyła się w Ottawie pierwsza światowa konferencja antydopingowa. W Seulu upadł mit oszukańczego Wschodu i prawego Zachodu. Pod wpływem rewelacji odkrywanych przez komisję Dubina amerykański komitet olimpijski założył dla swoich sportowców infolinię antydopingową. Często powracało tam pytanie: a tak z ciekawości, gdzie dostanę to, co brał Ben Johnson?

Lewis też miał dopingowy problem. Ale został oczyszczony

Czy Johnson był bardziej zepsuty niż inni, czy tylko mniej ostrożny, albo głupszy, czy też może rzeczywiście został wybrany na kozła ofiarnego – dziś już nikt nie rozstrzygnie. Carl Lewis dzięki dyskwalifikacji Bena został pierwszym sprinterem, który obronił olimpijski tytuł na setkę. Przez następne lata zdobywał kolejne medale i kolejne miliony, aż do zakończenia kariery w 1997 roku. Jest razem z Paavo Nurmim najwybitniejszym lekkoatletycznym olimpijczykiem, z dziewięcioma złotymi medalami. Dopiero w 2003 roku, 15 lat po seulskim finale, wyszło na jaw, że i Lewis miał w 1988 problem z dopingiem.  Niedługo przed igrzyskami wykryto u niego trzy stymulanty, m.in. efedrynę i pseudoefedrynę. Stymulanty to dużo mniejszy kaliber niż sterydy. Ale wpadka to wpadka. Jednak amerykańska komisja dyscyplinarna uznała, że Lewis wziął te substancje przez pomyłkę, lecząc przeziębienie. I został oczyszczony z zarzutów.  Po ujawnieniu tej sprawy zostało już tylko dwóch finalistów z Seulu, brązowy medalista z USA Calvin Smith i Brazylijczyk Robson da Silva, który nigdy nie byli zamieszani w żadną aferę dopingową. Lewis oficjalnie nigdy nie miał pozytywnego wyniku testu. Ale wątpliwości zostały zasiane. Tydzień po ujawnieniu sprawy ze stymulantami Lewis rozbił swój samochód, prowadząc po pijanemu.

Johnson: zarobiłbym jeszcze 20 milionów dolarów, gdyby nie ta wpadka

Ben Johnson wrócił po dyskwalifikacji na bieżnię. Ale już jako cień samego siebie. Nadal szalał swoim Ferrari Testarossa, jednym z ostatnich egzemplarzy sprzedanych osobiście przez Enzo Ferrariego. Ale już nie był tak szybki na bieżni. W 1993 znowu został złapany na dopingu. Potem już tylko spieniężał sławę. Był osobistym trenerem Diego Maradony i syna Muammara Kadfiego. Do dziś jest trenerem. Teraz głównie hokeistów na lodzie. Ferrari z rejestracją BEN 983 już sprzedał. Podobnie jak willę, którą kupił kiedyś dla matki i sióstr. Napisał książkę ze wspomnieniami. Ciągle nie może odżałować tych pieniędzy, których go pozbawiła wpadka z Seulu. Obliczył sobie, że zarobiłby w kolejnych latach 20 mln dolarów, gdyby nie stanozolol. Niby umie być szczęśliwy bez pieniędzy, ale w 2012 próbował jeszcze wycisnąć trochę gotówki z Eda Futermana, prawnika, który go reprezentował przed komisją Dubina. Ale sąd odrzucił pozew o odszkodowanie.

Carl Lewis też jest trenerem. W Houston University, na uczelni, którą kończył. Jest tam asystentem trenera Leroya Burrella, też byłego świetnego szybkobiegacza, w sekcji sprintów i skoków. Prowadzi też różnych sportowców prywatnie, w ramach programu Perfect Method. Lewis narzeka, że wuef w amerykańskich szkołach gaśnie i trzeba takich programów, wykładów, szkoleń, żeby nauczyć amatorów i zawodowców, jak się poprawnie ruszać, żeby nie płacić za to kontuzjami. Próby zostania aktorem skończyły się na kilku epizodach w filmach. Kariera piosenkarza się nie udała. Wejście w politykę – start w 2001 w wyborach do Senatu ze stanu New Jersey – skończyło się przedwcześnie, orzeczeniem sądu, że kandydat Lewis nie spełnia wymogów zamieszkania w miejscu ubiegania się o mandat. Mimo cienia, który rzuciła sprawa stymulantów, Lewis nadal wypowiada się na temat sportowej uczciwości bardzo bezkompromisowo. Mówi, że od kiedy zakończył karierę w 1997, lekkoatletyka zaczęła karleć. Był od początku do końca nieufny wobec rekordów i sukcesów Usaina Bolta i całej jamajskiej kadry sprinterskiej. Wzywa do poważniejszej walki z dopingiem. Mówi – czy szczerze, czy tylko po to, żeby największego rywala uwierało to po wsze czasy, to już inna sprawa – że złoto odzyskane dzięki dyskwalifikacji Bena Johnsona jest najcenniejszym, które kiedykolwiek zdobył.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.