Nie żeby to było jakieś zaskoczenie, bo Drobnjaka słuchać możemy od dwóch sezonów, ale zawsze jest to przeżycie. Dawno nie było w polskiej koszykówce gracza tak celnie odpowiadającego na pytania, a także czującego problemy swojego zespołu. Na przykład kiedy wobec sztampowego pytania o presję potrafi mówić frapująco przez kilka minut ("Uwielbiam presję! Bez walki z presją nie można niczego osiągnąć ani w sporcie, ani w życiu). Albo kiedy mówił szczerze o swoich uczuciach po piątym meczu ("Nigdy wcześniej nie byłem tak rozczarowany swoim zespołem"). A także kiedy opowiadał, jak pracował nad swoimi kolegami przez kilka poprzednich dni.
31-letni Drobnjak, były zawodnik Euroligi, czterokrotny mistrz Słowenii, w przegranym przez Turów piątym meczu nie grał w końcówce. W tle był wtedy także Andres Rodriguez. W sobotę dwaj liderzy zespołu ze Zgorzelca dostali zielone światło od trenera Saso Filipovskiego i zrobili swoje. Zagrali znakomicie, i nie tylko słowem poza boiskiem, ale także przykładem na parkiecie pokazali swoim kolegom, jak się zdobywa tytuł.
I tu właśnie widzę sporą różnicę między zespołami, która wypłynęła akurat w tym momencie - podczas niebywale emocjonalnego meczu numer sześć. Ciekawa zresztą jest sama konstrukcja zespołu ze Zgorzelca. Liderami są zawodnicy, którzy wykonują zadania specjalne, czyli właśnie Rodriguez i Drobnjak. Punkty zaś zdobywają młodsi i korzystający ze wsparcia (boiskowego i pozaboiskowego) Logan i Kelati.
W Prokomie - mam wrażenie - zbyt często na pozycji lidera jest wakat albo próbuje ją wypełniać boiskowy lider sprzed lat, czyli trener Tomas Pacesas. Jednak krzyki na wszystkich (poza Milanem Guroviciem) chyba coraz rzadziej działają. A jak na boisku wypadli liderzy Prokomu? Blado. Donatas Slanina w całym finale nie jest sobą, a Gurović (po bójce nadal kapitan sopocian) - no cóż, poza jednym meczem po prostu nie istnieje, nie pomaga, a wręcz szkodzi. Co ciekawe, trener Pacesas przyznał, że w szóstym meczu celowo postawił na Serba, uznając, że jest (po dyskwalifikacji) "wypoczęty fizycznie i psychicznie". Ten pomysł okazał się samobójczy, tym bardziej że w szóstym meczu samoistnie nie wykreowali się żadni inni punktujący.
Stawianie prognoz na środowy siódmy, ostatecznie decydujący, mecz jest wróżeniem z kształtu chmur. Gdyby starać się myśleć racjonalnie, to Turów ma w swoich atutach własną halę, przejście przez największe z możliwych kłopoty, wykreowanie nowych pomysłów i ciągłą aktualność starych oraz trenera, który - być może - mając spore doświadczenie w tego typu sytuacjach, wie, na co teraz może sobie pozwolić. Prokom? Ma zawodników, którzy ciągle mogą w pojedynczym meczu zagrać coś poza zasięgiem rywali - Gurovicia, Slaninę czy Dylewicza. Mają też - moim zdaniem - najlepszą zespołową obronę w Polsce, do której jednak na boisku muszą być odpowiedni zawodnicy. A także którą można rozmontować, sprowadzając grę do akcji jeden na jednego czy dwóch na dwóch.
Szkoda, że ten finał w środę się skończy, bo z meczu na mecz jest ciekawszy. Gdyby - tak jak napisał jeden z portali - grało się do siedmiu wygranych, mielibyśmy przed sobą jeszcze wiele dni fascynującej koszykówki. Ale i tak - obok finału 1998 (Pekaes - Śląsk 3:4), finału 1999 (Śląsk - Nobiles 4:3) i finału 2003 (Prokom - Anwil 2:4) - przechodzi do klasyki.
Zapraszam też do mojego bloga