NBA. Manu Ginobili zakończył karierę. Legenda trzech kontynentów na drodze do Galerii Sławy

Wygrał Euroligę, zdobył olimpijskie złoto z reprezentacją Argentyny, ma cztery tytuły mistrza NBA. W poniedziałek 41-letni Manu Ginobili zakończył karierę. Jego następny przystanek to koszykarska Galeria Sławy.

Manu Ginobili przez ostatnie tygodnie trenował w obiektach San Antonio Spurs. Zastanawiał się, czy zdecydować się na 17. sezon w drużynie z Teksasu. W poniedziałek na swoim Twitterze ogłosił, że poprzedni sezon był jego ostatnim.

"Pełen różnych emocji ogłaszam koniec kariery. To była niesamowita podróż, o której nawet nie marzyłem" - napisał koszykarz. Jego decyzja oznacza koniec kariery jednego z najbardziej wyjątkowych graczy w historii koszykówki. Nie było przed nim koszykarza, który odcisnąłby takie piętno na aż trzech kontynentach. Jest jednym z dwóch graczy w historii, którzy mają w swoim portfolio wygraną Euroligę, mistrzostwo NBA oraz złoty medal igrzysk olimpijskich.

W Europie Ginobili osiągał największe sukcesy we Włoszech. W 2001 roku wygrał Euroligę, będąc koszykarzem Virtusu Bologna. Został też MVP rozgrywek, dwa razy z rzędu był też najlepszym strzelcem.

Miał niebotyczny wpływ na koszykówkę argentyńską i jej największy sukces w historii, czyli olimpijskie złoto w Atenach w 2004 roku. Prowadzona przez Ginobiliego kadra w półfinale upokorzyła Amerykanów 89:81, a Manu rzucił aż 29 punktów. Cztery lata później z kadrą zdobył brąz w Pekinie.

 

Wreszcie, osiągnął status gwiazdy NBA, choć swoim zachowaniem się tego nie dopraszał. W wielu klubach mógłby być pierwszoplanową postacią, w Spurs godził się z rolą zmiennika i w niej sprawdzał. Skromy, lubiący pozostawać w cieniu, ale też nawiązujący świetne relacje i stawiający dobro drużyny ponad swoje indywidualne osiągnięcia. A poza tym, waleczny i nieustępliwy. Momentami szalony - jego akcje mogły pogrążyć rywala, ale i zakończyć się fatalną stratą. Jego firmowym zagraniem było wejście pod kosz dwutaktem ze zmianą kierunku. Był absolutnym mistrzem tzw. euro step, który do swojego repertuaru zaczęli wprowadzać najlepsi gracze w lidze.

Nie ma koszykarza, który został wybrany z tak odległym, bo 57., numerem w drafcie, który osiągnąłby w NBA tak wiele. Cztery tytuły mistrzowskie w 16 sezonach w najlepszej lidze świata.

- Jest jednym z pionierów, który pomógł NBA w globalnej ekspansji. To jeden z najlepszych ambasadorów koszykówki na świecie, który wierzy, że sport może odmieniać ludzkie życie. Mieliśmy szczęście, że mogliśmy przez 16 lat taką legendę podziwiać. Dziękujemy Manu, twoja kariera zainspirowała miliony - pięknie powiedział Adam Silver, komisarz ligi NBA.

Ginobili zagrał w 1057 meczach sezonu zasadniczego NBA.  Rzucił 14043 punktów, miał 4001 asyst i 1392 przechwytów, co w każdej z tych kategorii daje mu miejsce w Top5 wszech czasów San Antonio Spurs.

Jak słusznie zauważył Charles Barkley, kolejnym przystankiem u Ginobiliego będzie koszykarska Galeria Sławy. Drzwi są tam już dla niego otwarte.

Co dalej ze Spurs?

Decyzja Ginobiliego oznacza definitywny koniec Spurs, do jakich przyzwyczailiśmy się przez lata. Wielkiego trio, które oprócz Argentyńczyka tworzyli w San Antonio także Tony Parker i Tim Duncan już nie ma. Pierwszy karierę skończył Duncan. Parker latem odszedł do Charlotte Hornets. Teraz przyszedł czas na Ginobiliego. Jedynym, który będzie przypominał o złotych dwóch dekadach, to trener Gregg Popovich.

Cztery lata po swoim ostatnim mistrzostwie NBA Spurs wkraczają na bardzo niepewną drogę. Od 1998 roku nie opuścili ani razu play-off, zawsze byli w gronie pretendentów do tytułu - mniejszych lub większych. Teraz z ledwie przyzwoitym składem nawet uważany za jednego z najlepszych trenerów w historii może mieć z tym trudności.

NBA. Gortat zamienił Wizards na Clippers. Co go czeka w Los Angeles?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.