10 tysięcy punktów legendy polskiej koszykówki. Bajka o Adamie

Był patykiem o bardzo dużej stopie, dużych kolanach, długich nogach i krótkim tułowiu. Wyrósł na wielkiego koszykarza - dosłownie i w przenośni. Adam Wójcik w ekstraklasie zdobył ponad 10 tys. punktów. Wybitny reprezentant Polski zmarł w sobotę na białaczkę. Miał 47 lat.

Tekst powstał w marcu 2012 roku, gdy Wójcik przebił barierę 10 tys. punktów

Kiedy w 1988 roku zdobywał swoje pierwsze punkty dla Gwardii Wrocław, w sklepach mięso wciąż trzeba było kupować na kartki. Nadzieja reprezentacji Polski Damian Kulig, którego Wójcik ogrywał w środę, miał kilka miesięcy, a Jakuba Parzeńskiego, drugiego z wymanewrowanych podczas wykonywania przełomowej akcji, nie było jeszcze na świecie. Przez większość kariery Wójcik rywalizował z Parzeńskim, ale Dariuszem - ojcem Kuby.

- Dziękuję wam wszystkim za przybycie, dziękuję tym, którzy mnie dzisiaj nagradzali, dziękuję klubom, w którym grałem - mówił gwiazdor po meczu Śląska z PBG Basket Poznań we Wrocławiu, gdzie spędził najpiękniejsze lata kariery.

Gazela i niszczyciel

W latach 90. Wójcik był koszykarzem niezwykłym i nie chodzi nawet o to, że zdobywał mnóstwo punktów, medali i nagród. Ważny był styl, w jakim tego dokonywał. Szczupły, ale umięśniony koszykarz świetnie - jak na gracza o wzroście 208 cm - kozłował, grał przodem do kosza i trafiał z dystansu. Ale przede wszystkim biegał i skakał!

- Jakbym miał zamknąć oczy i przypomnieć sobie firmową akcję Wójcika, to byłby ten jego lot - mówi Walter Jeklin, dyrektor reprezentacji Polski, niegdyś rywal Wójcika z boiska. - Adam leciał, leciał, leciał i wsadzał piłkę z góry. Był jak taka gazela. W kontrze - niesamowity.

Wsady, w polskiej koszykówce towar przez długie lata reglamentowany i zarezerwowany dla Amerykanów, były jego znakiem firmowym znakiem. Wójcik wykorzystywał świetną dynamikę i koordynację, by wsadzać z ewolucjami jedną ręką, dwiema, tyłem, bokiem. To on wygrał pierwszy w historii konkurs wsadów podczas meczu gwiazd w Lublinie w 1994 roku, a potem tytuł obronił w Stalowej Woli. Tam podczas rozgrzewki ćwiczył tak ostro, że po jednym z wsadów tablica rozsypała się drobny mak.

Niezwykła żona

Stalowa Wola dla Wójcika była szczególna - tam poznał żonę. W 1990 roku Krystyna, studentka warszawskiej SGH, przyjechała do rodzinnego miasta na weekend i znalazła się w tej samej kawiarni co Wójcik, który właśnie rozegrał mecz z miejscową Stalą. Przedstawił ich sobie Maciej Kotulski, obecnie sędzia ligowy, a wówczas kolega Wójcika z młodzieżowej reprezentacji Polski.

- Chude to takie było, pamiętam puchową kurtkę, z której wystawała mała główka. Ale od razu wpadł mi w oko - wspominała po latach Krystyna Wójcik, żona niezwykła. Nie dość, że urodziła bliźniaki (Jan i Szymon mają już po 12 lat i trenują koszykówkę w WKK Wrocław), to jeszcze stała się menedżerem męża. Podobno twardym i bezwzględnym.

- Moja rola jest przewartościowana - bagatelizuje Krystyna Wójcik. - Byłam po prostu najbliższą osobą, która mogła pilotować pewne sprawy. Wszystkie strategiczne decyzje były wspólnymi, małżeńskimi. Przecież często nie chodziło o karierę męża, ale o życie całej naszej rodziny - tłumaczy. Ale dziennikarze pamiętają sytuacje, w której telefon Adama był aparatem Krystyny i to żona koszykarza, a nie on, udzielała wywiadów.

Są tacy, którzy twierdzą, że gdyby nie trzymała męża krótką ręką, to Wójcik nie zrobiłby takiej kariery. - Moje zasługi są nieduże. Mąż naprawdę solidnie i rzetelnie podchodził przez całe życie do swoich obowiązków. Nie siedział do późnej nocy, bo wiedział, że rano na treningu musi być w dobrej formie. Nigdy nie zawalił meczu ani treningu przez sprawy pozaboiskowe - mówi Krystyna Wójcik.

Treningi w NBA

Wójcik pod wieloma względami zasługuje na określenie "pierwszy". W 1993 roku stał się pierwszym polskim koszykarzem, który trenował z klubem NBA - zaprosili go Los Angeles Clippers. - Byłem tam w sumie pięć dni i kiedy zaczynałem się przystosowywać po długiej podróży, trzeba było wyjeżdżać - wspominał po latach.

- To było wyzwanie, na które mentalnie nie byłem gotowy - tłumaczył Wójcik. - Nie miałem profesjonalnego wsparcia od agenta, klubu - jednego dnia dostałem ofertę wyjazdu i jednocześnie ultimatum z Gwardii, że wyjazd będzie możliwy, jeśli zwiążę się z klubem wieloletnim kontraktem. Okoliczności nie budowały pewności siebie. Poza tym nie znałem angielskiego.

- Realnie oceniając, nie miałem wtedy szans na kontrakt. Z Europy wyjeżdżały do NBA tylko największe gwiazdy - mówi Wójcik, który z USA przywiózł m.in. białe spodenki z lycry z logo Clippers. Grał w nich, kiedy zdobywał pierwsze mistrzostwo Polski z Mazowszanką Pruszków w 1995 roku.

Czy gdyby urodził się kilkanaście lat później, to mógłby z takimi umiejętnościami zaistnieć w NBA? - Na pewno zostałby wcześniej dostrzeżony, wyselekcjonowany przez amerykańskich skautów, którzy teraz często przyjeżdżają do Europy. Ale przeskok do NBA to skomplikowana sprawa, zależy od wielu czynników - uważa Jeklin.

 

Przecierał szlaki

Wójcik zrobił karierę w Europie - w 1996 roku wyjechał do Belgii, gdzie rok później w Spirou Charleroi jako pierwszy Polak zagrał w Eurolidze. Później grał w niej także w greckim Peristeri Ateny (tam zdobył rekordowe 33 punkty przeciwko Olimpiji Ljublana), hiszpańskiej Unicaja Malaga, Śląsku Wrocław i Prokomie Treflu Sopot.

Krystyna Wójcik zwraca uwagę, że Wójcik za granicą miał trudniej niż obecni polscy koszykarze: - W najlepszym okresie kariery Adama rynek nie był otwarty, kluby mogły zatrudniać po dwóch obcokrajowców spoza Unii Europejskiej i Adam był traktowany jak gracz z USA.

- Ciężko było też znaleźć pracę dla Polaka. Nie wierzono, że gracz z tego kraju może poradzić sobie w innej lidze. Przed Adamem Polacy w silnych ligach nie grali, a po sezonie w Grecji pytano nas, czy w Polsce są inni dobrzy gracze. Adaś w pewnym sensie przecierał szlaki, pokazał, że Polak potrafi - mówi żona koszykarza.

Okno wystawowe, mistrzostwa Europy, dla polskiej reprezentacji długo było nieosiągalne - po występie w 1997 roku na kolejny turniej kadra czekała aż 10 lat. Wójcik połączył oba, a przecież na ME debiutował już w 1991 roku, a karierę reprezentacyjną kończył w 2009 na turnieju w Polsce. W biało-czerwonej koszulce zagrał 149 razy.

Grał na kredyt

A grać zaczął, bo na turnieju minikoszykówki we Wrocławiu wypatrzył go w 1983 roku Krzysztof Walonis. - Wyglądał jak patyk, był chudy, miał krótki tułów, długie nogi i bardzo dużą stopę. W szkolnym zespole nie był liderem, ale wyróżniała go niesamowita sprawność fizyczna - mówi trener, którego nazwisko z Wójcikiem kojarzone jest nawykowo.

Zanim postawił na koszykówkę, Wójcik trenował siatkówkę i piłkę nożną, skakał też w dal i biegał na 400 m. - Jak zaczynaliśmy ćwiczyć, miał 174 cm wzrostu i postawiliśmy na zajęcia ogólnorozwojowe, motorykę. Przez dwa lata grał u mnie na kredyt po 30 minut w meczu i rósł - po kilkanaście centymetrów rocznie - wspomina Walonis.

Wójcik karierę zaczynał w Gwardii, pierwszy tytuł wywalczył w Pruszkowie, ale kojarzony jest przede wszystkim ze Śląskiem, z którym dominował w Polsce w latach 1998-2001. - Wpływ na rozwój Adama miało wielu trenerów, ale bardzo dużo dała mu praca z Andrejem Urlepem - uważa Jeklin. - Ten trener pomógł Adamowi stać się postacią wiodącą, koszykarzem, który bierze ciężar gry na siebie. Urlep zahartował charakter Wójcika, zmiana była zauważalna.

We Wrocławiu Wójcik stał się wielką gwiazdą - na przełomie wieków farbował włosy na blond, zagrał w filmie "Sześć dni Strusia", w którym był sobą - Wójcikiem ze Śląska, który z sentymentu do rodzinnego miasta gra w słabym zespole Azbesty Pomorze.

Na spotkaniu z kibicami we Wrocławiu zdarzyło mu się, rozdając autografy, podpisać szkolne usprawiedliwienie. Podczas wyjazdowego meczu w Słowenii krok w krok podążała za nim miejscowa fanka zakochana w Wójciku po uszy. Choć legenda, że przed wyjazdem położyła się pod kołami autokaru z zespołem Śląska, jest nieprawdziwa.

Rycerze Króla Adama

Powolny, wręcz niezauważalny zmierzch kariery rozpoczął się w 2007 roku, kiedy Wójcik stał się niechciany w Prokomie. Sezon pograł we Włoszech, potem były dwa lata w Poznaniu i Zgorzelcu. Rok temu wrócił do Wrocławia - do drugoligowego WKK. 20 stycznia zerwał więzadło krzyżowe łąkotki i więzadło środkowe rzepki lewego kolana. To była pierwsza poważna kontuzja w blisko 30-letnim okresie gry w koszykówkę.

- Po tylu latach fantastycznej i długiej kariery Adam powiedział sobie, że nie skończy gry przez głupią kontuzję na drugoligowym parkiecie. Postanowił sobie, że wróci do formy i na poziomie zagra w ekstraklasie. To dlatego dobił do 10 tys. punktów - mówi jego żona.

W marcu 2012 roku odbyło się jego wielkie święto. Zdenerwowany Wójcik szybko zdobył sześć punktów, których przed meczem z PBG brakowało mu do 10 tys. Mecz przerwano, koszykarz założył specjalną koszulkę ze "swoim" numerem 10 i dopisanymi trzema zerami. Były i skrywane łzy wzruszenia, i radość, i zakłopotanie, gdy - już po meczu - Wójcik usiadł na tronie, a na głowę włożono mu koronę.

Niewykluczone, że wielkimi koszykarzami zostaną jego synowie. Jan i Szymon zaczynają grać w koszykówkę wcześniej niż tata i są wyżsi niż Adam w wieku 12 lat. Pierwszy kibicuje San Antonio Spurs, drugi Boston Celtics.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.