Rozmowa z Wojciechem Nowickim, brązowym medalistą w rzucie młotem
RADOSŁAW LENIARSKI, TADEUSZ KĄDZIELA: Chyba niełatwo się zasnęło po nieoczekiwanym brązowym medalu?
WOJCIECH NOWICKI: Ciężko było. Na początku musiałem wszystkim odpisać na Facebooku, bo na SMS-y będę odpowiadał po powrocie. To kupę kasy kosztuje, a ja mam telefon na kartę i nie mam tyle na koncie. Potem chciałem się położyć, ale Paweł Fajdek wrócił do pokoju i się nie dało. Chrapie, zwłaszcza po świętowaniu złota. Odespaliśmy po śniadaniu.
Rzuca pan młotem dopiero od ośmiu lat...
- W szkole podstawowej poszedłem do sekcji piłkarskiej Jagiellonii Białystok. Grałem na lewej obronie. Po trzech latach zrezygnowałem. Nie będę bluzgać na piłkę nożną, ale rzuciłem to, jak zobaczyłem, jacy to są ludzie. To nie towarzystwo dla mnie.
Rzut młotem zacząłem w liceum. W drugiej klasie przyszedł taki pan do szkoły, akurat jak mieliśmy zaliczenie z rzutu piłką lekarską. Dostałem szóstkę, on podszedł i spytał, czy nie chcę spróbować
rzutu młotem. Nie wiedziałem nawet do końca, co to za sport, ale poszedłem na pierwszy trening, spodobało mi się i zostałem. Jak zaczynałem, to w szkole zamiast z koła rzucałem z chodnika. Teraz mam dobre warunki na stadionie miejskim w
Białymstoku, dbają o mnie.
Co się zmieni po medalu?
- Będą jeszcze lepsze warunki. O to też walczyłem. Brakowało mi obozów, miałem tylko trzy. A w Cetniewie złapałem anginę i wypadłem na trzy tygodnie z treningu. Więc jakby mi się powinęła noga w Pekinie, nic by się nie zmieniło.
Medal to także korzyści finansowe, rekordowa wypłata...
- Tak, ale jeszcze nie wiem, ile tego będzie, zobaczymy. Jak wpłynie na konto, to się zastanowimy, na co przeznaczyć. Jestem w takim wieku, że wóz albo przewóz. Albo robię karierę w sporcie, albo szukam pracy, bo za coś trzeba żyć. Z moją żoną przedyskutowaliśmy to i doszliśmy do wniosku, że dajemy sobie czas do igrzysk w Rio. Jeżeli byłbym tam w ścisłym finale, miał stypendium z ministerstwa i pieniądze na życie, to wówczas do kolejnych igrzysk przez pięć lat mógłbym dołożyć te 2 m i ustabilizować się na poziomie ponad 80 m.
Dotąd sukcesów nie było, ale finansowo pomagało miasto Białystok, mam też sponsora w klubie, firmę Betacom.
Kobiety w pana życiu są ważne?
- Trenerka i żona we mnie wierzą, gorzej ze mną samym. Moja trenerka na początku roku mi mówiła, że rzucę daleko, a ja jej mówiłem: "Fajnie będzie, jak rzucę minimum", bo na treningach ciężko było. A mama zawsze lubiła być w ruchu, tata mniej, ale cieszy się z moich sukcesów. Tylko powtarzają mi, że nic ponad zdrowie. Nawet z nimi nie rozmawiałem jeszcze, mama zdaje sobie sprawę, że teraz się wokół mnie zamieszanie zacznie. Po powrocie do Białegostoku na spokojnie usiądziemy przy rodzinnym stole przy niedzieli. Już bym chętnie taki obiad zjadł! Schabowy, bigos i na przykład babka ziemniaczana. Tu nawet nie narzekam, ale monotonna ta kuchnia, brakuje mi polskiej.
Trenerka, czyli zaledwie 30-letnia Malwina Sobierajska, to pana była koleżanka z klubu.
- Trochę trenowaliśmy razem, ale krótko. Nieważne, czy jest kobietą, czy mężczyzną, trener to trener, zawodnik to zawodnik. Trzeba się słuchać, by rzucanie szło do przodu, pracujemy razem trzy lata i przynosi to efekty. Od wyniku 73,15 zrobiłem 5,5 m postępu.
Ale ona jest nie doświadczona. To było ryzyko.
- Nie czułem ryzyka, bo nie miałem wyboru. Miałem taką sytuację, że trener Bogumił Chlebiński mnie wyrzucił, w moim przekonaniu za nic. Sezon nie wyszedł, nie spełniłem jego oczekiwań i szukał pretekstu. Widziałem, że był ze mnie niezadowolony. Dobrze się stało, bo jakbym u niego został, to albo bym się połamał, albo rzucał po 74 m.
Zacznie pan wygrywać z Fajdkiem?
- Nie mam takiego stażu treningowego jak Paweł i trudno mi na taki poziom od razu wejść. On musiałby być bardzo zmęczony. Raz się zdarzyło z nim wygrać, ale on był niedysponowany. Staram się go gonić, ale jak dojdę do poziomu 80-81 m, to dla mnie wystarczy. Fajnie jest obrać realny cel. Mam rezerwy. Nie jestem wyżyłowanym zawodnikiem, jest co poprawiać w technice, w sile i w motoryce. Przez całą karierę młot ciągle lata dalej.
A Paweł? Spotkaliśmy się w czasach juniorskich, on już rzucał daleko, ja zaczynałem przygodę, byłem takim leszczykiem, już wtedy chciałem się zbliżać do jego poziomu. Ale kiedy zaczynałem, bardziej wpatrywałem się w Szymona Ziółkowskiego i Kamilę Skolimowską, których spotkałem w Spale na obozie.
Jest jakiś inny sportowiec, którym chciałby pan być, Lewandowski czy Kubica?
- Nieee, wolę być skromniejszy. Takiego to wszędzie kręcą, nie może wyjść z żoną. Wierzę w to, że oni woleliby mieć odrobinę spokoju niż te autografy i selfie na każdym kroku.
Ja to jestem takim odmieńcem, imprezy, wyjścia w ogóle mnie nie interesują. Po całym tygodniu treningów wolę posiedzieć z rodziną, pójść na spacer z córką. To jest dla mnie pełen relaks, mam trzy minuty do parku, jest tyle ścieżek, że kończę, jak żona goni do domu, żeby dziecko nakarmić. Hobby? Nie mam czasu, jest tylko trening i wychowywanie córki. Teraz na pewno będzie go jeszcze mniej, ale rok wytrzymamy. Moja żona jest mądra, wyrozumiała, wie, że jak mam się przygotować do igrzysk i ma być z tego efekt, musi wytrzymać jak ja. Widzi, jak funkcjonuję. Jak mam dwa treningi dziennie, to w domu tylko jem i śpię. Jest ze mną tyle lat, że się przyzwyczaiła, nie mamy żadnych spięć. To też jest ważne, spokój psychiczny. Znam przypadki sportowca, któremu żona robi wymówki i który wszystko robi szybko, niedokładnie.
Sport jest krótki, a życie długie, trzeba wykorzystać swoje pięć minut. Fajnie, że się udało zdobyć brązowy medal, ale ja tu przyjechałem nabrać pewności siebie, a najważniejszy jest przyszły sezon. W Rio trzeba będzie rzucać dalej.
Paweł Fajdek mówił, że miał w tym sezonie ze 20 kontroli antydopingowych. A pan?
- Może jego kontrolowali za mnie? Ja w tym sezonie miałem tylko jedną. Byłem w szoku, że nigdzie mnie nie biorą, nawet na międzynarodowych zawodach, zawsze tylko "Fajdek, Fajdek". Paszport biologiczny? Nie wiem, chyba też nie mam. Ale niczego się nie boję. Zapraszam kontrolerów, tylko najlepiej koło godz. 7, żeby córki nie budzić, chyba że chcą poniańczyć.
ferrment
Oceniono 130 razy 128
Fajny młody człowiek.