Benedykt Michewicz zginął w wypadku samochodowym dzień po tym, gdy Anwil Włocławek - klub, który funkcjonuje dzięki temu, że jego sponsorem od lat jest wielki koncern chemiczny - niespodziewanie odpadł z rywalizacji w play-off już w ćwierćfinale. Kiedy informacja o tym, że prezes kujawskiej firmy nie żyje, była już w piątkowy wieczór potwierdzona, na internetowych stronach klubów koszykarskiej ekstraklasy pojawiły się kondolencje dla członków drużyny z Włocławka. To nie przypadek. Michewicz był dla potentata polskiej ekstraklasy kimś więcej niż tylko szefem firmy sponsorującej drużynę.
Oficjalnym prezesem był krótko. Ale nieoficjalnie wiadomo, że miał decydujący głos w przypadku wszystkich decyzji kadrowych, jakie podejmowano w klubie z Włocławka. To Michewicz uparł się, by w 2002 r. Anwil zatrudnił jako trenera Andreja Urlepa - wcześniej twórcy sukcesów drużyny z Wrocławia. Pół roku później wraz ze Słoweńcem świętował jedyne mistrzostwo Polski zdobyte przez klub z Włocławka. Wtedy był prezesem drużyny, później wycofał się w cień.
Jedna z osób blisko związana z klubem od lat: - To, że w ostatnich latach Włocławek ciągle był drugą, trzecią siłą w Polsce, to jego zasługa. Michewicza nie było widać. Taka szara eminencja sterująca wszystkim gdzieś z boku. O nim się praktycznie nie mówiło, ale za to wszystkie decyzje musiały być akceptowane przez Michewicza. On spotykał się z trenerami, rozmawiał z graczami i szukał pieniędzy, kiedy to było potrzebne. Kiedy Urlep notorycznie potrzebował nowych graczy i zaczynało brakować na to wszystko finansów, wystarczyło powiedzieć o tym Michewiczowi.
Śmierć 50-letniego prezesa powoduje, że klub z Włocławka - jeszcze kilka miesięcy temu główny kandydat do zdobycia mistrzostwa Polski, a teraz, po porażce w ćwierćfinale z Polpakiem, największy przegrany tego sezonu w ekstraklasie - stanął na krawędzi. Nieoficjalnie wiadomo, że firma wspierała klub głównie dzięki naciskom Michewicza - firma Anwil należy do Grupy Orlen, a w niej już takiego entuzjazmu do wydawania milionów złotych na drużynę nie ma. Oficjalnie przedsiębiorstwo z Włocławka ma jeszcze dwuletnią umowę o współpracy z klubem, ale nie wiadomo, jak będzie ona wyglądała wobec śmierci szefa Anwilu.
Kilka godzin przed śmiercią udzielił wywiadu "Gazecie Pomorskiej". Był rozczarowany tym, że drużyna z Włocławka po raz pierwszy od lat nie awansowała nawet do półfinału play-off. - Wielu zawodników nie spełniło naszych oczekiwań. ( ) Niektórym zabrakło Wie pan czego. Zespół był źle ułożony pod względem charakteru ( ). Cały zespół miał wszystko, czego tylko zapragnął. Niektórzy zarabiają za dużo. My postawiliśmy na Polaków. Mieliśmy ich w składzie siedmiu. Polpak grał praktycznie dwoma. Proszę zobaczyć, jak się to dla nas skończyło. Wychodzi na to, że to zły interes - mówił. Na pytanie, czy wobec fatalnego sezonu drużyny główny sponsor wycofa się z finansowania, odpowiedział niepewnie: - Raczej nie.
To dzięki Anwilowi klub z Włocławka miał w ostatnich latach jeden z najwyższych budżetów w ekstraklasie - ok. 2 mln dol.
Jeden z najgorszych sezonów Anwilu od lat oznacza duże zmiany w klubie z Włocławka. Z zespołem żegna się trener Ales Pipan. Klub w jego sprawie oficjalnej decyzji jeszcze nie podjął, ale sam szkoleniowiec już zapowiada: - Nie dostanę propozycji kontraktu na nowy sezon.
Pipan przed ponad rokiem trafił do Włocławka w glorii jednego z najbardziej znanych szkoleniowców w Europie - jest trenerem silnej reprezentacji Słowenii. Ale w Polsce zawiódł.
Teoretycznie Anwil już teraz jest w najlepszej sytuacji ze wszystkich polskich klubów pod względem Polaków w składzie - od nowego sezonu na parkiecie będzie musiało ich być już cały czas przynajmniej dwóch, a nie - jak teraz - jeden. Włocławianie - dzięki temu, że w ubiegłym roku podpisali długoletnie umowy ze swoimi graczami - nie będą mieli problemów z wypełnieniem limitów. Ale nie wiadomo, czy będzie ich stać na utrzymanie koszykarzy - to zależy od Anwilu SA.