NBA. Marcin Gortat po 186 meczach przyspawany do ławki rezerwowych

Marcin Gortat w bluzie oglądał z ławki rezerwowych, jak jego Los Angeles Clippers pokonują Orlando Magic 120:95. Polak w klubie z Kalifornii miał wrócić do wielkiej formy, sezon zaczął z zaciągniętym hamulcem, a teraz stracił miejsce w rotacji. W czym tkwi problem?

186 - tyle meczów z rzędu Gortat zaczynał w pierwszej piątce. Nie był to ani rekord NBA, ani obecnie najdłuższa seria w lidze, ale to liczba świadcząca o jego stabilnej formie i dobrej pozycji. W Clippers też miał być zawodnikiem pierwszej piątki. Zaczął osiem pierwszych meczów jako podstawowy zawodnik, ale ani jego gra, ani statystyki nie porywały. Choć był zawodnikiem pierwszej piątki, to po parkiecie biegał najmniej od czasów gry w Orlando Magic, gdzie był rezerwowym. W trzech z ośmiu pierwszych meczów nie trafił do kosza ani razu. 3,6 punktu oraz 5,5 zbiórki na mecz to średnie dalekie od tego, do czego przyzwyczaił przez lata gry w Phoenix i Waszyngtonie.

Po czwartkowym meczu w Filadelfii, w którym Gortat w dziewięć minut „zdobył” cztery faule i niewiele więcej, trener Doc Rivers zdecydował się na małą rewolucję pod koszem na mecz z Orlando Magic. Polaka zatrzymał na ławce i ani na moment nie wpuścił na parkiet, a do pierwszej piątki awansował Bobana Marjanovicia. Serb w 23 minuty rzucił 10 punktów, miał 11 zbiórek i dwie asysty. Clippers wygrali 120:95.

Do tego, imponującą formę ma na początku sezonu Montrezl Harrell. 24-latek był od początku sezonu zmiennikiem Polaka, choć nie jest klasycznym środkowym. Szybko biega do kontry, wykorzystuje swoją siłę w walce o zbiórki, jest skuteczny w punktowaniu spod samej obręczy, a do tego trener Doc Rivers może wystawiać go na parkiecie w różnych rolach i na różnych pozycjach. Na pierwszego środkowego się nie nadaje ze względu na wzrost, ale jako wsparcie z ławki wypada wyśmienicie. I dlatego też Gortat z pierwszej piątki spadł na sam koniec ławki rezerwowych.

Bez Gortata lepiej

Polak z transferem do Los Angeles wiązał spore nadzieje. - Przenosiny sprawiły, że czuję się o wiele lepiej - mówił Sport.pl przed rozpoczęciem sezonu. I dodawał: - Jestem w nowym zespole i będę potrzebował trochę czasu, by zgrać się z kolegami. Musimy nauczyć się swojej gry nawzajem, oni poznają to, jak stawiam zasłony, zobaczą, czego od nich oczekuję. Przez pierwszych 20 meczów będziemy to szlifowali, ale mam nadzieję, że będę w tym elemencie przydatny tak samo jak w Waszyngtonie - mówił. Trener Doc Rivers cierpliwość stracił wcześniej.

Zaawansowane statystyki też wskazywały przeciwko Polakowi, zwłaszcza te ofensywne. Gdy biegał po parkiecie, zespół miał ofensywny rating (statystyka, która mierzy wydajność zawodnika na 100 akcji) na poziomie 97,5 punktu, co było najgorszym wynikiem w całym zespole. Gdy Gortat siedział na ławce, statystyka wzrastała aż do 113,4 punktu. Choć bez Polaka Clippers gorzej bronią (106,5 punktu do 103,9), to jednak nie tracą aż tyle ile w ataku.

Co z zasłonami?

Polak miał w LA korzystać ze swojego największego atutu - gry zasłonami. Ale i w tym elemencie jest źle. Spadła liczba tzw. asyst-zasłoną, czyli akcji, w których zespół Polaka niemal od razu punktował po jego zasłonie. Gortat przez trzy poprzednie sezony był ligowej czołówce w tym elemencie gry, teraz stał się średniakiem.

Oczywiście, potrzeba czasu by Polak zgrał się z innymi zawodnikami ekipy, a w Clippers nie ma takiego gracza, który w mig wykorzystałby jego atuty. Przez ostatnich osiem lat Gortat współpracował z kreatywnymi i szybkimi rozgrywającymi, którzy doskonale korzystali z jego umiejętność stawiania dobrych zasłon. Gortat jak mało kto w NBA potrafi tak się ustawić, by jego kolega uwolnił się od obrońcy, system defensywy rywala się załamał, a zespół Polaka punktował. Gdy Gortat miał obok siebie takich graczy jak Steve Nash czy John Wall, okazało się, że i on potrafi zdobywać punkty seriami. Bo obrona nigdy nie wiedziała do końca, jak zareagować i często Gortat miał dzięki temu otwartą drogę do kosza.

W Clippers rozgrywającego tej klasy nie ma. Patrick Beverley to świetny obrońca, ale nie jest wirtuozem ofensywnym, Milos Teodosić z Gortatem na parkiecie się mijał, a Shai Gilgeous-Alexander to debiutant, który uczy się dopiero gry w NBA. Gortat podań dostawał mało, punkty musiał sobie wyszarpać, często walcząc przy okazji o zbiórkę. W żadnym z pierwszych ośmiu meczów nie oddał więcej niż pięciu rzutów. Bo rozgrywający po zasłonach Polaka nie ścinają tak często do kosza, ani nie rzucają z półdystansu, jak to było w Wizards czy Suns.

Analizując grę Clippers, widać, że Gortat starał się inaczej wykorzystywać swój największy atut. Zamiast pomagać rozgrywającym, więcej współpracował ze skrzydłowymi Danilo Gallinarim czy Tobiasem Harrisem. Włochowi starał się ułatwiać rzuty trzypunktowe, a Amerykaninowi wejścia pod kosz. To było jednak za mało jak na potrzeby zespołu. Stąd rewolucja pod koszem.

"Clamp City" się sprawdza

Jest jeszcze za wcześnie, by oceniać, czy Gortat już na stałe na ławce będzie spędzał więcej czasu niż na boisku. Clippers mają do dyspozycji trzech różnych podkoszowych, każdy z nich ma swoje niewątpliwe atuty, ale też ograniczenia. Gortat zaczął z tej trójki sezon najsłabiej, a Clippers starają się jak najlepiej wykorzystać przyzwoity początek sezonu. Zespół wygrał pięć z dziewięciu pierwszych meczów, jest na siódmym miejscu w silnej Konferencji Zachodniej, a terminarz początku sezonu miał dość wymagający.

Trener Doc Rivers podkreśla, jak dobra jest atmosfera w drużynie, cieszy się z tego, jak jego zespół broni. Clippers są czołowej dziesiątce całej ligi jeśli chodzi o obronę. Rywale trafiają przeciwko nim tylko 42,6 proc. swoich rzutów, pod tym względem są na czwartym miejscu w NBA. A to spory wyczyn zwłaszcza w tym sezonie, gdy większość zespołów, przynajmniej na początku sezonu, koncentruje się przede wszystkim na atakowaniu.

Zapowiadana przed sezonem przemiana z drużyny grającej efektownie ale nieskutecznie w specjalistów od defensywny idzie więc zgodnie z planem. Hasło „Clamp City”, które rzucił przed sezonem Beverley i miało się odnosić do defensywnego tłamszenia rywali, się sprawdza.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.