Lekkoatletyczne ME. Wszystkie Joanny morowe panny

Joanna Jóźwik z drugim czasem awansowała do finału mistrzostw Europy na 800 metrów, choć przyjechała na nie bez wypełnionego minimum. Chwilę wcześniej tej samej sztuki dokonała Joanna Linkiewicz. Obie poprawiły rekordy życiowe, a po biegu promieniały ze szczęścia.

- Powiedziałam Artkowi Kuciapskiemu, żeby mnie uszczypnął, bo dalej nie wierzę w to, co zrobiłam - mówiła Joźwik po półfinale. - Pobiłam życiówkę, weszłam do finału mistrzostw Europy, a przyjechałam bez minimum - wyrecytowała jednym tchem.

"Trener jest magikiem"

Polka pobiegła popisowo, zaczęła z tyłu stawki, a zaatakowała na drugim okrążeniu. Mimo starcia z Brytyjką nie straciła rytmu, tylko minęła rywalki i na finiszu zwolniła, kontrolując sytuację.

- Jestem w dobrej formie. Tak jak mój klubowy kolega Artur [Kuciapski, finalista 800 metrów wśród mężczyzn] wykonaliśmy kapitalną robotę i teraz są skutki. Może to jest efekt tego, że trenuję z Arturem, który zawsze wszystko robi szybciej. Wczoraj oglądałam jego bieg i skakałam z radości, jak wszedł do finału - mówiła 23-letnia zawodniczka AZS AWF Warszawa.

Za sukcesy Jóźwik i Kuciapskiego odpowiada Andrzej Wołkowycki, w przeszłości trener Eweliny Sętowskiej-Dryk, szóstej zawodniczki halowych mistrzostw świata w Moskwie w 2006 roku. - Troszkę idę jej tropem, jestem tym samym typem zawodniczki i to daje efekt. Forma przyszła akurat na mistrzostwa Europy. Nie wiem, jak to trener robi, ale jest chyba magikiem - śmiała się. - Trenowaliśmy głównie w Zakopanem. Ciężko w to uwierzyć, ale za granicą byliśmy tylko w Santo Antonio w Portugalii, w grudniu i w kwietniu - mówiła.

"Jeju, policzki mnie już bolą"

Patrząc na Jóźwik trudno nie odnieść wrażenia, że to nie jest jej ostatnie słowo. - Tak naprawdę wszystko kontrolowałam. Patrzyłam, gdzie są dziewczyny w czubie, spojrzałam na zegar i pomyślałam "to jest szybki bieg, ja poczekam". Wiedziałam, że dziewczyny osłabną i tak było. Brytyjka? Wbiegła mi pod nogi, ale połknęłam ją i biegłam dalej. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czuję w nogach energię i wykorzystuję ją jak się da - zapowiedziała uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Jejku, już mnie policzki bolą - jęknęła w pewnym momencie.

Na profilu zawodniczki na Facebooku można zobaczyć wiele jej zdjęć. - Mój chłopak jest artystą, rzeźbiarzem i fotografem, czasami jestem dla niego modelką. Sama nie mam hobby, bo bieganie pochłonęło mnie w stu procentach - tłumaczyła nieoczekiwana finalistka.

Linkiewicz zadziwia samą siebie

Nie w tak spektakularny sposób, ale też niezwykle ambitnie zaprezentowała się kilkanaście minut wcześnie imienniczka Jóźwik. - Jestem szczęśliwa, marzenia się jednak spełniają - mówiła Linkiewicz, gdy po dłuższym czasie odzyskała siły i podeszła do dziennikarzy.

24-letnia płotkarka z Wrocławia w swoim biegu była czwarta, ale awansowała dzięki dobremu czasowi. 55.89 to poprawiony o dziewięć setnych sekundy rekord życiowy. - Nie był to bardzo dobry bieg, technicznie gorszy niż wczoraj, na pierwszych 200 metrach wpadałam na każdy płotek - zaznaczyła.

"Pasja? Motor"

Linkiewicz ustanowiła poprzedni rekord życiowy na mistrzostwach Polski w Szczecinie, uzyskując minimum na ME, ale jej formalnie też mogło w Zurychu nie być, bo według wstępnych kryteriów powinna je wypełnić dwukrotnie.

- Dużo mnie to kosztuje, ale potrafię się zmotywować na kolejny bieg i powalczyć w finale - mówiła, choć w jej przypadku o medal będzie bardzo ciężko. Trzy najszybsze zawodniczki w półfinałach miały czasy poniżej 55 sekund.

Drobna Linkiewicz najbardziej zaskoczyła na koniec, spytana o hobby. - Lubię jeździć na motorze, szybko, ale według przepisów. Mam Suzuki 600, czuję się na nim jak wolny ptak - wyznała.

Finał 800 metrów zaplanowano na sobotę o 16.05, finał na 400 m ppł godzinę i dziesięć minut później. Relacja na żywo w Sport.pl, transmisje w Eurosporcie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.