Lekkoatletyka. Tyczka i jej koniec

Anna Rogowska z powodu kontuzji kolana wycofała się z mistrzostw Europy. 33-letnia medalistka igrzysk w Atenach w 2004 roku, mistrzyni świata z 2009 roku, chce startować dalej, ale i tak polska tyczka kobiet właśnie przestaje istnieć

Rogowska i Monika Pyrek wywalczyły w sumie 16 medali na międzynarodowych mistrzostwach na stadionie i w hali, ale w Zurychu nie będzie żadnej polskiej tyczkarki - Tydzień temu na mistrzostwach Polski Anię zabolało kolano. W piątek znów je poczuła i w poniedziałek przeszła w końcu dokładne badania. Okazało się, że na start w Zurychu nie ma szans. Czeka ją dwutygodniowa przerwa - mówi Jacek Torliński, trener i mąż zawodniczki.

I tak medalu Rogowskiej w Zurychu trudno było oczekiwać. W tym sezonie skakała tylko 4,5 m, czyli 33 cm niżej od jej rekordu Polski. Na liście zgłoszeń do ME dawało jej to zaledwie 13. rezultat, ex aequo z siedmioma innymi zawodniczkami. Mistrzostwa Polski Rogowska wygrała, skacząc 4,3 m. Srebro i brąz dał wynik o 20 cm słabszy. A jeszcze w 2008 roku 4,15 i wyżej skakało siedem zawodniczek.

Jak trwoga, to do Boga, czyli w tym przypadku Edwarda Szymczaka. - Ja już się nie czuję za to odpowiedzialny - mówi 66-letni trener, który w połowie lat 90. stworzył w Trójmieście pionierski ośrodek skoku o tyczce kobiet. To tu pierwsze kroki stawiały Pyrek i Rogowska, ale potem odeszły ze swoimi trenerami - Wiesławem Kaliniczenką i Torlińskim.

- Jestem za stary, od trzech miesięcy na emeryturze - zaznacza. - Olga Frąckowiak, wicemistrzyni Polski, to ostatnia dziewczyna, z którą pracuję. Ale ja tego nawet nie powinienem nazywać pracą, zarabiam 300 zł. Ona ani dnia nie była na żadnym obozie, w dodatku skakała w zwykłych butach, a nie w kolcach. Na co dzień pracuje w sklepie na stojąco, po 10 godzin dziennie - wylicza.

- Skończyło się. Ta kobieca tyczka powstała moimi rękami i za moje pieniądze, sam kupowałem sprzęt. Wciąż z przyjaciółmi mamy ochotę stworzyć ośrodek tyczki. Wspierałbym to, ale nie ma warunków. Korzystam z zeskoków, które mają 15 lat. Gdy zawodniczka ląduje, podnosi się taki czarny kurz. Napisałem ostateczny list, że przerywam szkolenie, bo to grozi narażeniem zdrowia zawodniczek. Nie było żadnej reakcji - wzdycha.

W Szczecinie, gdzie trenowała Pyrek, półtora roku po zakończeniu przez nią kariery następczyń nie widać. - Mam parę dziewczyn, ale to jeszcze nie jest ten poziom. Ciężko znaleźć odpowiednią młodzież. Mam zawodniczki, ale reprezentują poziom krajowy - tłumaczy Kaliniczenko, który trenował Pyrek, a obecnie pracuje z Piotrem Liskiem. - Przez lata zajmowałem się Moniką, przez ponad 200 dni w roku byłem poza domem. Nie miałem czasu trenować dzieci - tłumaczy. - Mamy specjalistów od tyczki i staramy się ich zatrudniać w Szczecinie, ale nie ma na to środków. Często byli zawodnicy pomagają za darmo - dodaje.

W najbliższych latach szansę na sukcesy w skoku o tyczce mają tylko mężczyźni. Minimum PZLA na ME wypełniło czterech zawodników, czyli więcej, niż Polacy mogli wysłać. Ostatecznie w Zurychu wystartują mistrz świata z 2011 roku Paweł Wojciechowski, mający drugi tegoroczny wynik w Europie Lisek i Robert Sobera. - U mężczyzn jest lepiej, bo Bydgoszcz i Wrocław ćwiczą tyczkarzy. To dobrze funkcjonujące ośrodki, ale kobiet nie ma kto szkolić - kwituje Szymczak.

Zostaje więc tylko Rogowska. - Do kolejnych startów w tym sezonie nie ma sensu dalej się przygotowywać. Co potem? Na pewno Ania będzie chciała startować w hali - deklaruje Torliński.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.