Szef wyszkolenia PZLA: W Paryżu nie było tak źle

- Nie wpadamy w panikę, bo to pogorszyłoby sprawę - mówi Jerzay Skucha, człowiek odpowiedzialny za przygotowanie lekkoatletycznej reprezentacji Polski do mistrzostw świata w Paryżu.

Mistrzostwa w Paryżu okazały się dla polskiej reprezentacji jednymi z najgorszych w historii. Miały być cztery medale, jest jeden zdobyty przez Roberta Korzeniowskiego, już w tej chwili chodzącą legendę lekkiej atletyki, dla którego miejsce poza podium byłoby tak samo traumatycznym, nieakceptowalnym przeżyciem jak dla Hichama el Gierrouja albo Heile Gebrselassie.

Radosław Leniarski: Na konferencji prasowej na wieży Eiffle'a jeszcze przed startami sztafet, ale po wszystkich konkurencjach indywidualnych mówił Pan, że występ Polaków uważa za udany. Skąd to Panu przyszło do głowy?

Jerzy Skucha: Uważam, że ci, którzy byli w finałowych ósemkach, to ścisła światowa czołówka. W sumie mieliśmy dziesięć miejsc w finałach na 46 konkurencji. Niemal co czwarty finał odbywał się z udziałem Polaków. Uważam, że to dobrze. Ci, którzy byli w finałowych ósemkach - z wyjątkiem Kamili Skolimowskiej - osiągnęli to, co zostało zaplanowane. Korzeniowski osiągnął więcej. Wszyscy osiągnęli wyższe pozycje niż miejsca, które zajmowali w światowych rankingach.

Rewelacją jest piąte miejsce Aurelii Trywiańskiej w bardzo widowiskowej konkurencji, blisko medalu. Roman Magdziarczyk wrócił do czołówki w chodzie, w Sydney był ósmy.

To podsumowanie bardzo pozytywne. Jednak przed mistrzostwami w PZLA mówiono o czterech medalach. Pani prezes Szewińska wymieniała je: Korzeniowski, Skolimowska, Waleriańczyk, Pyrek...

- W przypadku Kamili Skolimowskiej niedosyt jest. Jeśli przyjeżdża mistrzyni olimpijska, czwarta zawodniczka poprzednich mistrzostw świata, w których zmagała się z kontuzją naderwania mięśnia i rzuca wtedy tyle, ile w finałowym konkursie w Paryżu, jeżeli jest wicemistrzynią Europy z wynikiem ponad 72 m, można było się spodziewać, że rzuci ok. 72-73 m, i będzie walczyła o medal. Taki bowiem wynik dałby jej srebro. Kamila dała z siebie wszystko na treningach, ja to widziałem i nie mogę jej za nic winić. Mogę spojrzeć na to, co ja planowałem z trenerem i czy ten plan był właściwy, czy zostało wszystko wykonane, czy prawidłowe było wspomaganie. Tu znajdziemy zapewne błędy, których postaramy się uniknąć. Mówię my, ale jest to sprawa najbliższego otoczenia sportowego Kamili. A ona będzie na pewno dalej tak mocno trenować, jak robiła to do tej pory.

A Monice Pyrek do wyrównania najlepszego wyniku sezonu zabrakło 5 cm.

No właśnie, a mistrzostwa świata to przecież najważniejsza impreza ostatnich dwóch lat.

- Dlaczego Monika była tylko czwarta z wynikiem, który dał jej trzecie miejsce w Edmonton? Dlaczego na mistrzostwach halowych była trzecia z przeciętnym wynikiem 4,45 m? Dlaczego nie skoczyła 4,60 m lub wyżej?

Monika już drugi rok ćwiczy z nowym trenerem. Nie o to mi chodzi, że ten trener [Wiaczesław Kaliniczenko - rl] jest gorszy od pierwszego [Edward Szymczak - rl], ale na pewno ma inne metody. Trzeba wyciągnąć wnioski z porównania ze stanem obecnym tego, co robiła wcześniej, jak się rozwijała. Nie wierzę w teorię, że Monika osiągnęła maksimum możliwości i wyżej niż 4,60 m już nie będzie skakać. Jestem przekonany, że jak poprawi szybkość na rozbiegu, jak poprawi siłę, bo tego jej brakuje najbardziej, aby używać twardszych tyczek, to będzie w stanie skoczyć wyżej.

Nie ma Pan wrażenia, że świat po prostu uciekł Kamili Skolimowskiej i Monice Pyrek?

- Skok o tyczce i rzut młotem kobiet to młode konkurencje olimpijskie. Rozwijają się błyskawicznie. Wygląda to tak, jakby cały kobiecy świat wziął się za skakanie o tyczce i rzucanie młotem. Czy dziewczyny dadzą sobie z tym radę? Wiem, że w Polsce depczą im po piętach młode zawodniczki - Anna Rogowska goni Monikę, zaś Katarzyna Kita goni Kamilę.

Kamila jest wychowanką trenera Zbigniewa Pałyszki. Potem, na blisko rok przed igrzyskami w Sydney, przeszła pod opiekę trenera Cybulskiego i z nim osiągnęła największe sukcesy - złoto na igrzyskach, czwarte miejsce w Edmonton. Od roku jest znów pod opieką trenera Pałyszki, podobnie Wojciech Kondratowicz i Maciej Pałyszko, którzy tutaj ponieśli kompletną klęskę. Czy widzi Pan jakąś prawidłowość?

- Jeśli jakaś jest, to mąci mi ją wicemistrzostwo Europy Kamili osiągnięte z trenerem Pałyszką i znakomity sezon do czasu startu w Paryżu Wojciecha Kondratowicza. W jego przypadku wystarczyło rzucić tyle, ile na młodzieżowych mistrzostwach Europy i być w ósemce. Nie można jednoznacznie powiedzieć, że wszystko, co dobre, robi Cybulski, a wszystko, co złe - Pałyszko, bo dzięki Pałyszce ta trójka przyjechała tutaj. Poniosła klęskę, ale choć nie rozmawiałem z nim, na pewno trener to bardzo przeżywa.

Pan Pałyszko wyjechał?

- Nie, jest nadal w wiosce sportowców.

I Pan, szef wyszkolenia, z nim nie rozmawiał po takim występie?

- Nie.

Z występów skoczków jest Pan zadowolony?

- Ze skoków Grzegorza Sposoba jestem bardzo zadowolony.

Z całym szacunkiem dla Grzegorza Sposoba - skoczył jednak poniżej swojego najlepszego wyniku w tym roku.

- Moim zdaniem był na poziomie rekordu życiowego. Następna wysokość - 2,32 - byłaby rekordem życiowym.

Gdyby ją przeskoczył. Tylko że mu się nie udało... Chodzi mi o to, że - nie tylko w przypadku Sposoba, bo akurat on rzeczywiście był bardzo blisko rekordu życiowego - uznajemy za dobry występ na najważniejszej imprezie ostatnich dwóch lat, taki, który odbiega od najlepszego tegorocznego wyniku danego zawodnika.

- Niech pan prześledzi finały. Zobaczy pan, że w Paryżu zawodnicy z całego świata rzadko przekraczali swoje najlepsze tegoroczne wyniki.

Dla mnie sztandarowym przykładem jest Aleksander Waleriańczyk. Najlepszy tegoroczny wynik w skoku wzwyż i dopiero 10. miejsce w mistrzostwach.

- W jego przypadku znalazłem prawidłowość. Taka obniżka formy spotkała zawodników, którzy odegrali główne role w młodzieżowych mistrzostwach Europy w Bydgoszczy. Np. Rumun Oprea odpadł w eliminacjach trójskoku, choć był jednym z faworytów. Takich przypadków jest więcej. Oni byli szykowani - w sensie tzw. bezpośredniego przygotowania startowego (BPS) - do mistrzostw w Bydgoszczy. Dwa razy w tak krótkim czasie [impreza w Bydgoszczy odbyła się pod koniec czerwca - rl] nie da się doprowadzić młodego zawodnika do szczytu formy.

Dlaczego więc lekkoatleci z takim potencjałem jak Waleriańczyk szykowani są do imprezy podrzędnej w stosunku do mistrzostw świata?

- Gdy Alek skoczył 2,32 m na mistrzostwach Polski, nie stał się przez to kandydatem do medalu w Paryżu. Dlatego przygotowywał się do mistrzostw w Bydgoszczy. Może i można było po zdobyciu przez niego minimum na mistrzostwa w Paryżu przygotowywać go do tych mistrzostw, a nie do startu w Bydgoszczy. Tak zrobił trener Osik z Marcinem Jędrusińskim. Jednak Marcin pobiegł tutaj zaledwie 20,48 s na 200 m, co nie dało mu miejsca w finale, i też nie jest jego najlepszym wynikiem w tym roku. Powinien pobiec 20,20-20,30 s.

Poza tym młodzieżowe mistrzostwa Europy odbywały się w Polsce i choćby z tego powodu powinny mieć dobrą obsadę ze strony gospodarzy.

Czy zauważył Pan, że wielu polskich zawodników jest jakby sparaliżowanych wielka imprezą? Mają strach w oczach. Może stąd wynikają ich słabsze wyniki na mistrzostwach niż na mniej ważnych zawodach.

- To zależy od indywidualnych predyspozycji. Przypomnę, że Skolimowska pojechała do Sydney jako 18-letnia, nikomu nieznana młociarka i zdobyła złoty medal. W przypadku Szymona Ziółkowskiego, który miał kilka nieudanych podejść na igrzyskach w Atlancie, na mistrzostwach świata w Atenach i Sewilli, mówiono, że był dobrym juniorem i że trzeba go skreślić ze szkolenia. Jednak daliśmy mu jeszcze rok, liczyliśmy, że dojrzeje. Przełamał się w Sydney, zdobył złoto również na mistrzostwach świata w Edmonton. Dwie osoby i jak różne reakcje na pierwsze starty.

Jestem przekonany, że Alek Waleriańczyk skoczy na igrzyskach w Atenach powyżej 2,30 m. Nie wiadomo, czy zdobędzie medal olimpijski, ale w wąskim finale powinien być. Bo skoki na 2,32 m i 2,36 m z niczego się nie wzięły, on ma talent.

Czy Polski Związek Lekkiej Atletyki nie czuje niepokoju, albo wręcz paniki, że rok przed igrzyskami w Atenach tak źle się dzieje ze sportowcami?

- Nie, nie wpadamy w panikę, bo to pogorszyłoby sprawę. Zaraz po przyjeździe przeprowadzimy zgrupowanie, nazwijmy to lecznicze. Wszyscy kontuzjowani muszą dojść do zdrowia. Przeprowadzimy analizę i spróbujemy wyeliminować błędy.

To raczej standardowe postępowanie...

- Nie. Po udanym sezonie powiela się to, co dobrze wyszło. Nic teraz nie będziemy powielać. Skupimy się na błędach. Spotkamy się ze wszystkimi trenerami i dotąd będziemy siedzieć, aż stworzymy jakiś rozsądny plan przygotowań do igrzysk. Jak pan wie, wielu zawodników było kontuzjowanych. Pan również szukał wspólnego mianownika dla tych kontuzji, a ja go nie znajduję.

Nie ma Pan wrażenia, że bez Korzeniowskiego byłaby zupełna klapa? Co będzie, jak go zabraknie po Atenach?

- Wie pan, jak przyszedłem do związku, był Korzeniowski i Partyka, a na mistrzostwach świata w Atenach były te same medale. I też było pytanie - co zrobić, jak ich zabraknie. W tym czasie pojawiły się nowe osobowości - Czapiewski, Ziółkowski, Skolimowska. Wiadomo, takiego zawodnika jak Korzeniowski możemy już nie mieć, ale ja liczę na zawodników pokolenia Marka Plawgi.

Czy lekkoatletyka jest w regresie? W Paryżu finały biegów na 100 i 200 m oraz kilka innych zakończyły się rezultatami z zamierzchłej epoki.

- Myślę, że to efekt zagęszczenia sita dopingowego. Moim zdaniem najbardziej pożądane byłoby wymazanie rekordów i nowy początek.

Miejsca Polaków w finałach

1. Robert Korzeniowski w chodzie na 50 km

2. -

3. -

4. Monika Pyrek w skoku o tyczce

5. Aurelia Trywiańska w biegu na 100 m ppł., sztafeta kobiet 4x400 m

6. Grzegorz Sposób w skoku wzwyż, Krystyna Zabawska w pchnięciu kulą, sztafeta mężczyzn 4x100 m

7. Roman Magdziarczyk w chodzie na 50 km, Anna Rogowska w skoku o tyczce,

8. Kamila Skolimowska w rzucie młotem

Polacy w mistrzostwach świata

Rekordy pobite przez Polaków w Paryżu (bez chodu)

Rekordy Polski - 0

Rekordy życiowe - 0

Wyrównane własne najlepsze wyniki sezonu - 2 (Małgorzata Pskit 400 ppł.; Anna Rogowska - skok o tyczce)

W Paryżu startowało 30 reprezentantów Polski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.