NBA. San Antonio Spurs długowieczni

W czołówce utrzymują się już od dwóch dekad, teraz walczą o piąty tytuł mistrzowski. Zagrali najlepszą pierwszą połowę w historii finałów NBA. W rywalizacji do czterech zwycięstw San Antonio Spurs prowadzą z Miami Heat 2-1. W nocy z czwartku na piątek o 3 kolejne starcie. Transmisja w C+Sport

San Antonio Spurs przez lata uważani byli za najnudniejszą drużynę NBA. Teraz są podziwiani za to, że pielęgnują najpiękniejsze cechy koszykówki. Do tego pokazują inny styl zarządzania zespołem, inną filozofię w podejściu do budowy drużyny. Unikają błysku fleszy - marketingowe zagrywki to nie jest ich domena. Liczą się tylko koszykówka i zwyciężanie.

Przez lata o tytułach w NBA decydowały wyczyny wielkich gwiazd. Zespoły starają się utrzymać u siebie dwóch- -trzech czołowych koszykarzy, w tym widzą receptę na sukces. Tak postąpili menedżerowie Miami Heat, gdy w 2010 roku ściągnęli LeBrona Jamesa, a do tego podpisali kontrakty z Dwyane'em Wade'em i Chrisem Boshem. Pod względem sportowym się im udało - czwarty raz grają w finale, w dwóch ostatnich latach zdobyli tytuły. A do tego klub zarabia krocie na swoich wielkich gwiazdach, zarabia też na nich cała liga, bo są lokomotywą pchającą globalne zainteresowanie NBA.

Ale Spurs pokazują, że można inaczej. Przez ostatnie 15 lat cały czas utrzymują się w czołówce, wywalczyli do tej pory cztery tytuły, tegoroczny finał jest ich szóstym w tym okresie. Ogromna zasługa leży po stronie trenera Gregga Popovicha, który umiejętnie reformował swój styl, dostosowując się do zmian przepisów i tego, czego poszukiwali rywale i czym odpowiadali na jego działania. A przy okazji przez lata utrzymał trzon drużyny. Gdy Spurs zdobywali swój pierwszy tytuł w 1999 r., grali głównie pod kosz do 23-letniego wówczas Tima Duncana i jednego z najlepszych środkowy Davida Robinsona. Gdy NBA zmieniła przepisy dotyczące gry w obronie na obwodzie (zakazano trzymania rywali rękoma), Spurs wybrali w drafcie szybkich i zwrotnych Tony'ego Parkera i Emmanuela Ginóbiliego i dzięki nim zdobyli tytuły w 2003, 2005 i 2007 r.

Mimo że Duncan, Parker i Ginobili są już po trzydziestce, Spurs nadal udanie walczą z młodszymi i - wydawałoby się - silniejszymi. Znów znaleźli receptę na przedłużenie swojego trwania w czołówce - tym razem postawili na specjalistów od rzutów z dystansu oraz na bardzo zespołową grę, w której punkty może zdobywać każdy. W zeszłym roku taka taktyka zaprowadziła ich do finału, ba, byli o 28 sekund od wywalczenia piątego mistrzowskiego tytułu, ale błysk geniuszu gwiazd Heat odebrał im zwycięstwo. W tym roku mają okazję do rewanżu i pierwszy tytuł od sześciu lat. - Zrobimy wszystko, by go zdobyć. Tylko to się liczy - mówił Duncan. A jeśli on na forum publicznym wygłasza takie deklaracje, to sprawa jest poważna.

Po trzech meczach finałowych widać, że Spurs potraktowali deklaracje z determinacją. We wtorek zwyciężyli 111:92, a rywali zmietli z parkietu, grając niemal perfekcyjną pierwszą połowę. 71 rzuconych punktów, 25 celnych rzutów, 76 proc. skuteczności, siedem celnych trójek i 21 punktów zaliczki po pierwszej połowie - San Antonio Spurs zagrali najlepszą pierwszą połowę w historii finałów NBA. I to grając na wyjeździe. W samej pierwszej kwarcie Spurs rzucili 41 punktów, pudłując tylko dwa z 21 rzutów. - To się już nie zdarzy. To szaleństwo - mówił trener Spurs Gregg Popovich o pierwszej kwarcie swojej drużyny.

Najlepszy koszykarz świata LeBron James trafiał z dużą skutecznością (9/14 z gry), ale ostatnio rzucił tylko 22 punkty, najmniej w tegorocznych meczach finałowych. - Z nimi jest tak, że jeśli popełnisz błąd, to na pewno za niego zapłacisz. I my dziś płaciliśmy wyjątkowo często - mówił James. - Byliśmy na kolanach od samego początku, a w finale to nie powinno się zdarzyć. Jesteśmy wkurzeni na naszą grę. Na szczęście jest 2-1, a nie 4-1 - dodał James.

W zeszłym roku Spurs rozbili w trzecim meczu Heat różnicą 36 punktów (113:77), ale to Heat zdobyli tytuł. Patrząc na historię, liczby są jednak po stronie Spurs. W 83 proc. przypadków zwycięzca trzeciego spotkania w serii cieszył się z mistrzowskich pierścieni.

20 lat po mundialu USA. Prawie połowa tamtych stadionów nie istnieje

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.