Turów znokautował Anwil

Nie ma wątpliwości - PGE Turów Zgorzelec jest dzisiaj głównym kandydatem do mistrzostwa Polski.

Aż19 punktów różnicy między Turowem a Anwilem, zaledwie 55 punktów zdobytych przez ten drugi zespół (to jego najgorszy wynik w sezonie), aż 21 strat wymuszonych przez ekipę ze Zgorzelca - te statystyki są ważne. Ale i tak nie pokazują realnej różnicy między zespołami, które obok Prokomu Trefl Sopot, są głównymi kandydatami do złota. Turów był w sobotę na tle Anwilu niczym doświadczony bokser walczący z młodym, napinającym mięśnie pretendentem. Rutyniarz świetnie zdający sobie sprawę z tego, jakie są jego atuty, zarzucił rywala gradem ciosów, a sam pozwolił uderzyć się tylko kilka razy i raczej symbolicznie. Goście pierwszą kwartę wygrali 24:12 i już do końca kontrolowali wynik.

Turów grał na parkiecie Anwilu imponująco - w obronie koszykarze ze Zgorzelca wyprzedzali gospodarzy, wywierali presję na zawodników z piłką, zmuszali ich do popełniania błędów przy podaniach. Do tego stopnia, że chwilami gracze Anwilu odrzucali między sobą piłkę tak, jakby była gorącym kartoflem, którego nikt nie chce mieć w dłoniach dłużej niż przez sekundę, by się nie oparzyć.

Gospodarzom na skutek defensywy Turowa nie udawało się nic poza wywoływaniem gestów satysfakcji u trenera przeciwników. Ruchliwością, dynamiką i aktywnością w ataku włocławianie przypominali latarnie uliczne. Chętniej od nich na parkiecie skakały i biegały czirliderki Anwilu. Ich pokazy akrobatyczne się udawały, bo nie przeszkadzały im wszędobylskie ręce rywali. Koszykarze nie mieli takiego komfortu.

Szkoleniowiec Turowa Saso Filipovski w taktycznym pojedynku z trenerem Anwilu Alesem Pipanem wygrał przez nokaut - zarzucił go mnogością pomysłów na rozwiązywanie akcji zarówno pod własnym koszem, jak i w obronie. Inna sprawa, że miał wszystkich swoich kluczowych graczy do dyspozycji - na czele z Davidem Loganem, który na tle graczy z Włocławka wyglądał niczym koszykarz, który przypadkowo trafił do polskiej ligi ze znacznie silniejszej. Mecz skończył z 25 punktami i miał po cztery zbiórki, asysty i przechwyty.

Takiego lidera brakowało Anwilowi. Łukasz Koszarek, bohater meczu sprzed tygodnia w Sopocie, nie był już tak skuteczny (3/12 z gry), ale grać musiał prawie bez przerwy, bo jego zmiennik Tomas Gaidamavicius prezentował akcje na poziomie ligi amatorskiej. Włocławianie czekają na play-off i powrót do zdrowia kluczowych skrzydłowych - Alana Danielsa i Vladimira Petrovicia - ale nie w tym leży ich problem, bo zmiennicy Marek Piechowicz (11 punktów, siedem zbiórek) i Bartłomiej Wołoszyn grają całkiem nieźle.

Różnica między Anwilem a Turowem - jak pokazał sobotni mecz - to umiejętność wychodzenia z kłopotów. Włocławianie w starciu z tak agresywną obroną pogrążają się w chaosie i nie są w stanie rozgrywać akcji. A Turów? Nawet przy słabej grze swojego podstawowego rozgrywającego - Andres Rodriguez miał w sobotę więcej strat niż dobrych podań - są w stanie na wiele sposób przełamywać obronę przeciwników. Także w Europie - Turów jest przecież o krok do awansu do finałowego turnieju Pucharu ULEB.

Copyright © Agora SA