Lekkoatletyczne ME. Włodarczyk w pogoni za rekordem świata

Ustanowiła go w 2009 roku, poprawiła rok później, ale od 2011 należy do Niemki Betty Heidler. Anita Włodarczyk bardzo cieszyła się ze złota lekkoatletycznych ME, ale prawdziwe spełnienie poczuje, gdy odzyska rekord świata.

Mało brakowało, a zamiast medalu byłoby ostatnie miejsce. Włodarczyk zaczęła piątkowy finał od dwóch spalonych prób. Oddajmy głos głównej bohaterce: - Na początku nerwówki nie było. Rzuty próbne były super, tak jak w eliminacjach, koło 75 metrów. Podeszłam do konkursu na luzie, pierwszy rzut miał być na zaliczenie. Niestety, młot poleciał poza promień, od razu mi się scena z Moskwy przypomniała z eliminacji, gdzie pierwszy rzut był nieważny. Drugi też miał być na zaliczenie odległości, ale popełniłam błąd. Za wolno stawiałam w dwóch ostatnich obrotach nogę i młot wyleciał poza promień. W trzecim rzucie powiedziałam sobie, że "albo rybki, albo pipki", za przeproszeniem, muszę powalczyć i jak się uda, będzie super - opisywała Włodarczyk.

Waleczność mistrza

- Nerwy były niesamowite przed tym trzecim rzutem. Jestem zdziwiona, że z takiego dołka umiałam wyjść. Tak sobie potem pomyślałam, że tym rzutem pokazałam przede wszystkim moje doświadczenie psychiczne i udowodniłam, że mam psychikę i waleczność mistrza - mówiła Włodarczyk po konkursie.

Udało się. Młot poleciał na 75,86, co jak się później okazało, dawało złoto. To jednak był dopiero wstęp do dalekiego rzucania. - Trochę inaczej sobie planowałam ten finał. Myślałam, że już pierwszy rzut da mi awans do najlepszej ósemki, a druga i trzecia kolejka to miała być walka o jak najlepszy wynik. Troszkę się to przesunęło i zabrakło tej wisienki na torcie, czyli rekordu świata. Mam nadzieję, że na Memoriale Kamili Skolimowskiej [w sobotę 23 sierpnia na Stadionie Narodowym] ta osiemdziesiątka pęknie - zapowiadała złota medalistka.

Celowanie w doniczki

Obecny rekord wynosi 79,42 i należy do Betty Heidler. Niemka miała być jedyną groźną rywalką Włodarczyk w Zurychu, ale zajęła dopiero piąte miejsce. - Nastawiałam się, żeby rzucić rekord świata, więc miałam motywację do tego. Po raz kolejny na dużej imprezie Betty zawiodła i zostałam sama sobie. Mam nadzieję, że się pozbiera w ten tydzień, bo potrzebuję rywalki, z którą w konkursie będę rywalizować - pół żartem, pół serio mówiła Polka.

W pobiciu rekordu ma pomóc jeszcze jeden trik. W ostatniej próbie Polki w Zurychu młot wyfrunął poza promień i trafił w stojące obok podium dla medalistów. - Kiedy w nie wycelowałam, to przypomniała mi się sytuacja ze Szczecina, jak trafiłam w doniczkę. Powtórka z rozrywki. Na Memoriale Kamili Skolimowskiej będę musiała kogoś postawić na linii 80 metrów, albo może doniczkę, żeby mieć cel i młot tam w końcu upadł - śmiała się.

Kózka już nie skacze

Po rekordzie świata z Berlina Włodarczyk tak skakała ze szczęścia, że przewróciła się i doznała kontuzji. - Jak zobaczyłam wynik na tablicy, to od razu był spokój. Lampka się w głowie zapaliła, żeby nie skakać, nie biegać. Mokry tartan jest wyjątkowo śliski, w tych naszych butach jeździ się jak na lodzie - tłumaczyła.

Mało brakowało, a w Szwajcarii wicemistrzyni olimpijska nie wystartowałaby z powodu kontuzji kolana. - Była obawa, czy przygotujemy się do mistrzostw Europy. Czasu było bardzo mało, siedem tygodni rehabilitacji w Warszawie, ale cierpliwość popłaca i mam nadzieję, że jeszcze popłaci rekordem. Medal dedykuję trenerowi i całemu mojemu sztabowi, który starał się po kontuzji jak najszybciej mnie podnieść. Mojej pani fizjolog, fizjoterapeutce, rodzinie, chrześniakowi i kibicom - zakończyła.

Eksplozje radości, Usain Bolt na trybunach i fantastyczna maskotka. Zobacz najlepsze zdjęcia z ME w Zurychu

Więcej o:
Copyright © Agora SA