Małachowski kontra Harting, czyli honda goni mercedesa

- Harting pyta, jakim samochodem jeżdżę, i śmieje się, że tylko hondą. On ma kontrakt z Mercedesem i co wchodzi na rynek nowy model, to on go ma - mówi Piotr Małachowski. Nasz dyskobol, który od 2010 roku w żadnej z wielkich imprez nie może pokonać Roberta Hartinga, za dwa tygodnie powalczy z nim na lekkoatletycznych mistrzostwach Europy w Zurychu.

Kto mistrzem Polski? Zaszalej w odpowiedzi i zgarnij kasę od Sport.pl

Łukasz Jachimiak: W sobotę we Władysławowie wynikiem 65,72 m wygrał pan konkurs rzutu dyskiem na Festiwalu Rzutów im. Kamili Skolimowskiej. Jeśli nie przesadził pan, mówiąc, że za fatalne koło należałoby dodać do rezultatu 3-4 metry, to znaczy, że już dwa tygodnie przed mistrzostwami Europy jest pan w formie na złoty medal.

Piotr Małachowski: Jest naprawdę dobrze. Na zgrupowaniu w Spale dysk latał daleko. I to ten ciężki, a nie ten, którym rzucam w zawodach.

Ile waży ten ciężki?

- 2,5 kg, czyli jest o pół kilograma cięższy od normalnego. Przez moment byłem wystraszony, że lekki nie ląduje tam, gdzie powinien, więc wziąłem cięższy sprzęt i szybko zrobiło się fajnie. Pocelowałem sobie, poczułem też głód startów.

Jak daleko pan celował?

- 2,5-kilogramowy dysk latał w okolice 55. metra. Czyli w granicach mojego rekordu życiowego.

Nic pana nie boli, nie ma pan w planach żadnej operacji?

- Wszystko gra. Pewnie dlatego, że podobno z wiekiem człowiek już nie zwraca uwagi na kontuzje, na bóle. Tyle tego za mną, że teraz już się nie przejmuję i robię swoje.

Widać, że Robert Harting też. Dziewięć z 10 najlepszych tegorocznych rezultatów na świecie należy do waszej dwójki, czyli znów tylko wy dwaj powalczycie o złoto wielkiej imprezy?

- Tak to wygląda. Mam nadzieję na tak fajny konkurs jak w Berlinie, gdzie daliśmy ludziom dużo emocji.

Nie przejęzyczył się pan? Z Hartingiem wygrał pan w Barcelonie, na ME 2010, bijąc zresztą rekord mistrzostw Europy.

- Bardziej mi się podobał konkurs z Berlina. Wtedy bolał mnie palec, byłem nieprzygotowany, startowałem na tabletkach i zastrzykach przeciwbólowych. I nagle nie wiadomo skąd wystrzeliłem formą. Rzucałem ponad 68 i raz ponad 69 metrów. Harting pokonał mnie dopiero w ostatniej kolejce. A że zaraz po niej rozerwał koszulkę i szalał z radości? Trudno, jego prawo, był u siebie, okazał się lepszy. To było poza mną, a ważne było dla mnie, że srebrem mistrzostw świata upewniłem się, że jestem dobry. Możliwe, że to był nawet najlepszy konkurs w moim życiu.

Jak pan wspomina tegoroczny mityng w Halle? W maju rzucił pan tam 69,28 m, czyli najdalej na świecie w bieżącym sezonie. O równy metr pokonał pan Hartinga w bezpośredniej walce.

- Słabo było. Rzadko się z Robertem wygrywa, ale ja tam trafiłem tylko jeden rzut. Źle się czułem - byłem zmęczony, śpiący, wszystko mnie bolało. To nie był mój dzień. W tym roku najlepiej rzucało mi się w Diamentowej Lidze w Katarze i ostatnio w Monaco. A wcześniej w Pucharze Europy się psychicznie odblokowałem.

W Monaco nie przekroczył pan 66 metrów.

- Nie o to chodzi, żeby zawsze rzucać rekordy. Tam nie było wiatru, koło było śliskie, zdecydowanie więcej było minusów niż plusów. A ja zrobiłem fajną serię, oddałem kilka dobrych rzutów, fajnie poukładanych technicznie. Upewniłem się, że przed mistrzostwami Europy idę w dobrym kierunku.

W Monaco, a wcześniej w Dausze i Lozannie wygrał pan mityngi Diamentowej Ligi, ale w żadnym z nich nie było Hartinga. Niemiec wystartował tylko w Rzymie i w Nowym Jorku i wygrał, wyprzedzając pana. Wie pan może, dlaczego Harting pojawia się, zwycięża i znika? Gdyby był tak bogaty, żeby nie chcieć wygrać klasyfikacji generalnej cyklu i dostać wartego 80 tys. dolarów czterokaratowego diamentu oraz czeku na 40 tys. dolarów, to chyba nie narzekałby, że za zdobycie olimpijskiego złota dostał w swoim kraju tylko 15 tys. euro nagrody?

- Zmienił trenera, pewnie potrzebuje więcej czasu na spokojną pracę. Próbuje zmienić technikę, chce rzucać tak jak ja. Na razie idzie mu ciężko, pewnie to jest przyczyna odpuszczania startów. Chociaż na biednego na pewno nie trafiło. Wystarczy spojrzeć na jego koszulkę startową i na moją. On ma 10 sponsorów, a my - dzięki Bogu - mamy jeden Orlen, który chce inwestować w polski sport, w naszą lekkoatletykę. Harting pyta, jakim samochodem jeżdżę, i śmieje się, że tylko hondą. On ma kontrakt z Mercedesem i co wchodzi na rynek nowy model, to on go ma. Może nie będzie dostawał olimpijskiej emerytury, jak my w Polsce, ale spokojnie jest w stanie sobie odłożyć na kilka takich emerytur. Niestety, daleko nam do świata. Proszę zobaczyć, ile mityngów jest w Niemczech, a ile u nas. Harting wyjedzie sobie z Berlina i za dwie godziny będzie gdzieś, gdzie zarobi pieniądze, a ja muszę jechać na lotnisko, polecieć samolotem, później dojechać do miasta, gdzie będą zawody, żeby też tam zarobić. Ale nie narzekam. Ja się z nim nie chcę zamieniać, choć jest trzykrotnym mistrzem świata, mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy. Ale gdyby chciał się z kimś zamienić na warunki życia, to nie ma problemu, znajdę mu u nas wielu chętnych.

Rozumiem, że pan nie chce się zamieniać, bo jako wicemistrz olimpijski, dwukrotny wicemistrz świata i mistrz Europy ma sponsora, który gwarantuje stałe, dobre pieniądze i bonusy za medale wielkich imprez?

- Z kontraktu z Orlenem bardzo się cieszę. Też dlatego, że przyjemnie być sportowcem firmy, która wspiera również m.in. siatkarzy. Chciałbym, żeby jak w USA firmy myślały sobie, że twarz dobrego sportowca to najlepsze logo. Orlen regularnie płaci, w umowach ja i koledzy mamy przewidziane też bonusy, ale mamy i kary.

Nie dał się pan poznać jako aferzysta, więc chyba kary nigdy pan nie dostał?

- Lekkoatletyka nie jest w Polsce tak popularna, żeby łatwo było na tę karę zapracować. Chociaż mam szczęście, że nie jestem tak rozpoznawalny jak Tomek Majewski. Dzięki temu nie muszę aż tak bardzo uważać i mój sponsor może być ze mnie zadowolony (śmiech).

Ile chce pan rzucić na rozpoczynających się we wtorek w Szczecinie mistrzostwach Polski, żeby z zadowoleniem jechać na ME do Zurychu?

- Koło tam jest dobre, nie ma co narzekać, bo nawet jeśli będzie padał deszcz, będzie można fajnie porzucać. Zadowolony będę po przełamaniu granicy 67 metrów. Jestem jeszcze w mocnym treningu, na mistrzostwach kraju już jakiś fajny rzut chcę pokazać, ale porządnie dołożyć do tych 67 metrów planuję za dwa tygodnie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.