LeBron James w Los Angeles Lakers. Co ten transfer oznacza dla NBA?

LeBron James zagra w Los Angeles Lakers. Czy to oznacza mniejsze szanse dla Golden State Warriors na tytuł? Czy Lakers mają szanse na mistrzostwo? Po co nam teraz Konferencja Wschodnia i dlaczego LeBron James zgodził się na aż czteroletni kontrakt - zastanawia się Michał Owczarek, dziennikarz sport.pl.

W niedzielę tuż po północy LeBron James poinformował, że będzie koszykarzem Los Angeles Lakers. Zrobił to w kompletnie innym stylu - nie było wielkiego programu telewizyjnego jak przy przejściu do Miami Heat w 2010 roku, nie było wzruszającego listu w czołowym magazynie jak w 2014, gdy wracał do Cavaliers. Teraz był tylko lakoniczny komunikat na Twitterze agencji reprezentującej jego interesy.

Ale to i tak była wielka informacja w świecie sportu. Tak wielka, że nawet Zlatana Ibrahimovicia skłoniła do refleksji. Od samego Jamesa nie dowiemy się, co nim kierowało. Przynajmniej do końca lipca. Koszykarz jest teraz na wakacjach w Europie. Publicznie pokaże się pierwszy raz 30 lipca w rodzinnym Akron na imprezie swojej fundacji. Możemy więc tylko spekulować, co dla NBA oznacza przejście LeBrona Jamesa do Los Angeles Lakers.

Czy Los Angeles Lakers są faworytem do tytułu?

Nie. W Konferencji Wschodniej LeBron James był gwarantem udziału w finale. Zagrał w ośmiu z rzędu, co jest wyczynem niesamowitym. Ale na zachodzie rywalizacja jest na wyższym poziomie, tam jest więcej gwiazd NBA. Tam są też Golden State Warriors, którzy wciąż są zespołem "do pokonania".

Przyjście LeBrona Jamesa wyciąga Los Angeles Lakers z mielizny, na którą wpadli w ostatnich latach. Zespół powinien liczyć się w play-off, ale jeszcze za wcześnie na to, by prognozować to, czy to już ekipa zdolna bić się o mistrzostwo. Choć bukmacherzy już przyjmują na to zakłady.

Rajon Rondo, Lance Stephenson, JaVale McGee, Kentavious Caldwell-Pope - to zawodnicy, którzy podpisali kontrakty z Lakers po LeBronie Jamesie. Nie są to nazwiska, które wzbudzają ciarki u rywali, a u Jamesa powodują spokojny sen o mistrzostwie. Ale ani do tych koszykarzy, ani do większości, która została z poprzedniego nie ma się co przywiązywać. Wątpliwe, żeby większość składu pozostała taka sama do drugiej części sezonu. Lakers zbierają teraz "zasoby", którymi będą mogli handlować z innymi klubami i wzmocnić swoją drużynę. Magnes w postaci Jamesa już mają.

Czy Golden State Warriors mają się czego bać?

Golden State Warriors powinni się cieszyć, bo teraz z marketingowego punktu widzenia szans do starć z Jamesem będzie więcej w sezonie zasadniczym, kolorytu nabierze rywalizacja w Pacific Division, a i mecze z Lakers będą miały dodatkową pikanterię. Ale Warriors to wciąż główny kandydat do mistrzostwa - mają swój trzon czterech wielkich gwiazd. W końcu Kevin Durant był jednym z pierwszych, którzy przedłużyli umowę. A do tego ściągnęli w poniedziałek DeMarcusa Cousinsa. Podkoszowy, który cztery razy grał w meczach gwiazd, podpisze roczną umowę, zarobi niespełna 6 mln dol., a do gry wraca po poważnej kontuzji. Warriors niewiele ryzykują, a mogą dużo zyskać, jeśli Cousins wróci do formy.

Kto będzie najgroźniejszym rywalem dla Warriors? Dopiero zaczął się okres transferowy, ale wydaje się, że dalej będą to Houston Rockets, a także Oklahoma City Thunder, którzy zatrzymali Paula George'a. Sytuacja San Antonio Spurs zależy od tego, jak uda im się rozwiązać sprawę z Kawhim Leonardem.

Dlaczego LeBron James podpisał 4-letni kontrakt?

LeBron James ma związać się z Los Angeles Lakers czteroletnim kontraktem wartym 154 mln dol. De facto, będzie to umowa 3+1, czyli po trzech latach LeBron zdecyduje, czy zagra kolejny sezon na obecnych warunkach, czy odstąpi od umowy i będzie chciał podpisać nowy kontrakt z dowolnie wybranym przez siebie klubem.

Czteroletnia umowa z Lakers świadczy o dwóch rzeczach - James nie miał zaufania do właściciela Cleveland Cavaliers Dana Gilberta. W swoim poprzednim klubie podpisywał króciutkie kontrakty. Z władzami Lakers nie łączą go żadne zażyłe stosunki, ale jednak wizja rozwoju klubu i silna marka Lakers (mimo braku sukcesów sportowych w ostatnich latach) go do siebie przekonały. Dużą rolę odegrał też Magic Johnson, który pod pewnymi względami jest wzorem dla Jamesa (o tym będzie dalej).

Kolejny czynnik - długa umowa świadczy o tym, że LeBron James nie jest nastawiony na wygrywanie tu i teraz. Kolejny tytuł najszybciej jak to możliwe na pewno pomógłby mu w dyskusji, o tym, kto jest największym koszykarzem w historii (wciąż Michael Jordan), ale wydaje się, że James jest cierpliwy.

Jest jeszcze jeden wątek, który gdzieś znika w ogólnej dyskusji. Jeśli LeBron James wypełni cały czteroletni, nową umowę będzie podpisywał w 2021 roku. A wtedy w drafcie NBA może pojawić się LeBron James Jr. I w NBA plotkuje się o tym, że LeBron James na finisz swojej kariery wybierze się do klubu, który w drafcie wybierze jego syna. O ile ten oczywiście będzie chciał być koszykarze i będzie miał wystarczający talent do gry w NBA. Bo na razie LeBron junior jest 14-latkiem i trudno jego potencjał oceniać w kontekście NBA.

Czy LeBron James chce być właścicielem klubu NBA?

Tak. Mówił o tym otwarcie i nie raz. To jest jeden z jego planów na zakończenie kariery. Wiadomo nie będzie właścicielem sam, będzie jednym z udziałowców. Choć patrząc na to, ile pieniędzy "podniósł" z koszykarskich parkietów (ponad 700 mln dol. wliczając w to kontrakty reklamowe), mógłby już się powoli szykować do tego, co będzie robił na emeryturze.

Jak zarządzać drużyną NBA James do tej pory najwięcej nauczył się w Miami Heat, gdzie mógł podglądać jednego z najlepszych w tym fachu, czyli Pata Rileya. A teraz będzie pod skrzydłami Magica Johnsona. Blisko im nie tylko pod względem poglądów i aktywności społecznej, ale kariera Johnsona w biznesie może być dla niego dobrym drogowskazem. Zanim Johnson został prezesem Lakers, był właścicielem klubów MLB (LA Dodgers), WNBA (LA Sparks), a od 2014 roku jest wśród właścicieli Los Angeles Football Club. I to jest ścieżka, która kusi Jamesa, który rozwija się na wielu polach biznesowych.

Po co nam Konferencja Wschodnia?

Powyższe pytanie może zostać nie najlepiej przez fanów choćby Boston Celtics czy Toronto Raptors. Ale nie chodzi mi o to, żeby wschód NBA całkowicie zaorać i o nim zapomnieć. Spójrzmy na to, gdzie grają największe gwiazdy NBA? Zdecydowana większość przeszła do klubów grających w Konferencji Zachodniej. I tak silniejszej od kilku sezonów. A to znaczy, że walka o mistrzostwo będzie wypaczona.

Podział na konferencje i dywizje ma swoje uzasadnienie logistyczne, ale może czas już porzucić to w kontekście walki w play-off. Może wreszcie czas na odważny ruch i decyzję, żeby do play-off przystępowało po prostu 16 drużyn z najlepszym bilansem w NBA. To gwarantuje większe emocje do samego końca, a nie "mały finał" już w drugiej rundzie.

Oczywiście, plusem odejścia Jamesa na zachód jest to, że po raz pierwszy od 2010 roku zespół, w którym nie gra, awansuje do finału NBA. Swego rodzaju zmiana warty. Ale bez walki to już nie to samo.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.