Piotr Małachowski. Człowiek z blizną

Kłopoty ze zdrowiem to specjalność polskiego dyskobola. Im jednak poważniej jest kontuzjowany, tym częściej sięga po sukcesy. Sezon rusza już w piątek

Przemysław Iwańczyk: Widzę giganta i herosa, który sięgał po medale igrzysk i mistrzostw świata, pierwszego polskiego triumfatora Diamentowej Ligi, a nie schorowanego, trapionego kontuzjami sportowca.

Piotr Małachowski: Przed mistrzostwami świata w 2009 r. miałem poważną dolegliwość palca, który nadaje rotację wyrzucanemu z ręki dyskowi. Chodziłem po specjalistach, brałem zastrzyki, ale byłem o krok od rezygnacji. A jednak pojechałem do Berlina, wystartowałem mimo bólu i przywiozłem srebrny medal.

Teraz dokucza mi przepuklina, pierwszy raz dała znać o sobie w styczniu ubiegłego roku. Męczyłem się z nią wiele miesięcy, ale wiedziałem, że doktor Robert Śmigielski, jedyny, któremu ufam, każe mi to zoperować. Dlatego poszedłem z tym do niego dopiero po sezonie, wytrzymałem. No i dzięki temu wygrałem Diamentową Ligę. Podczas zabiegu okazało się, że mam nie tylko przepuklinę pachwinową, ale i brzuszną. Jeszcze większą niż ta pierwsza. To dlatego trwało to tak długo, trzeba było mnie trochę pocerować, zostały blizny.

Trochę dużo tych urazów jak na jednego sportowca, ale co mam zrobić...

To pech czy wyjątkowa skłonność do urazów?

- Efekt 13 lat ciężkiego treningu. To aż organizm i tylko organizm, po prostu nie wytrzymuje. Muszę w końcu któryś sezon potraktować luźniej, skupić się na naprawdę ważnych imprezach. Zresztą myślę sobie: dość tego pecha, dość operacji, dłużej tego nie zniosę.

Ale na zawodach widać, że nic sobie z tych urazów nie robisz.

- Tłumaczę sobie, że każdy ma jakieś życiowe perypetie. Ja mam zdrowotne, dopadło mnie parę razy, co mam zrobić. Wtedy wyniki idą w górę, to taki paradoks, z którego wszyscy się śmieją. Utarło się, że jak Małachowski ma kontuzję, to na pewno będzie rzucał daleko.

Przygotowania do sezonu rozpocząłeś dopiero w styczniu. Nie za późno?

- Tak naprawdę dopiero 14 stycznia na zgrupowaniu w RPA. Tam jednak była zabawa - rzuty, przysiady, żadnych specjalistycznych ćwiczeń. Bałem się, żeby się nie rozerwała ta blizna na brzuchu.

Siłowo nie wyglądam źle. Na rwaniu sztangi wyniki spadły o pięć kilogramów, ale na przykład w rzucaniu kulami dwu-, dwuipółkilogramowymi tragicznie nie jest, biję nawet życiowe rekordy. Kiedy jednak biorę do ręki dysk, wydaje mi się lekki, ale nie mogę nim rzucić tak, jak bym chciał. Liczę, że jak odpocznę nieco po ostatnich zgrupowaniach, złapię świeżość. Odpalę, zobaczycie.

Wielu dyskoboli zaczyna od pchnięcia kulą. A ty?

- Wystartowałem kiedyś z takimi zawodnikami jak Christian Cantwell czy Reese Hoffa. Uzyskałem 12,73 m, oni pchali średnio 8-9 m dalej. Fajny epizod, ale wystarczy (śmiech).

Z Tomaszem Majewskim, najlepszym polskim kulomiotem, jesteście jednak jak bliźniacy - wszędzie chodzicie razem, trenujecie, nie rozstajecie się na krok.

- Znamy się 13 lat, doskonale nam się trenuje, rozumiemy się bez słów. Nie wiem jak on, ale zawsze przed mistrzostwami świata czy mistrzostwami Europy kradnę mu jakiś drobiazg - bluzę, skarpetki. Tak na szczęście. No i zdobywam medale.

Tak poważnie, wiele osób odwracało się ode mnie w trudnych sytuacjach, on nigdy.

Widzimy się tuż przed Diamentową Ligą. Ciężko pracujesz na treningach?

- Rano 50 rzutów, po południu na siłowni - rwanie, wyciskanie, przysiady. Do tego bieganie, skoki, wieloboje. Lekko nie jest (śmiech).

Ale w przeciwieństwie do innych sportowców nie musisz przesadnie trzymać diety, właściwie pozwalasz sobie na wszystko.

- Każdy wybiera sobie konkurencję, w której czuje się najlepiej, w której będzie w osiągał wielkie wyniki, zdobywał medale. Ja tak właśnie wybrałem. Na pewno wielu innych sportowców zazdrości nam, że jak inni Polacy rozpoczynamy sezon grillowy i jemy kiełbasę... Choć tak poważnie ostatnio muszę trzymać wagę, "bieduję" na rybach i warzywach. Przyznam, że trochę mi się już znudziło.

Pierwsze zawody Diamentowej Ligi już w piątek w Katarze.

- Tak teraz myślę, że fajnie byłoby te diamenty obronić. Dobrze jednak wiem, jak będzie mi trudno. Stawka jest niezwykle wyrównana, rywale rzucają po 67 metrów. Jeśli mnie uda się osiągnąć 65-67 metrów, będę zadowolony.

Jak daleko rzucałeś w tym roku?

- Dysk poleciał na 66,5 metra. Słabo. W ubiegłym roku na tym samym etapie rzucałem dalej.

Przed tobą jeszcze trudniejszy sezon niż zeszły, bo do Diamentowej Ligi, której jesteś triumfatorem, dochodzą mistrzostwa świata w koreańskim Daegu, gdzie bronisz srebra.

- Na Diamentową Ligę tak bardzo się nie nastawiam. Jeśli będzie forma, powalczę. Jeśli nie, pięć, sześć startów i dziękuję, zabiorę się do solidnej roboty przed kolejnymi imprezami. W lipcu, jeszcze przed Koreą, mam przecież mistrzostwa świata wojskowych w Rio de Janeiro. Jestem mundurowym, muszę godnie reprezentować Polskę.

Do Daegu jadę po medal, jak każdy z faworytów. Od igrzysk w Pekinie każde wielkie zawody kończę na podium, wynika z tego, że wciąż utrzymuję wysoki poziom. Myślę, że w 2011 r. utrzymam tendencję.

W ubiegłym roku pobiłeś rekord rekord Polski - 69,83 m. Myślisz o pokonaniu bariery 70 m?

- Pewnie, że tak. Każdy mi o tym przypomina, a to nie jest takie hop-siup, że wejdziesz do koła, zakręcisz i ot tak złamiesz siedemdziesiątkę. Trzeba się zbliżać do tego małymi krokami - najpierw do 68, później do 69 m. Na razie mi to nie grozi, więc może lepiej pogadać i pozastanawiać nad czymś innym.

Którego rywala obawiasz się najbardziej?

- Wszyscy są mocni. Estończyk Gerd Kanter to mistrz olimpijski z Pekinu. Niemiec Robert Harting, mistrz świata z Berlina, jest najmocniejszy psychicznie i jeśli będzie zdrowy, przepracował dobrze przygotowania, będzie mocny. To prawdziwy twardziel. Do tego Węgier Zoltan Kovago, Irańczyk Ehsan Hadadi, nie zapominajmy też o wielkim litewskim herosie, 39-letnim Virgiliusie Aleknie.

Alekna przyjeżdża do Spały. Trenowaliście kiedyś razem?

- Rozmawiamy na zgrupowaniach, jednak nie trenujemy wspólnie, bo ja muszę robić to bardziej intensywnie. On jest wiele starszy, rozpoczyna sezon dopiero w maju, a kończy już we wrześniu, idzie zupełnie innym trybem. Ale to niesamowity człowiek, nie jest zapatrzonym w siebie mistrzem, dla którego reszta się nie liczy. Jeśli podczas konkursu ktoś zwróci się do niego o pomoc, zawsze udzieli wskazówek. Nigdy nie obawiał się, że ktoś zajmie lepsze miejsce od niego. W historii dysku nie ma lepszego zawodnika. To on powiedział fajną rzecz, że rekordy trzeba bić na mistrzostwach Europy, mistrzostwach świata czy Złotej Lidze [teraz Diamentowa Liga], a nie na podwórkowych zawodach. Też tak chcę [Małachowski pobił życiowy rekord na zawodach Diamentowej Ligi].

Z Hartingiem się nie lubicie, prawda?

- Nie roztrząsajcie tego, proszę. Po prostu nie podał mi ręki po konkursie mistrzostw Europy w Barcelonie, jak każe zwyczaj, zrobił to dopiero podczas dekoracji. Byłem zdegustowany taką postawą. Trzeba umieć wygrać, ale i przegrać. Najwyraźniej on tego drugiego nie potrafi.

Da się wyżyć z rzucania dyskiem?

- Lekkoatletyka jest królową sportu, jednak zapomnianą przez media. Będąc medalistą olimpijskim, można zapewnić sobie w miarę spokojne życie. Moja konkurencja nie jest tak popularna jak inne, choćby biegi na krótkich i średnich dystansach, ale nie narzekam, cieszę się z tego, co mam, bo na wszystko sam zapracowałem. I nikomu nie zazdroszczę, może czasem piłkarzom pod pewnymi względami. Pod jakimi, niech pozostanie moją tajemnicą (śmiech).

Masz medale wszystkich wielkich imprez. Co jeszcze chcesz osiągnąć w sporcie?

- Chcę rekordu świata. Żartuję oczywiście, choć marzy mi się, a jakże. Tak jak chciałbym mieć kolejny olimpijski medal. Jeśli zdrowie pozwoli i nie będę miał już żadnej operacji, na pewno po niego sięgnę. A może nie tylko w Londynie mnie zobaczycie. Jeśli utrzymam wysoki poziom, rzuty w granicach 67-69 m, wystartuję też w Rio de Janeiro. Będę wtedy miał 36 lat, to jeszcze nie tak dużo jak na dyskobola.

Trzecia wygrana wzbudzającej kontrowersje Semenyi  ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA