Jak Detroit Piston po cichu wspięli się w okolice szczytu Wschodu NBA

Seria 10 zwycięstw z rzędu Boston Celtics robi wrażenie, ale gdzieś za ich plecami rewelacyjny początek sezonu mają Detroit Pistons.

Od 2008 roku w Detroit Pistons byli w permanentnej przebudowie. W międzyczasie zmieniła się struktura właścicielska, od 2014 roku za zarządzanie drużyną wziął się Stan Van Gundy, a od tego sezonu zespół przeniósł się do nowej hali. Ale dobrej koszykówki to w Detroit dawno nie było. W zasadzie poza dobrą drugą końcówką sezonu 2015/2016, gdy zespół wygrał 17 z ostatnich 28 meczów i w pierwszej rundzie paly-off postraszył nieco LeBrona Jamesa i jego Cleveland Cavaliers, to zespół nie odgrywał większego znaczenia na słabszym wschodzie NBA. Aż do teraz.

Pistons wygrali osiem z pierwszych jedenastu spotkań. I to nie jest tak, że ogrywali sama zespoły z nizin NBA. Pokonali już Los Angeles Clippers, Minnesotę Timberwolves i Golden State Warriors. Mają atak i obronę w czołowej dziesiątce NBA. I wygląda na to, że to nie jest chwilowa zwyżka formy.

Zeszłoroczni Pistons grali całkiem przyzwoicie w obronie, ale potrzebowali iskry w ataku. I dlatego dokonali kosmetycznych zmian w składzie. Pozwolili odejść Kentaviousowi Caldwell-Pope’owi i Aronowi Baynesowi, w wymianie z Boston Celtics w zamian za Marcusa Morrisa pozyskali Avery’ego Bradley’a, a do zespołu doszli jeszcze solidni Anthony Tolliver i Langston Galloway. Do tego w drafcie z numerem 12 wzięli Luke’a Kennarda. I jakoś wszystko zaskoczyło.

Nie obyło się oczywiście bez lepszej gry gwiazd. Potężny środkowy Andre Drummond jest najefektywniejszym graczem swojej drużyny, a do tego poprawił swoją największą bolączkę, czyli rzuty wolne. W tym sezonie trafia niespełna 64 procent, w pięciu poprzednich sezonach tylko raz przebił się przez granicę 40 proc. Świetnie w roli silnego skrzydłowego odnajduje się Tobias Harris, który rzuca średnio 20 punktów na mecz (najwięcej w drużynie), a coraz lepiej sprawdza się Reggie Jackson, który o poprzednim sezonie najchętniej by zapomniał.

Pistons zamienili rzuty z półdystansu na rzuty za trzy punkty. W poprzednim sezonie zajmowali piąte miejsce od końca pod względem oddawanych „trójek”, teraz są już na 17. miejscu. Mają atak w czołowej dziesiątce ligi. I obronę też.

Choć 11 meczów sezonu to jeszcze za mało, by z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Pistons mogą zawojować fazę play-off na Wschodzie, to zespół wreszcie daje swoim kibicom nadzieję. Szkoda jedynie, że do nowej hali przychodzi ich tak niewielu. Frekwencja na domowych meczach wydaje się teraz największym problemem. Do tej pory nieco mniej niż jedna czwarta krzesełek jest wolna.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.