Lekkoatletyka. Kto zamiata koks pod dywan

Sprawa mistrza olimpijskiego Aleksa Schwazera uświadamia, jak sportowe władze ukrywają doping gwiazd, by ocalić wizerunek swojej dyscypliny.

Schwazer wygrał chód na 50 km na igrzyskach w 2008 roku w Pekinie i właśnie szykował się do powtórki w Londynie, kiedy tuż przed startem wpadł na stosowaniu EPO. Testy przeprowadziła Światowa Agencja Antydopingowa (WADA). Włoch przyznał się, wypadł z reprezentacji, wrócił do kraju, został zdyskwalifikowany na 3,5 roku. I rzucił sport.

Podczas przesłuchań przyznał, że konsultował się z osławionym Michelem Ferrarim, lekarzem stojącym za dopingiem Lance'a Armstronga, oraz że specjalnie trenował tuż za włoską granicą, aby nie narażać się na badania przeprowadzane przez rodaków.

Ale to tylko wstęp.

We wtorek karabinierzy urządzili nalot na biura włoskiego komitetu olimpijskiego i federacji lekkoatletycznej w poszukiwaniu dowodów przeciw pięciu działaczom - m.in. trenerowi, szefowi medycznemu, lekarzowi oraz sekretarzowi federacji - podejrzewanych o tuszowanie dopingu, być może wieloletnie. Wedle włoskiego prawa to przestępstwo. W środę oficjalnie wszczęto przeciw działaczom postępowanie.

Ów szef medyczny włoskiej federacji jest jednocześnie członkiem komisji antydopingowej Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej (IAAF), zaś sekretarz generalny jest jednocześnie szefem komisji antydopingowej we Włoszech. Sprawę prowadzą m.in. prokuratorzy z Padwy, gdzie wciąż toczy się śledztwo przeciwko dr. Ferrariemu.

Według włoskich prokuratorów Schwazer mógł iść nakręcony koksem już po złoto w Pekinie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie krycie IAAF i z ojczyzny - twierdzą prokuratorzy.

Jak działacze kryli zawodnika, aby nie dopuścić do skalania własnego gniazda? By nie przylepiła się do ich dyscypliny łata tak brzydka, jak ta niszczącą kolarstwo?

Z przechwyconych przez policję e-maili wynika, że mogło to wyglądać tak: tuż przed igrzyskami w Londynie o podejrzanych wynikach badań krwi dowiadują się działacze z komisji antydopingowej IAAF. Wysyłają ostrzeżenie do lekarzy z włoskiej federacji lekkoatletycznej, że Schwazer - który przebywa już w wiosce olimpijskiej - ma podwyższony poziom hematokrytu. Proszą o dane z paszportu biologicznego. Ci w odpowiedzi piszą, że biorą sprawy w swoje ręce, że rzeczywiście Schwazer powinien być częściej sprawdzany, a następnie wysyłają maila do chodziarza. Piszą: "IAAF uważa, że coś śmierdzi, ale decyzja, czy się wycofać, należy do ciebie".

Następny mail do dopingowicza od lekarza federacji: "Jeśli chcesz zostać w Londynie, twoja sprawa" i dopisek: "Jak wdepniesz w jakieś gówno, obetnę ci jaja".

Finał był taki, że kiedy Włosi nic nie robili oprócz wymiany maili, Światowa Agencja Antydopingowa - ten bezkompromisowy, znienawidzony już w sporcie zakon - zrobiła znienacka własny test i wykryła u Schwazera EPO.

Zawodnik zaprzecza, że brał doping w Pekinie, gdy zdobywał złoto, ale kto mu tam teraz wierzy? W jednym z opublikowanych przez gazety maili zaprzecza tak: "Daję słowo honoru. Jestem z Południowego Tyrolu, a nie z Neapolu, my ich nie łamiemy", czym naraził się dodatkowo na zarzut, że jest ksenofobem.

O swojej wiedzy, że Schwazer miał w Londynie podwyższony poziom hematokrytu, zaprzecza IAAF.

Śledztwo być może wyjaśni, jak było, ale już dziś dziennikarze z Italii piszą, że ich kraj wbrew przeświadczeniu samych Włochów nie walczy z dopingiem absolutnie bezkompromisowo. Że choć najbardziej niechętnie ściga zarazę Hiszpania, to także sytuacji na Półwyspie Apenińskim bardzo daleko do ideału - oszustów tępią prokuratorzy, policjanci i sędziowie, a nie przeżarte hipokryzją środowisko sportowe.

Przypominają też, jak było całkiem niedawno, gdy dr Francesco Conconi, nauczyciel dr Ferrariego, prekursor nowoczesnego dopingu - przy wsparciu krajowego komitetu olimpijskiego - propagował transfuzje krwi, co zaowocowało olimpijskimi medalami m.in. kajakarzy, biegaczy narciarskich.

A kiedy zostały one zakazane w połowie lat 80., ten same lekarz propagował EPO, również dzięki pomocy olimpijskich działaczy.

Słowem, mamy poważne powody podejrzewać, że nie tylko kolarstwo - dyscyplina najbardziej zniesławiona - robi lub robiło wszystko, by chronić swych bohaterów. Choćby sukcesy zawdzięczali wyłącznie notorycznemu szprycowaniu się.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS i na Androida

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.