Lekkoatletyka. Monika Pyrek: tyczki pękają, Piotrek Lisek nie

- Ostatnio pod Piotrkiem złamały się trzy tyczki. Jest poobijany, na pewno osłabiona jest jego pewność siebie. Ale wierzę, że i tak zdobędzie złoto - mówi Monika Pyrek o Piotrze Lisku. "Sześciometrowiec" z klubu dwukrotnej wicemistrzyni świata jest jednym z liderów lekkoatletycznej reprezentacji Polski na właśnie rozpoczęte halowe mistrzostwa Europy w Belgradzie. Konkurs skoku o tyczce w piątek, relacja na żywo w Sport.pl od godz. 16.30

Obserwuj @LukaszJachimiak

Łukasz Jachimiak: od piątku do niedzieli halowe mistrzostwa Europy w Belgradzie. Na co będzie stać naszego "sześciometrowa" Piotra Liska, któremu kibicuje Pani pewnie najmocniej?

Monika Pyrek: Jeszcze tydzień temu powiedziałabym, że liczy się tylko jedno miejsce, że celem jest tylko złoto. Ale w związku z ostatnimi przygodami, czyli tyczkami, które się pod Piotrkiem łamały, wiem, że będzie bardzo trudno. Po pierwsze on jest bardzo poobijany, po drugie nie ma sprawdzonego sprzętu. To jest bardzo ważne. Oczywiście ciągle wierzę, że zdecyduje jego dyspozycja. Jest świetna, wszystko mu wychodzi. To bardzo fajny moment w karierze, kiedy jesteś tak przygotowany, masz tyle udanych skoków treningowych na najwyższym poziomie, że pojawia się automatyzm i łamiesz każdą kolejną barierę, jaką napotkasz. Mam nadzieję, że to samo zdarzy się w Belgradzie i Lisek zdobędzie złoty medal. Sezon halowy przepracował tak, że złoto mu się należy. Oby tylko "kije" wytrzymały.

Ile tyczek Lisek ostatnio złamał?

- Trzy. I teraz ma wyrwy w komplecie. Pożyczył sprzęt od Pawła Wojciechowskiego.

Podobno tyczka, która miała Pawłowi służyć na 6 metrów, Piotrowi przyda się na 5,80, tak wielką ma siłę?

- Tak jest. Śmieję się, że Piotrek stał się za dobry na te tyczki. Na "Pacerach", na których on skacze, nigdy nie było tyczkarza, który chwytałby tyczkę tak wysoko. Do dyskusji jest temat sprzętu na sezon letni. Zakładamy, że Lisek będzie się rozwijał, dlatego albo będzie trzeba pracować nad indywidualnym ulepszeniem tyczek, albo będzie trzeba zmienić producenta. Halowe mistrzostwa Europy to tylko miły przerywnik w pracy nad formą na lato, na mistrzostwa świata. Trzeba do nich wytrwać w formie, w zdrowiu fizycznym i psychicznym. Wiem, że jak się łamie tyczki, to można osłabić swoją pewność siebie.

Marek Plawgo mówił niedawno w rozmowie ze Sport.pl, że Lisek już skacze na specjalnie produkowanych dla niego supertwardych tyczkach. Jednak jeszcze takich nie dostał?

- Tyczki są robione na zamówienie Piotra, ale moim zdaniem producent nie ma odpowiedniego doświadczenia, bo jeszcze takiego zawodnika nie było.

Lisek nie współpracuje z tak dobrą firmą, jak jego bardziej utytułowani rywale?

- Nie, nie, to jest jeden z dwóch przodujących producentów. Mistrz olimpijski Thiago Braz jest trochę podobnym zawodnikiem pod względem szybkości, techniki i masy ciała. On skacze na "Spiritach". Ale czy są lepsze? To też amerykańska firma, kiedyś Spirit i Pacer działały razem, w końcu się rozdzieliły. Ale bazują na tym samym. Pacery są z domieszką grafitu po to, żeby były lżejsze, żeby się z nimi łatwiej biegło. Ale przez to są bardziej łamliwe, kruche. Pacer nie miał doświadczenia z tak wysokimi uchwytami, jak Piotra, z takimi długościami tyczek. Nad tym będą musieli popracować. W piątek dla Liska najważniejszy będzie konkurs w Belgradzie, ale zaraz po nim najważniejsza stanie się decyzja dot. sprzętu. Bo nie do pomyślenia jest, że człowiek jest gotowy na wysokie skakanie, a sprzęt zawodzi.

Z siedmiu najlepszych wyników na świecie w tym roku pięć należy do Liska, który jako jedyny osiągnął 6 metrów. Gotowość do wysokiego skakania zaznaczyli jeszcze Braz i mistrz świata Shawnacy Barber, a co się dzieje z największa gwiazdą ostatnich lat Renaudem Lavilleniem?

- Francuz jest po kontuzji mięśnia czworogłowego. Wystartował w zawodach w Clermont-Ferrand chyba dlatego, że jest twarzą mityngu, więc miał swoje zobowiązania. To był ukłon w stronę kibiców i organizatorów, ale on skakał z niepełnego rozbiegu. Z tego co śledzę w mediach społecznościowych, on się rehabilituje i spokojnie szykuje się na lato.

Głównym rywalem Liska będzie w Belgradzie Paweł Wojciechowski?

- Może tak być i bardzo kibicuję obu. Jak myślę, że dwóch Polaków mogłoby stanąć na podium, to od razu sobie przypominam najmilsze chwile z Anią Rogowską.

Mistrzostwa świata w Berlinie w 2009 roku?

- Tam miałyśmy podwójne zwycięstwo, ale w halowych ME też razem stałyśmy na podium, w Madrycie w 2005 roku. Ja miałam brąz, a Ania srebro. Super by było, gdyby chłopakom udał się bardzo dobry start. Paweł też ma potencjał. Jest mniej stabilny, ale widać, że jego forma zwyżkuje, jestem ciekawa, co pokaże. A jeśli chodzi o zagranicznych rywali, to szkoda, że nie zobaczymy Armanda Duplantisa. Szwed ma dopiero 17 lat, z ciekawością go obserwuję, bo pamiętam tego chłopca, jak przyjeżdżał trenować do Formii. Zawsze był niesamowicie skupiony na tym, co robi. Już dawno był bardzo dobry technicznie, ale wydawało się, że nie będzie miał warunków fizycznych do wysokiego skakania. A teraz osiągnął już 5,75 m i widzę, że w jego skokach jest dynamika, jest technika, wszystko jest na swoim miejscu. Ciekawa jest ta historia. Chłopak skacze od dzieciaka, od najmłodszych lat realizuje marzenie swojego życia.

Zobacz wideo

Lisek to jeden z polskich faworytów w Belgradzie, drugim - nie mniej mocnym - jest Adam Kszczot. Na świecie ma cztery z sześciu najlepszych wyników w tym roku, w Europie tymi czterema czasami otwiera listę. Zdobędzie złoto?

- Myślę, że tak, Adam jest bardzo mocny. Obstawiam jego wygraną. Dużą szansę daję też dziewczynom ze sztafety 4x400 m. Biły "życiówki" na niedawnych mistrzostwach Polski, patrząc na średnią ich wyników powinno się udać. Wydaje mi się, że to będzie ich czas, wierzę w złoto. W Belgradzie nie będzie naszej najlepszej biegaczki, Asi Jóźwik, która wybrała inną drogę szykowania się do lata, ale liczę na medal Sofii Ennaoui. I oczywiście Kamili Lićwinki w skoku wzwyż. Zawsze walczy też Marcin Lewandowski i nie inaczej będzie teraz. Rozbudowanej reprezentacji na Belgrad nie wysłaliśmy, ale szans na podium mamy sporo. Nie zapominajmy o Konradzie Bukowieckim, który w kuli jest coraz mocniejszy.

I chyba o Sylwestrze Bednarku, który wrócił do wysokiego skakania po wielu latach walki o powrót do zdrowia?

- Boże święty, prawie o Sylwku zapomniałam (śmiech). To faworyt do medalu, zaliczył wielki powrót, bardzo mu kibicuję. U niego najpiękniejsze jest to, że przez tyle lat się nie poddał. Już dawno wszyscy go skreślili, bo od jego brązowego medalu MŚ w 2009 minęło mnóstwo czasu. On sam też miał różne myśli, ale doczekał się drugiej młodości. To duża zasługa trenera, atmosfery w grupie [Bednarek pracuje z trenerem i zarazem mężem Kamili Lićwinki]. Znamy się i przyjaźnimy od lat. Jak zobaczyłam, że Sylwek skoczył 2,30, to się bardzo ucieszyłam, a po kilku dniach on skoczył jeszcze wyżej, życiówkę - 2,33. Trochę to wygląda jak "american dream". Niech trwa. Bednarek ma urok, jest pozytywny, wdzięczny dla mediów i dla kibiców. Podobny typ człowieka jak Piotrek Lisek - zawsze uśmiechnięty. Takich bohaterów lekka potrzebuje.

Obu popularnością bije chyba Ewa Swoboda. W tym roku nasza sprinterka nie jest tak szybka jak w ubiegłym, ale pewnie i ją trzeba wymieniać wśród kandydatek do podium?

- Ewa jest fenomenem naszej dyscypliny. Zainteresowanie jej osobą jest niesamowite, pokazuje, że młodzi ludzie idą za takimi przebojowymi osobami. Oczywiście tamten rok był dla Swobody świetny i rozbudził apetyty. Chcielibyśmy, żeby co sezon poprawiała rekordy życiowe, ale w jej konkurencji to jest bardzo trudne. Finał i później walka o podium - znając jej waleczność, tego się spodziewam. Ona zrobi wszystko, żeby zdobyć medal.

Dwa lata temu w Pradze nasza reprezentacja zdobyła jeden złoty medal, dwa srebrne i cztery brązowe, w końcowej klasyfikacji zajęliśmy siódme miejsce. Z Pani prognoz wynika, że teraz będzie znacznie lepiej.

- Jesteśmy skazani na sukces. Mam nadzieję, że się uda. Oczywiście zazwyczaj jest tak, że ze wszystkich szans medalowych wykorzystuje się 30 procent.

Szkoda, że na igrzyskach w Rio wykorzystaliśmy mniej.

- Niestety, po sobie wiem, jak to na igrzyskach bywa. W hali też jest trudno - dużo się dzieje w jednym czasie i to rozprasza, koncentracja jest utrudniona. Ale to będą dla nas bardzo dobre mistrzostwa.

Więcej o:
Copyright © Agora SA