Tomasz Majewski: w skokach jest mistyka

Daje szansę nowemu ministrowi sportu, czeka na ujawnienie nazwisk kolejnych dopingowiczów, kibicuje Kamilowi Stochowi i za grosz nie ceni piłkarzy

ROZMOWA Z Tomaszem Majewskim dwukrotnym mistrzem olimpijskim w pchnięciu kulą

PRZEMYSŁAW IWAŃCZYK: Myślałem, że na święta będę rozmawiał z ustępującym sportowcem roku. A tu szast-prast, w głosowaniu widzów TVP na ostatniej prostej wyprzedziła cię Justyna Kowalczyk. Bolało?

TOMASZ MAJEWSKI: Już się pogodziłem. Zresztą nie pierwszy raz przegrałem z audiotele, to znaczy z kibicami, którzy decydowali o zwycięstwie, wysyłając SMS-y. Zeszły rok był dla mnie świetny, w tym było trochę gorzej, nie mam więc co liczyć, że w końcu wygram. No, ale to przecież tylko zabawa, prawda?

To był dużo gorszy rok, nie tylko dla ciebie, dla całej lekkiej atletyki.

- Jak dla mnie był to dobry rok dla naszej dyscypliny, i już. Wyniki, medale, rekordy Polski, trochę tego było. Najważniejsze, że utrzymaliśmy dobrą tendencję. Z mistrzostw świata w Moskwie przywieźliśmy trzy medale, a Piotrek Małachowski na zawodach w Hengelo osiągnął jeden z najlepszych rezultatów w historii polskiej lekkiej atletyki w ostatnim ćwierćwieczu. 71,84 m rzucił, megawynik. I co, mamy się wstydzić?

Co zrobiło na tobie największe wrażenie?

- Chyba jednak złoty medal Pawła Fajdka na mistrzostwach świata. Był jednym z faworytów już na igrzyskach w Londynie, ale nie poradził sobie z presją. Teraz odnalazł siłę i w świetnym stylu już w pierwszym rzucie zapewnił sobie tytuł. Nikt mu nie odpowiedział. Z Węgrem Krisztianem Parsem Fajdek wygrał w tym roku tylko raz, właśnie w Moskwie. I o to chodzi w sporcie, by we właściwym momencie znaleźć moc i pokazać, co najlepsze. To cecha mistrzów.

Rozmawiałem z nowym ministrem sportu Andrzejem Biernatem. Powiedział, że jednym z trzech zadań, jakie sobie stawia, jest powrót lekkiej atletyki na pierwsze miejsce wśród wszystkich dyscyplin.

- Kibicuję panu ministrowi, mam nadzieję, że chociaż część tych zapewnień uda mu się zrealizować. Bo to prawda, że jeśli będziemy mieć wyniki, to skorzystają na tym inne dyscypliny. Jest taka zależność: dobra lekka atletyka, dobry sport w ogóle.

Nam najbardziej brakuje infrastruktury. Już niedługo mamy halowe mistrzostwa świata w Polsce. Uważam, że dokonaliśmy rzeczy niesamowitej. Dostaliśmy imprezę, mając jedną lekkoatletyczną halę w całym kraju, czyli w Spale. W Szwecji, kraju dużo mniejszym od naszego, jest 56 hal lekkoatletycznych! Po mistrzostwach w Sopocie będziemy mieli dwie, można żartować, że o 100 proc. zwiększymy liczbę obiektów. Docelowo potrzeba nam 16 hal, po jednej w każdym województwie. U nas, gdzie zima trwa nawet pół roku, dopiero wtedy możemy rozmawiać o budowaniu lekkiej atletyki. No, bo jak zaciągnąć teraz dzieciaki na trening, kiedy nie mają gdzie ćwiczyć albo trzeba im organizować zajęcia na śniegu i mrozie.

Myślałem, że nowego ministra sportu przekreśliłeś już na starcie, bo nie wiedział, kto jest szefem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. A ty wiesz?

- Wiem, Thomas Bach.

Interesuję się moim zawodem i lubię wiedzieć, co w nim piszczy. Dla lekkiej atletyki wybór Bacha jest ważny, ale jest to dobra decyzja w ogóle, choć część niemieckich kolegów krytykuje Bacha, że jest za miękki w niektórych kwestiach.

Minister Biernat nie wiedział? OK, ale wtedy jeszcze nie był zaprzysiężony, teraz na pewno uzupełnił braki.

Nie spodziewałem się tego po tobie. Po ministrze Joannie Musze jeździłeś bardzo, mówiłeś, że się nie nadaje.

- Nie, nie. Tak nigdy nie mówiłem. Jeśli krytykowałem, to konstruktywnie. Z efektami, bo sprawowała urząd coraz sprawniej, pod koniec kadencji rozpoczęła naprawdę ciekawe programy, które - mam nadzieję - będą kontynuowane. Nie krytykowałem ministry Muchy personalnie, ale całe ministerstwo, biurokrację urzędników i ich niektóre pomysły, które trzeba było napiętnować. Część z nich była naprawdę niedorzeczna.

A gdybyś ty wybierał ministra sportu?

- Postawiłbym na posła Zbigniewa Pacelta, świetnego kandydata. Są w Polsce ludzie, którzy znają się na sporcie, mają wizję. Rolą ministerstwa jest przede wszystkim wypracowanie schematów i systemów, dzięki którym znajdziemy dużo większe pieniądze.

Ministrowi Biernatowi daję jednak kredyt zaufania, zwłaszcza że zamierza inwestować w lekką atletykę.

Mówisz, że lekka atletyka i tak nieźle stoi, ale ona stoi tylko konkurencjami technicznymi.

- W wyścigu zbrojeń - technologii, zaplecza - stoimy na zdecydowanie gorszej pozycji, bo brakuje nam pieniędzy. Na wszystko, ale przede wszystkim na wynajdywanie talentów, które na pewno gdzieś są. Trzeba tylko wiedzieć, jak ich szukać i mieć za co ich szukać. Bez poważnych inwestycji, które pozwalają współczesnemu sportowi szukać nowej broni, niczego nie dokonamy. W konkurencjach technicznych, w których zgranie dobrych trenerów z dobrymi zawodnikami jakoś daje rezultaty, pewnie będzie wychodzić nam nadal. Ale tylko dopóki ci trenerzy będą żyli.

Dużą nadzieję wiążę z biegami. Przeżywamy boom, który na pewno zaprocentuje za jakąś dekadę. Ludzie, którzy zaczęli biegać, startować, pchną w to swoje dzieci i na pewno wyłowimy z nich talenty w biegach średnich czy nawet krótkich.

Jeśli mówisz o wyścigu zbrojeń, niektóre kraje idą na całość. Świadczy o tym liczba dopingowych wpadek w 2013 r. I wielkie nazwiska tych, którzy wpadali - Asafa Powell, Tyson Gay.

- Nie zgadzam się, by traktować wszystkie przypadki w ten sam sposób. Gay rzeczywiście brał poważny doping, dostanie za to dwa lata, nie wiem tylko, czemu ta sprawa ciągnie się tak długo. Ale Powell? Wpadł na drobiazgu, za który dostaje się trzy miesiące dyskwalifikacji. Już dawno powinien być oczyszczony, bo to była błaha sprawa, ja to wiem. Jego przypadek został mocno rozdmuchany, bo zbiegł się z innymi. A pamiętasz, że obecna multimistrzyni Shelly-Ann Fraser z Jamajki też była kiedyś zdyskwalifikowana na rok?

Wzięła leki na ból zęba. Dajesz jej wiarę?

- Oczywiście. W dopingu chodzi o klasę niedozwolonego środka. Fraser wzięła przez przypadek, odcierpiała, Powell zażył zanieczyszczoną odżywkę i on też poniesie małą karę. A Gay brał duży doping świadomie i koniec.

Zresztą to i tak pikuś przy sprawie, która zaraz wyjdzie. W wynikach nowych testów monachijskiego i moskiewskiego laboratorium mamy ponad 270 przypadków potwierdzonych próbek dopingowych. Wpadła masa ludzi, dopiero niedługo zobaczymy, dokąd nas to doprowadzi. To będzie afera, jakich mało.

Wiesz coś więcej?

- Nie, a chciałbym się dowiedzieć. Wśród przedstawicieli trzech dyscyplin sportu, obok ciężarowców i zapaśników, są właśnie lekkoatleci. Zobaczysz, duża część wyników z mistrzostw świata w Moskwie się zmieni.

Jak będzie na igrzyskach w Soczi?

- Powtórzyć sześć medali z Vancouver będzie trudno, choć szans na podium mamy naprawdę dużo. Staram się jednak studzić optymizm, szczególnie dziennikarzy, którzy bardzo lubią zakładać medale na szyję. Polacy chcieliby sukcesów, ale one nie przychodzą za darmo. Chcielibyśmy wszystkiego szybko i łatwo, ale nie tylko w sporcie, bo również w sprawach dużo poważniejszych trudno rządzącym zbudować wieloletnie plany, z którymi wszyscy by się zgadzali i kontynuowali bez względu na personalia. Gdzie jest jakiś wieloletni plan na sport?!

Wykształcenie u nas dojrzałej klasy politycznej będzie trwało latami. Niestety, mamy negatywną selekcję do polityki, z czym uporały się już dojrzałe demokracje. Trudno wyobrazić sobie, by tam o czołowe stanowiska ubiegał się ktoś, kto sobie nie poradził w codziennym życiu, nie odniósł sukcesu zawodowego i finansowego. U nas to jest nagminne, polityka jest miejscem na przetrwanie.

Może zostaniesz politykiem?

- Polityka to długotrwała kariera, trzeba przejść przez wszystkie szczeble - być w samorządzie, działać lokalnie, potem się rozwijać. Niby sport jest pigułką życia, ale w przeciwieństwie do polityki u nas wszystko jest trochę zalukrowane. Mamy trochę inne te problemy, mniej brutalne, mniej życiowe.

Patrząc na wydarzenia na kijowskim Majdanie i Witalija Kliczkę, który porwał opozycję, z polskich sportowców tylko ciebie bym widział w pierwszym szeregu jakiegoś protestu.

- U nas czas radykalnych akcji i protestów już minął, takie rzeczy nie w Polsce. Jesteśmy na tyle sytym społeczeństwem, że radykalne akcje u nas już się nie zdarzą. Ja się chyba nie nadaję. Gandhi nie był olbrzymem, Napoleon też. Czasem ogromne pokłady charyzmy tkwią w człowieku mikrej postury. Zostawmy to, zostaję przy sporcie.

Jaka sportowa sprawa w 2013 r. najbardziej cię poirytowała?

- Niezrozumiała dla mnie jest chociażby sytuacja z kibicami, właściwie chuliganami. Jak to możliwe, że nie możemy sobie z nimi poradzić, w Krakowie obcinają sobie maczetami ręce, zaczynają rządzić w klubach. Oni w ogóle nie interesują się piłką. Ludzie, którzy tylko płacą za bilety, nie mogą decydować, jak ten świat będzie wyglądał. Boli mnie bardzo, że przy okazji prawie każdego meczu najlepszy stadion lekkoatletyczny w Polsce [w Bydgoszczy] niszczony jest przez idiotów. Oni muszą ponosić konsekwencje, trzeba ich karać wysokimi grzywnami, bezlitośnie je ściągać. Tak rozwiążemy problem.

O polskich piłkarzach w roku 2013 chyba nie pogadamy za wiele, nie masz dla nich szacunku.

- Jak się ogląda ich grę, mając jakiekolwiek pojęcie o mechanice ruchu, te wszystkie symulowane faule, te wielkie kreacje aktorskie, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że są nieudacznikami.

Denerwuje mnie, że samorządy w Polsce przeznaczają na piłkę tyle pieniędzy, że 11 spośród 16 klubów ligowych jest sponsorowanych przez miasta. To pieniądze wyrzucane w błoto, niczemu nie służą, przyciągają niewielu kibiców, bo zaledwie kilku klubom udaje się utrzymać jako taką frekwencję. Ogromne pieniądze nie przekładają się w żaden sposób na poziom sportowy. Gramy w swoim bagienku, nigdzie indziej nas nie chcą, jesteśmy jedną z najsłabszych lig w Europie, nawet za białoruską, bo tam mieli chociaż drużynę w Lidze Mistrzów. Wiem, co można by za te pieniądze zrobić w innych dyscyplinach, jak mogłyby pomóc polskiemu sportowi.

Każdy ma prawo wybrać sport, któremu kibicuje. Tylko że u nas mieszkańcy miast nie mają poczucia więzi z klubami, tak jak na Wyspach Brytyjskich. U nas nie przychodzą na mecze, bo albo im się nie chce, albo jest niebezpiecznie.

Może nie lubisz gier zespołowych, bo nie umiałbyś w nich funkcjonować?

- Są gry zespołowe, gdzie jest więcej miejsca na indywidualizm, np. w koszykówce. W takim sporcie sobie siebie wyobrażam, ale w żadnym innym. W moim sporcie jestem odpowiedzialny za wszystko - za sukcesy, porażki, mam je we własnych rękach.

Który sportowiec zaimponował ci w ostatnim roku i dlaczego?

- Kamil Stoch. Tym, że po słabym początku sezonu wrócił do formy i radzi sobie z odpowiedzialnością, jaka spoczywa na całej drużynie. Łatwiej miał nie będzie, jest naszą wielką medalową szansą. Poza tym, że jest mistrzem świata, ciąży na nim ogromne brzemię Adama Małysza, którego stał się następcą. Uniesie je i świetnie da sobie radę w Soczi.

Czyżbyś oglądał skoki narciarskie przy niedzielnym rosole?

- Oglądam. Kibicem skoków stałem się dużo wcześniej, niż zrodziła się małyszomania. Od dziecka oglądam Turnieje Czterech Skoczni. Jak większość kibiców mam już trochę przesyt, bo za dużo jest transmisji telewizyjnych. Skoki są jednym ze sportów, które dotykają rzeczy wyższych, w których się fruwa albo nurkuje, robi rzeczy oderwane od rzeczywistości. To mnie kręci.

Może to taka tęsknota sportowca, który do znudzenia pcha ciężką kulę?

- Już dawno pogodziłem się z moimi warunkami fizycznymi, nie będę wspaniałym himalaistą, nie będę zdobywał szczytów, bo po prostu nie dam rady. Góry i sporty z nimi związane mnie pociągają, dotykają czegoś mistycznego. No, a ja muszę się realizować, pchając daleko ciężki, metalowy przedmiot.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.