Londyn 2012. Lekkoatletyka. Usain Bolt - rzetelny fircyk

Usain Bolt po raz drugi zdobył tytuł mistrza olimpijskiego i pobił rekord olimpijski (9,63 s) w najprostszej i najczystszej konkurencji lekkoatletycznej - biegu na 100 m. Szybciej człowiek (no, może nie całkiem człowiek, bo to jednak Bolt), pobiegł tylko raz. Trzy lata temu, gdy ten sam Bolt bił rekord świata.

KONKURS! Pokaż swoją radość zwycięstwa i wygraj 7 tys. złotych!

Pan Bóg mnie strzegł, że Justin Gatlin nie zajął wyższego miejsca na podium i uchronił przed upokorzeniem pisania artykułu o dopingowiczu, który po czteroletniej dyskwalifikacji wrócił na szczyt jedząc tym razem zdrową pietruszkę.

Znaczy, Bolt zrobił w niedzielę to, co miał zrobić - pokonał czterech najszybszych ludzi w historii biegu na 100 m i trzech innych na dodatek, nie został zdyskwalifikowany za falstart, nie było skandalu oprócz idiotycznego i nieszkodliwego incydentu z rzuconą butelką, nie było kontuzji, która wyeliminowałaby ważnego konkurenta. Bolt obronił tytuł na 100 m jako drugi w historii igrzysk po legendarnym Carlu Lewisie (gdy przyznano mu post factum pierwsze miejsce, odebrane Benowi Johnsonowi za doping w 1988 roku). Jeśli obroni też tytuł na 200 m, będzie legendą jak Carl. Właściwie już jest.

Bolt dostarczył błyskotliwego widowiska. W nowoczesnym, pośpiesznym świecie jest to niezbędny atrybut sportu - wiecie, że nawet windsurfing jest już passe i za cztery lata olimpijczykami będą zamiast deskarzy ludzie fruwający na nartach wodnych za kolorowym spadochronem?

Bolt dostarczył widowiska życiodajnego, wlewające nową energię do igrzysk, przytrzaśniętych odejściem ze sportu pływackiej gwiazdy Michaela Phelpsa, największego olimpijczyka wszech czasów.

To tak, jakby z Google odszedł Bryn, a został tylko Page - może i sam pociągnąłby ten wózek, ale nie jest to pewne. Teraz już jest pewne. Bolt prężył się, szczerzył zęby, strzelał z wyimaginowanego łuku, podpisywał autografy, palcami wykonywał niezrozumiałe gesty, a 80 tysięcy ludzi skandowało "Uuu-sain! Uuu-sain!". Chciało to robić na żywo na trybunach blisko dwa miliony kibiców - tylu starało się kupić bilet.

Ale przede wszystkim, ten błaznowaty fircyk Bolt jest rzetelny w robocie, wbrew pierwszemu wrażeniu.

To nieprawda, że inni ciężko pracują, a on po jamajsku wyrywa laski na plaży w Kingston. Aby pobiec 9,63 s, trzeba harować, nawet jeśli Jah dał mu w prezencie geny geparda. To nieprawda, że Jamajczycy tylko reaggują, palą trawkę i czilują.

Jeśli ktoś chciałby być drugim Boltem, musiałby mieć szczęście, aby urodzić się na Jamajce, ale nie z powodu większego procentażu szybkokurczliwych miofibrylli we włóknach mięśniowych u Jamajczyków niż u innych czarnoskórych, czerwonoskórych, żółtoskórych lub białoskórych biegaczy.

Tam od 100 lat odbywają się tradycyjne zawody szkolne w grupach wiekowych, dwa lata temu minęła ich 100-letnia rocznica. Odbywają się na stadionie narodowym w Kingston, na którym zawsze jest wtedy komplet. Dzieciaki ścigają się w trzech, czterech kategoriach wiekowych. Finał 13-latków ogląda na żywo z trybun 25 tysięcy ludzi, a zawody są opisywane szeroko przez media.

Bolt nie wygrał tam żadnego wyścigu w grupie 14-latków, Asafa Powell, były trzykrotny rekordzista świata i wczorajszy finalista tam złapał pierwszą dyskwalifikację za falstart w grupie do 19 lat. Shelly Ann Fraser-Pryce, która dzień przed Boltem obroniła w Londynie tytuł mistrzyni olimpijskiej na 100 m, doznawała tam dotkliwych porażek w grupie 13-latek. Podobnie Veronica Campbell-Brown, która później stała się jedną z kilku na świecie osób, które zdobywały złote medale na mistrzostwach świata w każdej kategorii wiekowej. Tam pierwszy raz startowała Sandra Richard-Ross, która w niedzielę wygrała olimpijski finał na 400 m - dla USA.

Jeśli mam jakieś wątpliwość, lub pytanie do Jamajczyków, to gdzie jest ten 14-latek, który pokonywał Bolta.

Copyright © Agora SA