Mało brakowało, a zamiast medalu byłoby ostatnie miejsce. Włodarczyk zaczęła piątkowy finał od dwóch spalonych prób. Oddajmy głos głównej bohaterce: - Na początku nerwówki nie było. Rzuty próbne były super, tak jak w eliminacjach, koło 75 metrów. Podeszłam do konkursu na luzie, pierwszy rzut miał być na zaliczenie. Niestety, młot poleciał poza promień, od razu mi się scena z Moskwy przypomniała z eliminacji, gdzie pierwszy rzut był nieważny. Drugi też miał być na zaliczenie odległości, ale popełniłam błąd. Za wolno stawiałam w dwóch ostatnich obrotach nogę i młot wyleciał poza promień. W trzecim rzucie powiedziałam sobie, że "albo rybki, albo pipki", za przeproszeniem, muszę powalczyć i jak się uda, będzie super - opisywała Włodarczyk.
- Nerwy były niesamowite przed tym trzecim rzutem. Jestem zdziwiona, że z takiego dołka umiałam wyjść. Tak sobie potem pomyślałam, że tym rzutem pokazałam przede wszystkim moje doświadczenie psychiczne i udowodniłam, że mam psychikę i waleczność mistrza - mówiła Włodarczyk po konkursie.
Udało się. Młot poleciał na 75,86, co jak się później okazało, dawało złoto. To jednak był dopiero wstęp do dalekiego rzucania. - Trochę inaczej sobie planowałam ten finał. Myślałam, że już pierwszy rzut da mi awans do najlepszej ósemki, a druga i trzecia kolejka to miała być walka o jak najlepszy wynik. Troszkę się to przesunęło i zabrakło tej wisienki na torcie, czyli rekordu świata. Mam nadzieję, że na Memoriale Kamili Skolimowskiej [w sobotę 23 sierpnia na Stadionie Narodowym] ta osiemdziesiątka pęknie - zapowiadała złota medalistka.
Obecny rekord wynosi 79,42 i należy do Betty Heidler. Niemka miała być jedyną groźną rywalką Włodarczyk w Zurychu, ale zajęła dopiero piąte miejsce. - Nastawiałam się, żeby rzucić rekord świata, więc miałam motywację do tego. Po raz kolejny na dużej imprezie Betty zawiodła i zostałam sama sobie. Mam nadzieję, że się pozbiera w ten tydzień, bo potrzebuję rywalki, z którą w konkursie będę rywalizować - pół żartem, pół serio mówiła Polka.
W pobiciu rekordu ma pomóc jeszcze jeden trik. W ostatniej próbie Polki w Zurychu młot wyfrunął poza promień i trafił w stojące obok podium dla medalistów. - Kiedy w nie wycelowałam, to przypomniała mi się sytuacja ze Szczecina, jak trafiłam w doniczkę. Powtórka z rozrywki. Na Memoriale Kamili Skolimowskiej będę musiała kogoś postawić na linii 80 metrów, albo może doniczkę, żeby mieć cel i młot tam w końcu upadł - śmiała się.
Po rekordzie świata z Berlina Włodarczyk tak skakała ze szczęścia, że przewróciła się i doznała kontuzji. - Jak zobaczyłam wynik na tablicy, to od razu był spokój. Lampka się w głowie zapaliła, żeby nie skakać, nie biegać. Mokry tartan jest wyjątkowo śliski, w tych naszych butach jeździ się jak na lodzie - tłumaczyła.
Mało brakowało, a w Szwajcarii wicemistrzyni olimpijska nie wystartowałaby z powodu kontuzji kolana. - Była obawa, czy przygotujemy się do mistrzostw Europy. Czasu było bardzo mało, siedem tygodni rehabilitacji w Warszawie, ale cierpliwość popłaca i mam nadzieję, że jeszcze popłaci rekordem. Medal dedykuję trenerowi i całemu mojemu sztabowi, który starał się po kontuzji jak najszybciej mnie podnieść. Mojej pani fizjolog, fizjoterapeutce, rodzinie, chrześniakowi i kibicom - zakończyła.