NBA zapomniała o Polsce? Cezary Trybański: następców nie widać

Kariera Marcina Gortata powoli dobiega końca i już niedługo Polska nie będzie miała swojego przedstawiciela w NBA. Prawdopodobnie przez długi czas. - Moim zdaniem trzeba wyjeżdżać i się pokazywać. Skauci nie przyjeżdżają i nikt nie obserwuje naszych zawodników - mówi Cezary Trybański, pierwszy Polak w NBA.
Zobacz wideo

Krzysztof Krzykowski: Jak zmieniła się NBA od czasów, gdy tam grałeś?

Cezary Trybański: - Wtedy center musiał być silny - przepychał się pod koszem i zazwyczaj z "pomalowanego" zdobywał punkty. I ja też w ten sposób grałem. W ostatnich latach koszykówka znacznie się zmieniła. Dzisiaj centrzy operują dalej od kosza, coraz częściej potrafią dobrze rzucać za trzy.

Czy w związku z tym to ostatni sezon w NBA Marcina Gortata, który też jest klasycznym centrem?

Raczej nie. Zmienił otoczenie, nie czuł się dobrze w Wizards. Myślę, że ta zmiana wyjdzie mu na dobre. Początek sezonu w Clippers miał trudny, nie łapał się do składu, ale wrócił i jest „wartością dodatnią” dla zespołu. Zawodnicy tacy jak on, z takim doświadczeniem, są bardzo cenieni w lidze. Myślę, że w przyszłym sezonie znajdzie sobie klub. Pytanie tylko gdzie i za ile, i czy w ogóle będzie chciał grać.

Warriors w ostatnich latach dominują. Czy ekipa z Kalifornii sprawiła, że NBA stała się nudna?

Według mnie nie. Warriors zmienili koszykówkę – grają szybko, dużo się dzieje na boisku, dużo rzutów oddają. Inaczej grają niż grano dotychczas. Wiele zespołów chce ich naśladować i odchodzi od klasycznych centrów. Ostatnie dni mieli słabsze – przez kontuzje i kłótnie w zespole, tego typu sytuacje pokazują, że ich też można pokonać. Trudno jednak wskazać teraz, kto mógłby to być. Przed rozpoczęciem sezonu wielu ekspertów liczyło na Celtics, ale drużyna z Bostonu też ma swoje problemy. Może uda się Toronto Raptors, którzy po zmianach w zespole mają bardzo dobry sezon.

Czy LeBron James wprowadzi Lakers do playoffów i zostanie MVP sezonu regularnego?

Jest szansa, że ich wprowadzi, ale raczej na finały nie może liczyć. Zachód jest niezwykle wyrównany, więc nie będzie mu łatwo. Co do MVP to też będzie mu trudno. Jego szansę na pewno wzrosną, jeśli Lakers się w tych playoffach znajdą i trochę namieszają.

Jakie jest twoje ulubione wspomnienie związane z basketem?

Trochę tych wspomnień było, bo przecież 20 lat grałem. Z przyjemnością wracam do moich początków w latach 90., do czasów „hej, hej, tu NBA”. Pamiętam, że zrywaliśmy się z lekcji, żeby udać się do biblioteki szkolnej, aby zdążyć obejrzeć Top 10. To były czasy, że chyba każdy chciał wtedy grać w koszykówkę. Nie mieliśmy nawet wtedy koszy i sami robiliśmy sobie obręcze. Graliśmy na okrągło, nawet w zimę, gdy zakładaliśmy kurtki i obcinaliśmy sobie palce w rękawiczkach. Od lat czegoś takiego nie widziałem w Polsce.

Jeśli chodzi o zawodowe granie, to pierwsze mecze w ekstraklasie w Pruszkowie, były dla mnie ogromnym przeżyciem. Nigdy nie zapomnę debiutu w meczu przeciwko Śląskowi Wrocław w Hali Ludowej. W pierwszym meczu w ekstraklasie mogłem zagrać przeciwko takim legendom jak Adam Wójcik, Maciej Zieliński czy Dominik Tomczyk. W pamięci jest też moment, kiedy dostałem się do NBA, co było spełnieniem marzeń. W końcu mogłem zobaczyć Jordana z bliska i zagrać przeciwko niemu na parkiecie. Wcześniej jego zagrania mogłem podziwiać tylko na ekranie telewizora.

Jako dziecko próbowałem naśladować Jordana i jego ruchy, które później ćwiczyłem sam na sam z koszem. Też tak miałeś?

Każdy tak miał, że oglądał najlepsze zagrania i próbował je powtórzyć na boisku. Teraz dzieciaki coraz rzadziej próbują to robić. Koszykówka nie jest już tak popularna jak kiedyś. Tak jak większość próbowałem naśladować najlepszych, ale najgorsze, że nie widziałem siebie wtedy z boku. Nie wiedziałem, czy robię te ruchy prawidłowo, co muszę poprawić, na co zwrócić uwagę. Teraz dzieciaki mają do wyboru wiele różnego rodzaju obozów, gdzie mogą ćwiczyć pod okiem byłych zawodników albo takie aplikacje jak Best Basketball Coach, dzięki którym mogą nauczyć się podstaw, najważniejszych elementów: postawy do rzutu, podań, zmian pozycji itd. Mam nadzieję, że dzięki tego typu apkom dzieci i młodzież przekonają się do koszykówki i pomoże im to w rozwoju. Liczę też na to, że ci którzy siedzą przed komputerem lub telefonem, trafią na tego typu aplikację i wyjdą na boisko, aby spróbować swoich sił. Może niektórym to się spodoba.

Jordan to był twój idol?

Tak, chyba jak każdego początkującego koszykarza, ale... zawsze większą uwagę poświęcałem centrom. Lubiłem Vlade Divaca i Dikembe Mutombo, z którymi później miałem okazję się spotkać. Divac był opiekunem dla europejskich debiutantów podczas „Rookie Orientation” i pomagał nam się odnaleźć w NBA. To było coś wyjątkowego. Z Dikembe Mutombo byłem w jednej drużynie i na żywo mogłem zobaczyć, jak grozi palcem bo udanym bloku. Nad łóżkiem miałem plakat Penny’ego Hardawaya i Shaquille’a O’Neala, i nagle jestem z tymi ludźmi na tym samym parkiecie. Z Pennym w Nowym Jorku graliśmy razem. Pewnego razu w jednym z wywiadów dla polskiego dziennikarza powiedziałem, że miałem plakat Hardawaya. Gdy przetłumaczono Penny’emu co powiedziałem, ten śmiał się i spytał, po co mi jego plakaty. W latach 90. i na początku XXI wieku każdy chciał mieć tę namiastkę NBA w domu. To były czasy, gdy problemem było zdobyć kasety VHS z meczem (uśmiech).

Trzech Polaków trafiło do NBA. Kiedy doczekamy się czwartego?

Chciałbym, żeby to nastąpiło jak najszybciej, ale niestety naszych następców nie widać. Wiadomo, że to nie jest takie proste – dostać się do NBA. Wiele czynników musi się na to złożyć: umiejętności, trzeba być w odpowiednim czasie i miejscu. Grając na zapleczu NBA w D-League (obecnie G-League – red.), widziałem wielu niezwykle utalentowanych zawodników, którzy próbowali się dostać do NBA przez wiele lat i im się to nie udawało. Zdarzało się jednak, że trafiali na obóz którejś z drużyn NBA i dzięki kontuzjom graczy ze składu udawało im się wskoczyć do zespołu. Tak jak np. Jeremy Lin, który przecież w końcu odpalił w New York Knicks, a po sezonie interesowały się nim inne kluby.

G-League z każdym rokiem radzi sobie coraz lepiej i częściej widzimy przejścia do NBA...

Żałuję, że gdy trafiłem do NBA, to liga ta nie była rozwinięta jak teraz. Gdy wyjeżdżałem z Polski nie byłem w pełni ukształtowanym zawodnikiem i brakowało mi wyszkolenia oraz doświadczenia boiskowego. Trafienie do niższej ligi, okrzesanie się z amerykańskim stylem grania, a później przejście do NBA było dla mnie dobrym rozwiązaniem.

Czy G-League może być szansą dla Polaków, by przez tę ligę utorować sobie drogę do NBA?

Moim zdaniem trzeba wyjeżdżać i się pokazywać. Skauci do Polski nie przyjeżdżają i raczej poza Rafałem Juciem (skaut Denver Nuggets – red.) nikt nie obserwuje naszych zawodników. Pamiętam, że gdy ja wyjeżdżałem za ocean, to Polska była dla NBA zupełnie nowym rynkiem i dopiero wtedy skauci dowiedzieli się tak naprawdę, że można u nas odkrywać talenty. Boję się, że jednak znowu o tym zapomnieli.

Jak wpłynęła na ciebie gra za oceanem i czy zmieniła twoje spojrzenie na koszykówkę?

Wyjechałem tam jako nieopierzony nastolatek. Dosyć późno zacząłem grać, bo w wieku 17 lat. Moja nauka gry w kosza trwała w Polsce 4-5 lat. Trenerzy nie przywiązywali dużej wagi do indywidualnych treningów. Dopiero w NBA miałem coacha, który pomógł mi poprawić indywidualne umiejętności. To było dla mnie niezwykle cenne doświadczenie, które wykorzystałem później. Dzięki temu właśnie dostawałem więcej minut na parkiecie i mogłem tę umiejętności wykorzystać, nie tylko w D-League, ale i później - w Grecji czy na Litwie.

Czy jest według ciebie możliwe, żeby wytrenować w Polsce zawodnika, który będzie posiadał wystarczające umiejętności, by załapać się do NBA?

Może być z tym ciężko, ale myślę, że jest to możliwe. Taki zawodnik musiałby trafić do trenera, który nauczy go wszystkich podstawowych umiejętności, a jest ich naprawdę sporo. Do tego szkoleniowiec musi dążyć, aby gracz doskonalił nabyte umiejętności podczas meczu, a nie tylko na treningu. Niestety, rzeczywistość jest inna. Jeśli taki zawodnik kilka razy źle wykona daną umiejętność podczas meczu i ona nie da korzyści punktowej, to trener, na którym jest presja wyniku, korzysta z tych umiejętności zawodnika, które ten wykonuje najlepiej i nie daje szans na dalszy koszykarski rozwój. Na pewnym etapie to wystarczy, ale jeśli później ma konkurować z najlepszymi, to musi być kompletnym zawodnikiem i wykonywać wszystko na wysokim poziomie. A później poprawiać te sprawności poprzez indywidualne treningi aż opanuje je do perfekcji. Żeby udało się wytrenować takiego koszykarza, trzeba wymyślić dobry plan szkolenia od podstaw, a doskonalenie umiejętności w warunkach meczowych powinno być ważniejsze niż sam wynik.

Czy coś się zmienia pod względem trenerów i szkolenia?

Często w Polsce w grupach młodzieżowych zdarzają się trenerzy, którzy trzymają się jednej metody, np. gry strefą albo pozwalają najlepszemu zawodnikowi wykorzystywać tylko jeden element, by wygrać mecz i nie myślą o tym, co się z tym dzieckiem stanie za kilka lat. Pamiętam, że gdy grałem w Pruszkowie, to był chłopak, który w wieku juniora przerastał fizycznie innych i to wykorzystywał, ale gdy trafił do seniorów, to zderzył się ze ścianą, bo nie miał innych umiejętności. Szybko zakończył karierę, choć talentu mu nie brakowało.

Niedawno byłem na szkoleniu trenerskim prowadzonym przez prof. Tadeusza Hucińskiego i Tomka Wilczewskiego i wydaje mi się, że to jest właściwa droga dla polskich trenerów. Uważnie przyjrzałem się ich metodom pracy podczas tygodniowych obozów dla dzieci i młodzieży – Polish Basketball Clinic. Uważam, że ich program jest naprawdę dobry i mam nadzieję, że się przyjmie na polskim gruncie. W ich systemie pewne umiejętności zdobywa się w odpowiedniej kategorii wiekowej, a wraz z dojrzewaniem zawodnika dochodzą kolejne. Młodzi koszykarze powinni zdobyć ich jak najwięcej w odpowiednim czasie, by później mogli zająć się ich wytrenowaniem. W wieku seniora trudno o naukę, więc wcześniej musimy zadbać o jak najlepsze przygotowanie utalentowanych dzieciaków, których w Polsce przecież nie brakuje.

Jak wygląda twoje życie na sportowej emeryturze? Czym się teraz zajmujesz?

Jestem ambasadorem projektu „Szyjemy sport na miarę”. Razem z Krzysztofem Ignaczakiem i Marcinem Lijewskim postanowiliśmy promować nasze dyscypliny oraz podzielić się naszym doświadczeniem, które zdobyliśmy grając przez wiele lat na wysokim poziomie. Chcemy zachęcić młodzież do uprawiania sportu, ale nie tylko – również chcemy zachęcić rodziców, opiekunów, starsze rodzeństwo. Chcemy pokazać, że uprawianie sportu, jakiegokolwiek, jazdy na rowerze, boksu, pływania, jest świetnym sposobem na wspólne spędzanie wolnego czasu.

Jak oceniasz pracę Mike’a Taylora i szanse Polaków na awans na przyszłoroczne mistrzostwa świata?

Nie będzie łatwo, ale szansa na awans jest w naszym zasięgu i to bardzo realna.Taylor to szkoleniowiec z amerykańską mentalnością i podejściem. Wiem, że wiele osób go krytykuje za to, że jest za bardzo na luzie i za dużo sobie żartuje. Ale tak jest w USA, że trenerzy mają większy dystans. Gdy trafiłem do Stanów, to nikt mnie nie pytał, co robię po treningu, co robię w nocy. Nikogo to nie interesowało. Wszyscy zakładali, że zawodnicy są zawodowcami i będą gotowi na trening. Żarty są na porządku dziennym, mają za zadanie rozluźnić atmosferę. A trener Taylor może w ten sposób chce zdjąć presję z zawodników i sprawić, że każdym będzie chciał wrócić i grać dla Polski. Wydaje mi się, że to mu się udało.

A nie chciałbyś zobaczyć na tym stanowisku Polaka? Ostatni raz selekcjonera urodzonego nad Wisłą mieliśmy prawie 15 lat temu...

To jest problem. W lidze również jest coraz mniej polskich trenerów. A mamy przecież dobrych szkoleniowców, chociażby Wojtek Kamiński, który świetnie sobie radził w Rosie Radom. Teraz jest w Stali Ostrów, która miała problemy przed sezonem, a teraz jest rewelacją ligi. Według mnie polscy trenerzy też są dobrzy, więc dobrze by było, by po Mike’u Taylorze dać szansę Polakowi.

W jakiej kondycji według Ciebie znajduje się polska ekstraklasa?

Słabej, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co się stało rok temu z Czarnymi Słupsk, którzy w trakcie rozgrywek się rozpadli. Nie wiem, jak to się stało, że w ogóle zostali dopuszczeni do rozgrywek. Coś takiego nie powinno mieć miejsca. Ekstraklasa powinna być dla mocnych drużyn, a nie składać się z takich, które tylko walczą o przetrwanie.

Wydaje mi się, że większy nacisk powinien być położony w klubach na szkolenie młodzieży. To powinien być obowiązek dla każdej drużyny. Klub ekstraklasowy, który by szkolił młodych zawodników i wprowadzał do ekstraklasy, powinien mieć ulgi z tego tytułu lub wsparcie finansowe od ligi.

Karierę zaczynałeś i zakończyłeś w Legii. Jak oceniasz grę swojej byłej drużyny?

Poprzedni sezon dla Legii jako beniaminka był bolesny. Zmieniono trenera i w tym roku udało się zbudować zespół, który zaskakuje. Cieszę się, że wygrywają. Raczej nie będą w czołówce, ale mam nadzieję, że uda im się załapać do playoff. Byłoby to doskonałe doświadczenie, zwłaszcza dla młodych zawodników, które na pewno zaowocowałoby w przyszłości.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.