EuroBasket 2017. Mike Taylor: Nie byliśmy tak daleko od awansu, jak się wielu wydaje

Wielu naszych zawodników musiało w tym roku wydorośleć. Już nie było w kadrze Marcina Gortata, Macieja Lampego czy innego wielkiego gracza sprzed lat, który mógłby zdjąć z nich presję i odpowiedzialność - mówi Mike Taylor, trener reprezentacji Polski koszykarzy.

Reprezentacja Polski koszykarzy udział w mistrzostwach Europy zakończyła na fazie grupowej. Polacy wygrali tylko jeden z pięciu meczów. Pokonali słabiutką Islandię, a przegrali ze Słowenią, Finlandią, Francją i Grecją. Przed dwoma laty byli w szesnastce najlepszych drużyn Europy.

***

Michał Owczarek: Dlaczego Polska nie wyszła z grupy?

Mike Taylor: - Każdy mecz jest inny i do każdego można znaleźć inne tłumaczenie. Daliśmy z siebie wszystko, jestem dumny z naszego wysiłku. Ze Słowenią zaczęliśmy słabo, Goran Dragić zrobił w tym meczu różnicę. Przeciwko Islandii się odbudowaliśmy, wygraliśmy, tak jak się tego spodziewano, ale potem graliśmy z Finlandią. Cieszę się z tego, jak zareagowaliśmy na słaby początek meczu, stworzyliśmy sobie szansę na wygraną, ale do tego trzeba lepiej egzekwować zagrywki w końcówkach, lepiej bronić. Popełniliśmy kilka błędów, jak np. faulowanie gracza rzucającego za trzy punkty, traciliśmy piłkę. To były rzeczy, o które musisz po prostu zadbać, żeby wygrać. Podobała mi się nasza walka, ale chyba zabrakło doświadczenia, jak wygrywać.

Po takiej trudnej porażce jak przeciwko Finlandii ważne było dla mnie to, jak zespół zareagował w kolejnym meczu z Francją. To był fantastyczny sygnał od zawodników. Graliśmy dobrze, kontrolowaliśmy mecz, mieliśmy szansę na wygraną, ale przeciwko takiemu rywalowi nie można popełniać błędów, a my do tego graliśmy bez jednego ze swoich rozgrywających - kontuzjowany był A.J. Slaughter. Do meczu o wszystko z Grecją byliśmy przygotowani, daliśmy z siebie wszystko, więc pod tym względem mogę być zadowolony. Ale naszym rywalem był doświadczony zespół pełen rewelacyjnych graczy. Calathes, Sloukas czy Printezis zagrali świetne spotkanie.

Na turniej patrzę pozytywnie. Nie byliśmy tak daleko od awansu, jak się wielu wydaje. Jestem dumny z tego, jak graliśmy. Prezentowaliśmy dobrą koszykówkę, graliśmy razem, walczyliśmy. Brakuje nam małych rzeczy, by wejść poziom wyżej. Będziemy pracować nad nimi, by pchnąć polską koszykówkę do przodu. Ten EuroBasket będzie dla nas świetnym doświadczeniem, żeby się rozwinąć.

Ale wynik jest taki sam jak cztery lata temu. Jedno zwycięstwo i cztery porażki.

- To nie to samo. Walczyliśmy jak równy z równym w każdym meczu z najlepszymi drużynami Europy. Graliśmy świetną, zespołową koszykówkę, daliśmy z siebie wszystko. Byliśmy silniejsi i bardziej konkurencyjni. Nie jesteśmy na początku naszej drogi. Przez cztery lata rozwinęliśmy się jako zespół i gracze indywidualnie też są lepsi.

Wiele mówił Pan przed turniejem o wewnętrznych oczekiwaniach zespołu, ale nie precyzował, co miał na myśli. Czy udało się je spełnić?

- Naszym celem był awans z grupy, wierzyliśmy, że jest to możliwe, choć większość ekspertów nie dawała nam na to szans. Różnica między awansem i jego brakiem jest niewielka. Wierzymy w to, że w przyszłości ją zniwelujemy, że będziemy w stanie awansować z trudnej grupy. Szczerze przyznajemy, że w tym roku nam się to nie udało, jesteśmy rozczarowani, ale ta porażka nie wynika z braku chęci, złego przygotowania, braku zespołowości, braku systemu gry, czy kiepskiej pracy trenerów. Zostaliśmy pokonani przez dobre zespoły, margines błędu był naprawdę niewielki, a strata Slaughtera wpłynęła na nasze trzy ostatnie mecze. Nie szukamy wymówek. Po prostu patrzymy w przyszłość. Wierzę, że nasi gracze będą silniejsi i lepsi na podobne wyzwania.

Mówił Pan zawodnikom, że presja pojawia się wtedy, gdy nie jesteś przygotowany. Gdy pojawiła się presja w końcówkach meczów, czy to z Finlandią czy z Francją, można było odnieść wrażenie, że koszykarze nie są na to gotowi.

- Byliśmy przygotowani na trudne momenty. Gdybyś był z nami na każdym treningu, to byś widział, jak się przygotowaliśmy do tego. Jeśli dokładnie przeanalizujemy poszczególne momenty z końcówek tych meczów, to robiliśmy dokładnie to, co wcześniej ćwiczyliśmy, ale nie wszystko da się przewidzieć. Z Finlandią jedną z takich rzeczy, było uderzenie w udo A.J. Slaughtera. Chwilę wcześniej wzięliśmy czas i rozrysowaliśmy akcję dla niego. Za Slaughtera wszedł Przemek Zamojski, który dobrze wyegzekwował zagrywkę, został sfaulowany i znów mieliśmy piłkę. Przy kolejnej próbie problemem była realizacja planu i reagowanie na to, co się wydarzyło na boisku. Gdy rywale kogoś wyłączą, inni muszą pomóc, wyjść do piłki. Nie wszystko da się tam skontrolować, trzeba dobrze odczytywać to, co się dzieje na parkiecie. My byliśmy przygotowani na zacięte końcówki, a tu po prostu wiele rzeczy nie poszło po naszej myśli. Przecież piłkę z boku wprowadzał do gry najbardziej doświadczony i najlepiej podający zawodnik w kadrze, a piłka trafiła do Markkanena, bo w pewien sposób zareagowali i poruszali się inni gracze.

Ale to nie chodzi tę jedną akcję. Mieliśmy przecież później jeszcze szansę na zwycięstwo, piłkę dostarczyliśmy do rąk Mateusza Ponitki, tak jak wcześniej to wielokrotnie ćwiczyliśmy, który po prostu przegrał pojedynek jeden na jednego z Huffem. W dogrywce też mieliśmy swoje szanse na wygraną, prowadziliśmy nawet dwoma punktami, a potem Markkanen trafił niesamowity rzut nad Slaughterem. W takich sytuacjach możemy spojrzeć w lustro i powiedzieć, że daliśmy z siebie wszystko, zostawiliśmy serce na parkiecie, byliśmy bardzo dobrze przygotowani do każdego meczu.

Zdaję sobie sprawę, że ludziom spoza kadry może być ciężko to zrozumieć, ale tak to wygląda. Małe rzeczy przesądziły o tym, że zamiast w samolot do Stambułu wsiedliśmy w ten do Warszawy. Będziemy dalej ciężko pracować, by w przyszłości nie nawalić w takich sytuacjach. Nikt nie jest bardziej niezadowolony z tych złych momentów niż my sami.

Mówi Pan o małych detalach, których dzielą polską kadrę od silniejszych rywali. A czy nie jest tak, że po prostu brakuje nam wielkiej gwiazdy światowego formatu?

- Uwielbiam swoich koszykarzy, widzę jak stają się coraz lepsi, coraz więcej graczy gra w klubach zagranicznych, nigdy tylu nie grało w najsilniejszej lidze Europy - hiszpańskiej, ale jeśli podejdziemy realistycznie do polskiej koszykówki, to musimy zdać sobie sprawę, że z naszej grupy na EuroBaskecie awansowały takie drużyny jak Słowenia, która ma Dragicia i Lukę Doncicia, Finlandia, która ma Lauriego Markkanena i Petteriego Koponena, Francja, która ma choćby MVP Euroligi Nando de Colo i gracza z pierwszej piątki Orlando Magic Evana Fourniera czy nawet Grecy mają zawodników z doświadczeniem z najwyższego poziomu europejskiego jak Calathes, Sloukas czy Printezis.

Jeśli nie mamy takiego gracza, to musimy sobie takiego wychować, a to jest proces, na który potrzeba cierpliwości. Z takimi graczami jak Mateusz Ponitka czy Adam Waczyński idziemy w dobrym kierunku, ale potrzebują czasu, gry w trudnych meczach o stawkę, rozwoju na europejskim poziomie. Jestem dumny z tego jak zagraliśmy. Wykorzystaliśmy potencjał zawodników, którymi dysponowaliśmy do maksimum.

Któryś z nich ma szansę stać się takim graczem? Przecież nie pełnią takich ról w swoich klubach jak rywale, których pan wymienił.

- Ważne jest dla mnie to, że nasi koszykarze cały czas stają się lepsi. Jesteśmy dumni z tego, jak się rozwijają, jak ciężko pracują. Robią to, co mogą. Tak samo jest z naszym zespołem. Robimy co tylko się da, by być najlepszą drużyną jak to tylko możliwe.

Realia są jednak takie, że w europejskiej koszykówce są teraz niesamowicie utalentowani koszykarze. Podziwiamy takich graczy jak Kristaps Porzingis, Markkanen, są też doświadczeni Dragić czy Aleksiej Szwied. Każdy zespół, który awansował do fazy pucharowej ma takiego gracza. Jeśli go nie masz, to potrzebujesz bardzo dużo doświadczenia z gry na najwyższym europejskim poziomie, by się zbliżyć do takich drużyn. Przez cztery lata pracy z kadrą zrobiliśmy wiele, by rozwinąć się jako zespół. Zawodnicy są lepsi indywidualnie, zespół też jest lepszy, ale tego lata przegraliśmy. Cieszymy się jednak, że już od listopada znów będziemy grać, tym razem w kwalifikacjach do mistrzostw świata.

Nie brakuje polskiej kadrze lidera na boisku?

- Musimy radzić sobie z tym, co mamy. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak z roli kapitana wywiązał się Adam Waczyński, jak rozwinął się Mateusz Ponitka jako lider. Jestem też zadowolony z przywództwa i doświadczenia, jakie wnosi Łukasz Koszarek. Mamy kilku graczy, którzy w różny sposób są takimi liderami.

Wielu naszych zawodników musiało w tym roku wydorośleć. Już nie było w kadrze Marcina Gortata, Macieja Lampego czy innego wielkiego gracza sprzed lat, który mógłby zdjąć z nich presję i odpowiedzialność. Wydaje mi się, że nasi gracze w tej nowej sytuacji dobrze sobie poradzili, zebrali też nowe doświadczenia na najwyższym europejskim poziomie. A to jest proces, na jego efekty musimy poczekać.

Mówił Pan, że EuroBasket mówi prawdę o drużynie. To znaczy, że Polska jest europejskim średniakiem?

- EuroBasket pokazuje twoje silne strony, ale też twoje ograniczenia. Pokazuje, gdzie jesteś. My nie zakwalifikowaliśmy się do kolejnej rundy i wszyscy są z tego powodu rozczarowani. Zdajemy sobie sprawę, że kibice też są rozczarowani, bo mieli swoje oczekiwania. Nasza grupa była bardzo wymagająca, to była prawdopodobnie jedna z dwóch najtrudniejszych grup na tym turnieju. Zaprezentowaliśmy się dobrze, ale nam nie wyszło. Musimy pracować, by się poprawić, by w przyszłości wygrywać te zacięte mecze, by dobić rywala, jak powinien skończyć się mecz z Finlandią, czy pokonać drużyny z wyższego poziomu. Ten turniej był ważnym krokiem na drodze naszego rozwoju. Nie wszystkie lekcje są pozytywne, czasem trzeba wyciągać wnioski z trudnych doświadczeń. I tak do tego podchodzimy.

Jakie w tej chwili są największe ograniczenia reprezentacji Polski?

- Największym problemem jest pozycja rozgrywającego, a poza tym nagle nie objawi nam się gracz światowego formatu. Takich zawodników trzeba rozwijać i musimy patrzeć w przyszłość. Powinniśmy mieć ścieżkę rozwojową dla młodzieży, dbać o zawodników z następnej generacji i mieć nadzieję, że w przyszłości zawodnik światowego formatu rozwinie się w Polsce. To jest możliwe, ale potrzebny jest do tego system, musimy troszczyć się o przyszłość koszykówki młodzieżowej, o trenerów i o zawodników przyszłościowych, by odpowiednio wykorzystać talent każdego z nich. A wtedy jeden z nich będzie miał wpływ na naszą grę podobny do Markkanena czy Dragicia.

Czy widzi Pan już graczy, którzy dają nadzieję na przyszłość?

- Jest wielu utalentowanych młodych graczy w koszykówce młodzieżowej. Część z nich gra w Polsce, część wyjechała na studia czy liceum do USA, część gra w innych krajach europejskich. Naszym zadaniem na teraz jest zająć się obecnym składem, ale i dbać o te nadzieje na przyszłość, by ich talent odpowiednio się rozwijał.

Wielkie nadzieje był w związku z grą Przemysława Karnowskiego, ale jemu turniej nie wyszedł.

- Wiem więcej niż wszyscy o tym, jak wyglądało jego lato. Świetnie się zaprezentował mimo krótkich przygotowań. Nie sądzę, żeby wpływ na niego miał draft w NBA i gra w lidze letniej. Najistotniejsze było to, że nie trenował przez miesiąc w związku z operacją kciuka i rehabilitacją. Ale robił wszystko, by być ważną częścią naszego zespołu. Uwielbiamy jego osobowość, cieszymy się ze wszystkiego, co wniósł do zespołu. Były wobec niego spore oczekiwania, świetnie zagrał w sparingach, ale na EuroBaskecie grał dobrze wtedy, gdy miał przewagę fizyczną nad rywalami, czyli z Islandią i Finlandią. Mógł wtedy oddawać piłkę z podwojeń. Ale trzeba na to patrzeć realistycznie. On dopiero zaczyna swoją karierę, więc zawodnicy jak Vidmar, Seraphin, Lauvergne, Bourousis czy Papagiannis w starciach jeden na jednego wykorzystali to, że nie przepracował całych przygotowań i na tym poziomie wciąż jest debiutantem.

Musimy być cierpliwi, wspierać go, bo ma szansę na świetna karierę. Zaczyna ją w Andorze, która jest świetnym miejscem dla niego. Musimy popracować nad wieloma rzeczami, ale bez niego na pewno nie bylibyśmy tak konkurencyjną drużyną. Bardzo pomógł nam pod kątem fizycznym, był ważny w defensywie oraz w innych kwestiach. Jesteśmy mu wdzięczni, że do nas dołączył biorąc pod uwagę całą sytuację.

Na EuroBasket zabrał Pan dwóch rozgrywających, w połowie turnieju miał już tylko jednego, po kontuzji Slaughtera. To była rozsądna decyzja?

- To słuszna uwaga. Biorę pełną odpowiedzialność za tę decyzję. Ale patrząc wstecz uważam, że w tamtym czasie podjęliśmy najlepszą decyzję dla naszej drużyny. Rozumiem, czemu wiele osób się z nią nie zgadza, ale naszym celem było zabranie zawodników, co do których mieliśmy stuprocentową pewność, że nam pomogą na poziomie EuroBasketu. Był z nami Karol Gruszecki, który jest świetnym zawodnikiem zespołowym i gdy zaszła potrzeba, jak z Francją, dał z siebie wszystko. A w trakcie turnieju poświęcił się dla drużyny. Gdy to inni dostawali szansę gry, bardzo ich wspierał.

Dla mnie problemem nie było to, że Mateusz Ponitka grał jako rozgrywający - z tej roli wywiązał się dobrze, ale to że zabrakło nam Slaughtera, jego umiejętności kreowania gry w ataku i doświadczenia.

Z całym szacunkiem do innych rozgrywających, a mieliśmy szansę się przyjrzeć wszystkim potencjalnym kandydatom i jednego jesteśmy pewni: Jest wielka różnica między grą na poziomie polskiej ekstraklasy i na EuroBaskecie. Bardzo lubię Roberta Skibniewskiego, Daniela Szymkiewicza, Andy’ego Mazurczaka, szanujemy Kamila Łączyńskiego i Krzysztofa Szubargę, ale podjęliśmy decyzje, które były lepsze dla naszego zespołu biorąc pod uwagę grę na poziomie mistrzostw Europy.

Podczas EuroBasketu Polska nie pokonała żadnej klasowej drużyny. Żeby za dwa lata zagrać w mistrzostwach świata przynajmniej jedną taką drużynę trzeba będzie pokonać. To możliwe?

- W kwalifikacjach po prostu musimy zrobić swoje. Musimy harować, walczyć i wygrywać, by znów mieć szansę na pokonanie jednej z wielkich drużyn. Teraz możemy powiedzieć o reprezentacji Polski, że jest drużyną, która jest w stanie powalczyć z każdym. W zespole panują zdrowe relacje, a zawodnicy rozwijają się we właściwy sposób. Żeby wejść jednak na poziom wyżej musimy regularnie nie tylko walczyć z lepszymi od nas, ale ich pokonywać. To proces, na który też potrzeba czasu. Musimy wyciągnąć wnioski z EuroBasketu.

Będą zmiany w kadrze na kwalifikacje do mistrzostw świata?

- Będziemy budować kadrę wokół trzonu z obecnej reprezentacji i zarazem rozwijać młodszych graczy. Już na EuroBaskecie wielki wpływ na naszą grę mieli tacy gracze jak Tomasz Gielo czy Michał Sokołowski, a Ponitka czy Waczyński stają się liderami. Staramy się też wprowadzać Karnowskiego. Naszym głównym zadaniem będzie znaleźć rozwiązanie naszej sytuacji na pozycji rozgrywającego i zobaczymy, co dalej.

Koszarek nadal będzie grał w kadrze?

- Mam od niego pozytywne sygnały i jeśli tylko będzie zdrowy, to z nami zagra. Musimy dokładnie rozważyć wszystkie dostępne opcje i podejmować najlepsze decyzje, ale to się tyczy wszystkich pozycji, nie tylko rozgrywającego.

Kto jeszcze może rozwiązać problem na pozycji rozgrywającego?

- Nazwiska są znane, już się tym zawodnikom przyglądaliśmy, ale nikogo nie skreślamy. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że jest ogromna różnica pomiędzy dobrą grą w polskiej lidze a dobrą grą na najwyższym poziomie w Europie. A my musimy podejmować najlepsze decyzje z punktu widzenia zespołu. Takie, które dają nam szansę na sukces.

W większości meczów kwalifikacyjnych zabraknie graczy z NBA czy Euroligi. Dla Polski oznacza to utratę Adama Waczyńskiego. Jak bardzo wpłynie to na drużynę?

- Jeśli przepisy pozostaną takie, jakie są w tej chwili i gracze z NBA i Euroligi nie będą mogli grać, to dla nas jest to korzystna sytuacja. Inne reprezentacje będą osłabione brakiem przynajmniej kilku najważniejszych zawodników. Adam jest ważną częścią naszego zespołu, chcemy by grał zawsze, gdy jest to możliwe. Wojna pomiędzy FIBA i Euroligą stawia graczy w trudnej sytuacji. Jeśli nie będzie mógł opuścić Malagi, to nie będziemy na niego naciskać, bo nie chcemy, żeby to źle wpłynęło na jego karierę. Wiemy, że kadra jest dla niego ważna, ale w takich sytuacjach trzeba też myśleć o sobie i swojej rodzinie. Wiemy, że nie będzie to dla niego łatwe.

Jeśli nie będzie mógł z nami zagrać, to na jego pozycji mamy dużą głębię składu. Ponitka, Zamojski, Sokołowski, Michalak, Matczak - jest wiele opcji na obwodzie. Mamy zawodników, którzy mogą nas wspomóc. Będziemy starać się jak najlepiej wykorzystać sytuację, cieszymy się, że wielu z tych graczy trenowało z nami w ostatnich latach, więc gdy rzucimy ich w ogień, na pewno nie pękną.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.