Chojecka: Marzę o medalu MŚ

Marzę o medalu na otwartym stadionie, bo jeszcze takiego nie mam. Na mistrzostwach świata w Osace mam szansę, ale to czarnoskóre zawodniczki, zwłaszcza Etiopki, dominują na dłuższych dystansach

Dorota Zagórska, Radosław Leniarski: Czy w Birmingham liczyła Pani na dwa złote medale mistrzostw Europy?

Lidia Chojecka: Nie, zupełnie nie. Rzadko się zdarza, by ktoś obronił tytuł mistrzyni. A nikomu w historii nie udało się zdobyć dwóch złotych medali, i to w biegu na 1500 i 3000 m. Ja sama myślałam, że jak pobiegnę w eliminacjach 1500 m i potem w finale raz jeszcze, to na 3000 m nie będę miała szans.

Obydwa biegi na 1500 m były dla mnie bardzo wyczerpujące, szybkie, z bardzo mocną, długą końcówką, w finale prawie 300-metrową, co jest zabójcze. Takie bieganie strasznie zakwasza organizm i bardzo źle się czułam w sobotę. Bolała mnie głowa, w nocy z soboty na niedzielę prawie nie spałam. Bałam się czy na 3000 m w ogóle pobiegnę.

Ale jak już Pani biegła 3000 m, miała świadomość, że może być kolejne złoto?

- Już na rozgrzewce dobrze się poczułam, bo ku mojemu zdziwieniu po tej nieprzespanej nocy, o której mówiłam, nie bolały mnie nogi. Jakoś dobrze mnie niosły. Podczas samego biegu zerkałam na telebim, by wiedzieć, co się dzieje za moimi plecami. Wiedziałam więc, że na pierwszym kilometrze oderwałyśmy się we trzy: ja, Jo Pavey i Marta Dominguez. Pomyślałam wtedy "Oho, jest dobrze". Wystraszyłam się, kiedy na ostatnim kilometrze dogoniły nas inne dziewczyny i zrobiło się niebezpiecznie ciasno w sześcioosobowej grupie. Czekałam na ostatnie 300-400 m.

Nie bała się Pani tak długiego finiszu? Bo przecież są takie momenty, zwłaszcza w biegach na długich dystansach, że chciałoby się pobiec końcówkę mocniej, a nie ma już siły i człowiek staje...

- Na igrzyskach w Atenach w 2004 r. pobiegłam w "trupa" na całym dystansie. Zaryzykowałam wtedy, bo wiedziałam, że Rosjanki będą piekielnie mocne. Bieg był bardzo szybki, do rekordu życiowego zabrakło mi 0,05 s! I wtedy na końcówce umarłam. Jeszcze wychodząc na prostą, jakieś 150 m przed metą, widziałam medal [ostatecznie Chojecka była szósta]. Te ostatnie 100 m, ostatnia prosta, wydaje się wówczas bardzo długa. Najgorsze jest uczucie, kiedy się wie, że trzeba przyśpieszyć, a nie ma już z czego, organizm mówi nie.

Takie bolesne finisze czekają Panią w prawie każdym biegu, więc chyba musi Pani taki wysiłek, a nawet ten ból lubić?

- Dlatego właśnie z trenerem pracowaliśmy nad kluczowym ostatnim okrążeniem. Kilka lat temu nie byłam w stanie wytrzymać długiego finiszu. Teraz nie mam już takich problemów.

Zmęczenie, ból szybko mijają, szybko się o nich zapomina. Kiedyś bałam się zmęczyć. Bałam się zwłaszcza wtedy, gdy wracałam do ścigania się po kontuzjach. Ale na szczęście to się zmieniło.

Zwycięstwo na 1500 m Panią zaskoczyło?

- Do mistrzostw Europy przygotowywałam się tylko z myślą o starcie na 3000 m. Dlatego, że broniłam tytułu na tym dystansie, no i ja po prostu lubię ten dystans. Jednak już w Birmingham okazało się, że na 3000 m nie będzie eliminacji. Z trenerem rozmawialiśmy bardzo długo i uznaliśmy, że dlaczego mam nie zaryzykować. Pomyśleliśmy, że taka sytuacja może się już nigdy nie powtórzyć, że będę mogła startować na tych dwóch dystansach. No i miałam najlepszy wynik na świecie [ 4:03.73 uzyskany 20 lutego w Sztokholmie].

Skąd decyzja sprzed mistrzostw, żeby rezygnować ze startu na 1500 m? Przecież miała Pani najlepszy wynik na świecie, zawsze jest Pani w czołówce. I to od lat!

- No tak, ale na tym dystansie zawsze są bardzo mocne Rosjanki. I to kilka, i to co roku albo co dwa lata nowe. JakJak one mogą gdzieś na dalekiej Syberii czy nawet w Moskwie, bez żadnego "zająca", w deszczu, gdy jest zimno, mokro, pobiec 3,56 na 1500 m [rekord życiowy Chojeckiej wynosi 3,59 i pochodzi z 2000 r. z igrzysk w Sydney]? W takich warunkach taki wynik? A jednak one to robią - jest w tym coś niesamowitego.

Jest Pani taką drobinką, a tak świetnie Pani biega na 1500 m. Przecież na tym dystansie trzeba się potężnie rozpychać...

- Tak, jestem najdrobniejsza. Kiedyś nie lubiłam i nie potrafiłam przepychać się w tłoku, co zwykle zdarza się, gdy bieg jest prowadzony wolno i zawodniczki nie mogą sobie znaleźć miejsca. Ale teraz nie mam z tym większych problemów. Jestem już doświadczoną zawodniczką i potrafię rozegrać bieg taktycznie. Już nie biegam na 1500 m tak jak kiedyś 1510 albo i więcej metrów.

Czy możliwe jest, że na mistrzostwach świata w sierpniu w Osace też Pani pobiegnie na dwóch dystansach - na 5000 m, bo tyle biega się na otwartym stadionie, i na 1500 m? Czy może już Pani zdecydowała się na konkretny dystans?

- Nie, jeszcze nie wiem. Pobiegnę w tej konkurencji, w której będę miała większe szanse na sukces. Raczej będzie to 1500 m. Ale, tak jak teraz przed Birmingham, gdy ćwiczyłam do 3000 m, a wyszło mi 1500, tak możliwe jest również, że w Osace okaże się, że jak będę się przygotowywać do 5000 m, to wyjdzie mi znów idealnie start na 1500 m.

Ale czy na MŚ ma Pani szanse na medal na 5000 m? Bez obcięcia kilku, a nawet kilkunastu sekund z Pani rekordu może to okazać się niemożliwe. Takie Ejegayehu i Tirunesh Dibaba albo Meseret Defar z Etiopii biegają po 14,30 na 5 km, podczas gdy Pani życiówka jest o pół minuty słabsza...

- Ja marzę o medalu na otwartym stadionie, bo jeszcze takiego nie mam. Będę robiła wszystko, co jest w mojej mocy. Jeśli nie będzie kontuzji, wszystko będzie dobrze. Na pewno będzie też o wiele trudniej niż na mistrzostwach Europy, bo to prawda, że czarnoskóre zawodniczki, zwłaszcza Etiopki, dominują na dłuższych dystansach. Jednak uważam, że każdy zawodnik, który ciężko pracuje na wysokim poziomie, ma szansę na medal.

Może, chcąc walczyć z Etiopkami czy Kenijkami, trzeba trenować tam, gdzie one. Lornah Kiplagat ma ośrodek w Iten w Kenii, gdzie biega większość kenijskich biegaczy i gdzie są idealne warunki na wysokości 2000 m.

- Nam, osobom urodzonym i mieszkającym na nizinach, góry służą, ale nie można z tym przesadzać. Etiopki i Kenijki dlatego tak świetnie biegają, bo cały czas nie tylko trenują w górach, ale tam mieszkają. Dla nich i dla Kenijek wysokość 2000 m n.p.m. to normalne warunki życia. Ja takiego luksusu nie mam. Dla mnie wyjazd w góry jest bodźcem, ale wysokość powyżej 2000 m byłaby niebezpieczna, bo w łatwy sposób można się przetrenować.

Dla mnie czymś w rodzaju bazy jest Spała, więc często w niej bywam. Ale jeśli wyjeżdżam, to najwięcej czasu spędzam w górach. Cała czołówka światowa trenuje w górach. Ja w RPA, na wysokości 1400-1500 m. Jest płasko i ciepło. Często jeździmy też do Sankt Moritz, na wysokość 1800 m. Spędzam tam dokładnie 18 dni. Przed HME wyjechałam już na przełomie listopada oraz grudnia i kolejny raz w styczniu. To właśnie ten podwójny wyjazd tak zaprocentował.

A może wreszcie zaprocentował talent?

- Na sukces składa się wiele czynników: talent, ciężka, systematyczna praca i odporność psychiczna. Zdarzają się przypadki, że zawodnik jest świetnie przygotowany fizycznie, a jak przychodzi start, to ze zdenerwowania nie wie, w którą stronę biec. U mnie taki rodzaj stresu nie występuje. Kiedyś na początku swoich startów bardziej się denerwowałam. Teraz napięcie też jest, ale nie paraliżujące.

A wyobraża Pani sobie tygodniową przerwę w treningach?

- Dzisiaj jest środa, a to znaczy, że już trzeci dzień nie trenuję! Muszę koniecznie iść dzisiaj potrenować! Nie boję się, że ta kilkudniowa przerwa może mi zaszkodzić. Po prostu czegoś mi brakuje. Kiedyś, jak miałam nogę w gipsie po operacji, to potwornie denerwowały mnie nawet najdrobniejsze rzeczy. Trwało to dwa tygodnie. To efekt kilkunastoletniego treningu. A tak w ogóle to robię się głodna. Potrafię, co prawda, zjeść nawet dwa obiady, ale wszystko spalam na treningu.

Jeździ Pani po świecie, Pani partner życiowy i towarzysz treningów Jean-Marc Leandro mieszka w Monte Carlo. Pani wraca zawsze do Siedlec. Zamierza Pani zostać tam na stałe, nawet po zakończeniu kariery?

- Siedlce to moje miasto rodzinne, tam mam swój dom. Mieszka tam moja rodzina, tam mam też przyjaciół.

Lidia Chojecka

Ur. 27 stycznia 1977 r. w Siedlcach. Wychowanka Pogoni Siedlce, obecnie zawodniczka stołecznej Warszawianki. Trzykrotna złota medalistka Halowych Mistrzostw Europy: w 2005 r. na 3000 m w Madrycie, w 2007 r. na 3000 m i 1500 m w Birmingham, gdzie została uznana za najlepszą zawodniczkę mistrzostw. W sumie ma pięć medali (trzy złote, srebrny i brązowy ) z HME. Jest trzykrotną brązową medalistką Halowych Mistrzostw Świata: w 1997 i 1999 r. na 1500 m, w 2006 r. na 3000 m. Piąta na igrzyskach w Sydney w 2000 r. i szósta w Atenach w 2004 r. na 1500 m. Jest czterokrotną mistrzynią Polski na dystansach 1500 i 3000 m i 12-krotną mistrzynią Polski na tych dystansach w hali.

Copyright © Agora SA