"Mam wirusa HIV. I się nie boję". Jak Magic Johnson uciekał przed wyrokiem śmierci

Tamtego dnia w 1991 r. właściwie go już pogrzebali: był Magic Johnson, koszykarz o uśmiechu wielkim jak piłka. I go nie ma. Jest Magic Johnson, nosiciel HIV. Wtedy to brzmiało prawie jak wyrok śmierci, również cywilnej.

Stanął za pulpitem ustawionym w Great Western Forum, hali Los Angeles Lakers. To był jego dom i scena na której szalał przez poprzednich 12 lat. Ale teraz, 7 listopada 1991 roku, stanął na tle czarnej kotary, przed salą pełną reporterów. I po powitaniu wyrzucił z siebie wszystko w 45 sekund, z uśmiechem, zwalniając tylko przed: „wirusa HIV”. - Z powodu… … wirusa HIV, którym się zaraziłem, kończę dziś grę w Lakersach. Chciałbym od razu wyjaśnić, że nie mam AIDS, bo wielu z was pewnie chciałoby to wiedzieć. Mam wirus HIV. Moja żona czuje się dobrze, ma negatywny wynik, więc tu nie ma problemu. A ja planuję iść dalej, żyć długo, wkurzać was jak zawsze. Będziecie mnie widywać, będę przy Lakersach. Mam nadzieję, że tu jeszcze trochę zabawię, u Davida – tutaj obrócił się w stronę siedzącego obok niego Davida Sterna, komisarza NBA, który niemal całe zawodowe życie spędził w tej lidze w różnych rolach. Zastał NBA przaśną, a zostawił globalną. Z dalszych rzędów przesunął koszykarzy  do pierwszego szeregu najlepiej opłacanych sportowców świata. I Magic Johnson bardzo mu w tym pomógł.

Zastali NBA przaśną, zostawili globalną

Rywalizacja Los Angeles Lakers z Magikiem Johnsonem z Boston Celtics Larry’ego Birda w latach osiemdziesiątych wyniosła ligę w inny  biznesowy wymiar. Przygotowała grunt pod globalną ekspansję ligi. O rywalizacji Magic-Bird pisano książki, kręcono filmy. I próbowano ich ze sobą zderzać: biały Larry z drużyny sumiennych robotników z Bostonu kontra czarnoskóry Magic z drużyny kalifornijskiego blichtru. A oni byli serdecznymi przyjaciółmi. Michael Jordan z czasem przyćmi ich obu, ale on – wpatrzony w Magica – przychodził do NBA w 1984, pięć lat po Johnsonie i Birdzie, już na ziemię mocno ubitą przez nich. A rok 1991 był właśnie rokiem wielkiej zmiany. Latem 1991 Chicago Bulls Jordana w finale z Lakersami Magica zdobyli swój pierwszy tytuł mistrzowski z sześciu. A w listopadzie 1991 Magic ogłosił, że musi odejść.

Konferencja z 7 listopada, na tle czarnej kotary, nie była tylko konferencją gwiazdy ogłaszającej że ma wirus HIV. To była konferencja całego przemysłu rozrywkowego, na który spadł ten ciężar. Były trener Lakers Pat Riley, który dowiedział się o chorobie Magica niedługo przed konferencją, załamał się i powiedział, że nie będzie w stanie prowadzić tego wieczoru swojej nowej drużyny, New York Knicks. W końcu dał się przekonać, ale przed meczem wyszedł poprosić 19 tysięcy widzów by odmówili z nim Ojcze Nasz za Magica. Za stołem konferencyjnym Great Western Forum, niedaleko Magica, siedział komisarz Stern. Niedaleko Sterna – wielki Kareem Abdul Jabbar, u którego boku Johnson zdobywał pięć tytułów mistrzowskich. A Magic pokazywał reporterom zza stołu: jeśli macie jakieś pytania o moją dalszą rolę w Lakers, tutaj siedzi właściciel Jerry Buss. Jeśli macie jakieś pytania o medyczną stronę mojej sytuacji, tutaj siedzi lekarz.

Magic, to nie jest rozmowa na telefon

To klubowy lekarz Michael Mellman zadzwonił do niego dwa tygodnie wcześniej, gdy dostał wyniki badań zrobionych przed sezonem. Powiedział Johnsonowi, że to nie jest rozmowa na telefon. Magic był niedługo po ślubie. Żona była w ciąży. I to rozmowa z Cookie była potem najtrudniejsza. – Zrozumiem, jeśli będziesz chciała odejść – powiedział, a ona w nerwach spoliczkowała go, bo nie rozumiała jak mógł w ogóle zaproponować coś takiego. Test Cookie dał wynik negatywny. Pozostawał jeszcze strach o dziecko. Po dziewięciu miesiącach tych psychicznych tortur okazało się, że mały EJ też urodził się zdrowy.

– Dzięki temu, że Cookie bez wahania została przy mnie, ja dziś żyję – wspominał po latach Magic. Z pierwszego szoku po diagnozie otrząsnął się szybko. Działaczom Lakers, którzy dowiedzieli się pierwsi i wpadli w dygot, mówił: - Przestańcie. Będę żył. A jak umrę, to szczęśliwy, bo miałem świetne życie. Bóg dał mi tę chorobę i dobrze wybrał – przekonywał. Był zdeterminowany, choć leków dla nosicieli HIV było wtedy jeszcze niewiele w porównaniu do dzisiejszych czasów (przełom nastąpił dopiero w połowie lat 90.), rokowania dla zarażonych były słabe, a i on niewiele wtedy wiedział o chorobie. Na kwadrans przed konferencją był jeszcze zdecydowany powiedzieć: mam AIDS. I trzeba go było wziąć na bok i wytłumaczyć: masz na razie HIV. Jeśli będziesz trzymał wirusa w ryzach lekami, będziesz żył.

Jak Earvin został Magikiem

Do tego momentu Earvin Johnson uciekł śmierci już dwa razy. Pierwszy raz w basenie, już jako dziewięciolatek. Wyciągnęli go, gdy szedł na dno nieprzytomny. Drugi raz jako szesnastolatek. Nie wsiadł tamtego wieczoru do samochodu Reggiego Chastine’a, choć zawsze wsiadał. Byli nierozłącznymi kumplami, grali razem w kosza na boiskach Lansing i szukali atrakcji wieczorami. Reggie bardziej wierzył w Earvina Johnsona, niż Earvin sam w siebie. To od Reggiego Earvin słyszał: będziesz wielki.

Gdy Reggie zginął w wypadku, Earvin był już Magikiem Johnsonem. Tak go nazwał dziennikarz Lansing State Journal , gdy Earvin miał 15 lat i w meczu Everett High School zdobył 36 punktów, miał 18 zbiórek i 16 asyst. Dziś w East Lansing stoi pomnik Magica Johnsona, w kampusie Michigan State University. Okropny, ale jednak pomnik. W stolicy stanu Michigan, w której mały Earvin zbierał śmieci na ulicach, pomagając ojcu. Małych Johnsonów było dziesięcioro,  w tym troje z poprzedniego małżeństwa Earvina seniora. Earvin senior był spawaczem w fabryce GM. Jego żona Christine dorabiała sprzątając. Było biednie, ale dzieci były nauczone pracy. Magic Johnson grał z uśmiechem na ustach, ale to był tytan pracy. I szedł wszędzie jak po swoje, dla Reggiego, za dwóch. Przyszedł do NBA w 1979 jako dwudziestoletni mistrz ligi akademickiej. Po roku był już mistrzem NBA i został wybrany do Meczu Gwiazd. Rozegrał w Lakersach 13 sezonów. Zdobył pięć mistrzostw, trzy razy był wybierany MVP, miejsce w meczach gwiazd miał właściwie z urzędu. To wszystko się udało chłopakowi, za którym rówieśnicy wołali kiedyś na ulicy „Śmieciarz”. Chłopakowi, który wchodził do NBA  w czasach kryzysu, czasach meczów puszczanych z puszki w najgorszych miejscach telewizyjnych ramówek. To była wtedy liga, która biznesowi kojarzyła się bardzo mocno z dopingiem i z niepewnymi politycznie postaciami w typie Abdula-Jabbara. Stern, Johnson, Bird, Jordan oderwali ją od tych skojarzeń, zamienili w fabrykę pierwszorzędnej rozrywki.

To kiedy on umrze?

7 listopada 1991 Magic Johnson nie planował konferencji. Konferencja miała być dzień później. 7 listopada miał obdzwaniać dalszą rodzinę, kolegów i rywali z parkietu. Chciał żeby Michael Jordan, Larry Bird, Isiah Thomas czy Pat Riley dowiedzieli się od niego, a nie z telewizji. Ale 7 listopada rano ktoś z radia KFWB w Los Angeles zadzwonił do klubu z pytaniem, czy te plotki o HIV to prawda. Konferencję prasową zorganizowano w popłochu, skrzykując kogo się dało w kilka godzin, by uprzedzić ruch mediów. Do znajomych koszykarzy dzwonił ostatecznie menedżer Magica, a nie on sam. Michael Jordan zapytał:  „Umrze?” W szatni Lakersów, do której zaproszono całą drużynę tuż przed konferencją, koszykarze pocieszali Magica, ale patrzyli po sobie z tym samym pytaniem w oczach: to kiedy on umrze?

Niedługo później Magic Johnson stanął przed dziennikarzami. Mijały ledwie dwa tygodnie po diagnozie od Mellmanna, agencja Associated Press niedługo przed konferencją puściła w świat wiadomość o HIV, do której dotarł reporter KFWB, a Magic słuchał pytań z sali: „Jak się czujesz z tym, że ty też okazałeś się śmiertelnikiem?”. „Boisz się?”. Szesnaście dni później swoją chorobę ogłosi światu Freddie Mercury. W specjalnym oświadczeniu. Na dzień przed śmiercią.

Oszukuje, na pewno jest gejem

Do tej pory Magic był królem życia i sportu. Miał ciało dziesięcioboisty, wielki dziecięcy uśmiech i miliony na koncie. A teraz miał też HIV. Czyli, jak wielu wtedy uważało, wirusa wykolejeńców. – Będę teraz rzecznikiem sprawy HIV, bo chcę żeby ludzie wiedzieli że można uprawiać bezpieczny seks, że nie mogą myśleć, że takie rzeczy im się nie zdarzą. Nie mogą myśleć, że takie rzeczy zdarzają się tylko, no wiecie, innym – mówił Johnson. Innym, czyli jak sam potem dodał, homoseksualistom. Narkomanom. Prostytutkom. I wszystkim innym ”im”, a nie „nam”. Takie było wtedy postrzeganie HIV i AIDS. Do menedżera Magica dzwonili po tej konferencji niektórzy restauratorzy i prosili, żeby Johnson już się w ich lokalu nie pojawiał.

Magic, który początkowo odpowiadał, że nie wie jak mógł się zarazić, przyznał się po pewnym czasie, że miewał całe haremy kobiet. Opowiadał o tym w wywiadach telewizyjnych, również po to, żeby te kobiety wiedziały, że muszą się przebadać. Czuł się winny. Ludzie z jego otoczenia wspominali, że czasami tuż po meczu, w pokoiku przy szatni, czekała sprowadzona dla niego dziewczyna i Magic zamykał się z  nią jeszcze przed wyjściem na pomeczowe wywiady.

I tak było wiele głosów, niektóre również z NBA, że to wszystko mydlenie oczu: Johnson woli opowiadać historyjki o orgiach, byle się nie przyznać, że jest gejem. Ale tą konferencją Magic Johnson jednak otworzył nowy rozdział w postrzeganiu HIV i AIDS: jestem heteroseksualnym człowiekiem sukcesu i też mam HIV. I chcę z nim dalej dobrze żyć. Mam misję, by wam pokazać, że to jest również wasza choroba i że trzeba się przed nią strzec.

„Muszę się trzymać jasnej strony. Bo gdy się poślizgnę i załamię, będzie po wszystkim”

Podczas tamtej konferencji głos mu się na chwilę załamał, gdy mówił: „Będzie mi brakowało gry”.  Ale nie, gdy odpowiadał na pytanie o strach. - Nie boję się. Zaczyna się nowy rozdział mojego życia, ten w którym stanąłem pod ścianą. I co należy wtedy zrobić? Wymknąć się z klasą. I ja tak robię. Muszę się trzymać tej jasnej strony, bo jak się poślizgnę, załamię, to będzie po wszystkim. Ja jako śmiertelnik? I tak chciałem mieć normalne życie po koszykówce. Więc będę po prostu żył, brał leki – mówił. Załamanie przyszło dopiero później, podczas tych kilku miesięcy, gdy wylądował w pustce: niby wszyscy wokół pocieszali, życzyli zdrowia, ale też instynktownie się odsuwali, nie do końca przekonani, że nie można się HIV zarazić od zwykłego uścisku.

To się działo 27 lat temu. Przez te ponad ćwierć wieku Johnsonowi tak brakowało gry z najlepszymi, że wracał do niej trzykrotnie: na Mecz Gwiazd NBA 1992, mecz który go wyrwał z wielotygodniowego załamania. Potem na igrzyska 1992 w Barcelonie, które wygrał razem z Dream Teamem. A potem nawet na sporą część sezonu w 1996 roku, po czteroletniej przerwie. Wrócić na dłużej chciał już po Meczu Gwiazd, ale usłyszał od niektórych kolegów z boiska, m.in. Karla Malone’a, że to słaby pomysł, bo mogą się od niego zarazić. Przez wiele tygodni po ogłoszeniu że ma HIV nie mógł znaleźć sparingpartnera do treningów jeden na jeden. Czuł się trędowaty, wątpił. Podczas przygotowań do sezonu 1992 zadrapał się podczas jednego ze sparingów. Wszyscy patrzyli tylko na tę ranę. Opatrujący go doktor specjalnie nie założył rękawic, żeby pokazać wszystkim wokół: nie, tak też nie zarazisz się HIV. Ale Johnson zrozumiał wtedy, że to będzie presja nie do wytrzymania, będą go uważać za człowieka, który naraża życie innych.

„Jestem błogosławieństwem sprawy HIV. I jestem jej przekleństwem”

Dziś mówi, że gdyby wtedy miał obecną wiedzę o chorobie, to w ogóle nie przerywałby kariery w listopadzie 1991. Trzeci powrót na parkiet był ostatnim w NBA (potem były jeszcze epizody w Szwecji i Danii). I może zdarzył się tylko po to, żeby powiedzieć w maju 1996, wbijając szpilkę tym, którzy nie okazali się prawdziwymi kolegami: „Odchodzę na swoich warunkach. Bo o odejściu w 1992 nie mogę tego powiedzieć”. Ale z gry Magic Johnson nie wypadł przez te ponad ćwierć wieku nawet na chwilę.

Był przez lata udziałowcem Lakers, był przejściowo ich trenerem, wiceprezesem, doradcą prezesa, a teraz jest prezesem. Ma udziały również w innych klubach z Los Angeles, w bejsbolowych Dodgers, w drużynie futbolu i kobiecej koszykarskiej.  Zarobił po karierze sportowej więcej niż podczas kariery. Był komentatorem TNT i ESPN. Zbudował biznesową potęgę Magic Johnson Enterprises. Firmy, która sobie postawiła za cel podłączenie do przemysłu rozrywkowego miejsc do tej pory przez biznes omijanych. Magic stawiał w biednych dzielnicach kinowe multipleksy, przy nich Starbucksy i restauracje. Wiele jego pomysłów okazało się klapą. Był słabym telewizyjnym showmanem, chciał być promotorem boksu, ale nie wiedział jak. Za to Magic Johnson Enterprises mu się bardzo udało. Zapewniło i pieniądze i poczucie, że spełnia misję.

Tam jego misja jest najbardziej potrzebna, bo HIV i AIDS proporcjonalnie najmocniej dotykają dziś w USA Afroamerykanów. – A ja jestem błogosławieństwem sprawy HIV i jej przekleństwem – mówił Magic w ESPN w 20. rocznicę ogłoszenia choroby. – Błogosławieństwem, bo dzięki mnie wzrosła świadomość, co to za choroba, jak się przed nią chronić. I przekleństwem, bo ludzie patrzą, że mam się świetnie i nie chce im się chronić tak jak powinni. A nie będzie postępów w tej walce, jeśli nie wrócimy do strachu przed złapaniem HIV.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.