Polonia utrzyma się na 100 procent

- Na meczach koszykówki czuję, że wracam do źródeł młodzieńczej fascynacji i ówczesnej treści życia. Sport, koszykówka jest czymś zupełnie innym niż aktorstwo - mówi Wojciech Wysocki, aktor i kibic SPEC Polonii Warszawa.

Łukasz Cegliński: Lubi Pan Jacka Nicholsona?

Wojciech Wysocki*: Uwielbiam. To chyba mój najbardziej ulubiony artysta w kinematografii. Na dodatek Jack to wielki kibic Los Angeles Lakers i miłość do koszykówki to jeden z elementów, które przybliżają mi jego postać. Roman Polański opisywał w swojej biografii, że podczas kręcenia "Chinatown" Nicholson miał w swojej przyczepie telewizor, oglądał mecz Lakers i nie chciał przyjść na plan. W końcu po którymś bezskutecznym wezwaniu Polański się tak wkurzył, że mu ten telewizor wyrzucił przez okno.

Pan miał podobne historie?

- Aż takich nie. Ale rok temu zdarzyło mi się specjalnie przyjechać z występów w Białymstoku do Warszawy na mecz z Kotwicą. To było przełomowe zwycięstwo Polonii w walce o utrzymanie. Po wygranej wracałem do Białegostoku.

Często Pan opuszcza mecze?

- Jak jestem w Warszawie, to zawsze staram się być na hali. Ale kibicem wcale nie jestem od dawna - byłem średniej klasy rozgrywającym w Pogoni Szczecin do wieku juniora, ale kiedy dostałem się do szkoły teatralnej w Warszawie, to grać przestałem. Kilka lat temu przy okazji Mazovia Cup był mecz aktorów z koszykarzami i dostałem zaproszenie od prezesa Polonii Wojciecha Kozaka. Potem otrzymałem karnet na mecze i od trzech lat interesuję się zespołem dość mocno.

Jest Pan kibicem koszykówki czy Polonii?

- Przede wszystkim Polonii, ale w domu oglądam i NBA, i ligę polską. Ale NBA trudno się interesować, bo nie można tego dotknąć. A jak siedzę za ławką Polonii, to

Właśnie, co? Delektuje się Pan grą czy przeżywa mecz emocjonalnie?

- Absolutnie emocjonalnie, bo specjalnym znawcą taktyki i zagrywek nie jestem. Czasem jestem kibicem fanatycznym i racjonalne argumenty do mnie nie przemawiają. Zdarza mi się krzyczeć to i owo pod adresem sędziów, ale nie za głośno.

Jak przyszedłem na pierwszy mecz koszykówki po latach, to poczułem, że wróciłem do źródeł. Do czegoś, co mnie kiedyś fascynowało i stanowiło treść życia. Sport, koszykówka jest czymś zupełnie innym niż aktorstwo. Można mówić, że rywalizacja sportowa nie zawsze jest uczciwa, że jest doping, nieobiektywni sędziowie, ale przy tym wszystkim pewne fakty, statystyki są niepodważalne. Tyrone Riley miał w tym sezonie mecz z 18 zbiórkami i tego sukcesu nie można podważyć. A to czy premiera była dobra, czy zła, to sprawa absolutnie dyskusyjna. W sporcie odnajduję prawdę obiektywną, czego w moim zawodzie kompletnie nie ma.

Czy w koszykówce coś Pana drażni?

- Nie, choć w ostatnich latach oczywiście się zmieniła, jest więcej obrony, agresywnej gry. Ja dlatego jestem kibicem koszykówki i siatkówki, a piłki nożnej już nie, że lubię się obracać w trochę lepszym towarzystwie. I o ile na mecze kosza i siatki chodziłem ze swoją córką, to na piłkę z nią nie pójdę. Moje kibicowanie tym dawnym akademickim sportom jest trochę na kontrze do piłki nożnej, choć to wzbudza zdziwienie i uśmiech politowania moich rozmówców. Futbol jest potęgą, najbardziej medialnym sportem, ale uważam, że jest przereklamowany i całe zło idzie z niego. Trochę przesadzam, bo jak gra Polska, to w telewizji mecz oglądam, ale nigdy nie angażowałbym się w piłkę tak jak w koszykówkę. Tu, poza paroma wyjątkami, są zdrowe wzorce kibicowania.

Ale na koszykówkę chodzi coraz mniej ludzi.

- Jest gorzej. Pamiętam te mecze na Torwarze, kiedy Polonia grała o medale - to były inne czasy. Warszawa jest miastem niesłychanie rozpuszczonym pod każdym względem - jeśli chodzi o wydarzenia kulturalne, sportowe. W innych miastach sport, kibicowanie, jest trochę zamiast, a w Warszawie możliwości spędzania czasu są bardzo duże. Myślę też, że w stolicy zdecydowanie bardziej potrzebne są spektakularne sukcesy - w skali kraju było tak przecież z siatkówką i skokami narciarskimi. Dlatego tak ogromną szansą są mistrzostwa Europy w 2009 roku. Wszyscy trąbią o Euro 2012, ale ja mówię - ważniejsza impreza jest wcześniej. I pewnie wezmę dwutygodniowy urlop z teatru.

Kto powinien grać w pierwszej piątce reprezentacji na ME?

- Łukasz Koszarek. Strasznie cenię tego zawodnika ze względów sportowych i charakterologicznych - widać, że to pracowity chłopak, który ma poukładane w głowie. Mówi się o Amerykaninie Danie Dickau, ale to jeszcze niewiadoma Nie wymienię piątki, bo duży problem jest z zawodnikami spoza kraju, z Maciejem Lampe i Marcinem Gortatem. Są potrzebni, ale wiadomo, że jak nie będą chcieli grać, to ich zabraknie. Zresztą bardziej od pytania o pierwszą piątkę nurtuje mnie to, kto będzie trenerem - to od niego wszystko się zaczyna. Mamy luty, a najważniejszej osoby brakuje.

Którego z obecnych zawodników Polonii ceni Pan najbardziej?

- Norman Richardson potrafi wziąć ciężar gry na siebie i pokierować drużyną, choć nie zawsze mu się to udaje. Bardzo żałuję, że po kontuzji nie wrócił Carlos Rivera, bo to był fantastyczny zawodnik obwodowy. Imponuje mi Krzysztof Szubarga, pomimo tych niepotrzebnych fauli. To motor napędowy, on gryzie parkiet, z jego waleczności coś wynika częściej niż z zachowawczej gry Grega Harringtona.

Jeśli lubi Pan szybką grę, to musiał być Pan zadowolony rok temu, kiedy biegali Ryan Lorthridge i Grady Reynolds.

- To była ciekawa koszykówka.

W tym sezonie Polonia najpierw starała się grać szybko, teraz, po zmianach w składzie, wygląda to inaczej. Na początku było ciekawiej?

- Tak, ale ja od efektownej gry wolę zwycięstwa. Nic nie cieszy bardziej niż zwycięstwa, styl jest wtedy mniej ważny. Zresztą my sobie tak rozmawiamy o zawodnikach, a przecież drużyna to konglomerat ludzi, z którymi coś się dzieje - jeden się kocha, drugiego plecy bolą, trzeciego rzuciła narzeczona. To wszystko ma wpływ na grę!

Jest Pan z drużyną na tyle blisko, że wie Pan o takich niuansach?

- Coś tam wiem, skoro jest się fanem, to trzeba wiedzieć też o sprawach prywatnych. Inna rzecz, że gdy patrzę na tych chłopaków, to oni coś umieją, a w moim zawodzie gwiazdeczki nie umieją nic, a są wynoszone pod niebiosa. Ale takie mamy czasy, że lepiej zatańczyć na lodzie lub zaśpiewać nie umiejąc tego robić niż dobrze powiedzieć monolog Hamleta.

Przepłacani zawodnicy i nieudane transfery w sporcie też się zdarzają.

- Oczywiście, wystarczy spojrzeć na tegoroczny Prokom Trefl Sopot. To co się tam stało jest okropne, bo wszyscy wierzyli, że będzie prawdziwa drużyna.

Przychodzi Pan także na mecze Polonii 2011.

- Serce jest tylko przy Polonii, bo pierwsza miłość jest największa. Ale lubię chodzić na inne mecze, szczególnie kiedy grają młodzi ludzie. Polonia 2011 raz gra lepiej, raz gorzej, widać brak doświadczenia i pytanie co z tego dalej wyniknie. Warszawy nie stać na dwie drużyny w ekstralidze - nie znajdzie się tylu pieniędzy i kibiców.

Prezes Fundacji Polonia 2011 Janusz Popiołek, Walter Jeklin, Leszek Karwowski, być może Eric Elliott - tą są ludzie związani z Polonią. Gdyby połączyć obie drużyny, byłby pewniak do play-off.

- To byłoby najbardziej racjonalne posunięcie, ale o takich rzeczach decydują ludzie, ich charaktery i pieniądze. Na razie nic nie wskazuje na to, że się dogadają.

Namawia Pan kolegów aktorów na chodzenie na Polonię?

- Oczywiście, zwykle ich zawiadamiam, że są mecze. Kibicami koszykówki są Grzegorz Wons i Michał Lesień, który pochodzi z Wrocławia - kiedyś bardzo kibicował Śląskowi, ale teraz jak gra Polonia ze Śląskiem, to bardziej trzyma za Polonią.

Kto jest najlepszym koszykarzem wśród aktorów?

- Dawno nie grałem, ale z tego co widziałem dobrzy są Marcin Dorociński i Przemek Sadowski. Ja na pewno gram raz do roku - mamy taki fajny mecz w Kołobrzegu przy okazji festiwalu twórczości Zbigniewa Herberta. Aktorzy grają z władzami miasta - we wrześniu nam pomagał koszykarz Kotwicy Sefton Barrett, ale na szczęście przegraliśmy. Dzięki temu władze Kołobrzegu nie obniżą nam dotacji na następny festiwal.

Dlaczego Polonia od trzech lat walczy tylko o utrzymanie?

- Zaczęło się od odejścia Warbudu - wtedy zaczęło brakować pieniędzy, pojawiły się długi. Myślałem, że obecny sezon będzie trochę lepszy, ale niestety nie jest - szansa na play-off powoli maleje. Polonia utrzyma się jednak na 100 proc. Ja wierzę w trenera Wojciecha Kamińskiego i to nie dlatego, że rozmawiamy przed i po meczu. On potrafi zmobilizować zespół.

Jaki mecz Polonii wspomina Pan najbardziej?

- Wszystkie obejrzane zacierają mi się w pamięci Na pewno ten inauguracyjny mecz z Prokomem był jednym z lepszych widowisk, ale z racji porażki Polonii [91:95] trudno go wymieniać wśród tych wyjątkowych. Bardzo pamiętam trzeci mecz play-off z 2005 roku z Anwilem Włocławek, kiedy Elliott doznał kontuzji i grę prowadził Koszarek - zdobył kilkanaście punktów, miał chyba sześć asyst, a Polonia wygrała [96:73].

Koszarka na pewno, ale kogo jeszcze widziałby Pan w swojej Polonii?

- Krzyśka Roszyka. Duet Koszar-Roszar to było coś! Dwóch chłopaków, o których pracy w przerwie letniej z Kamińskim mówiło się legendy. Robili wyraźne postępy, dostali się do kadry. No i są Polakami - ja nie jestem nacjonalistą, ale amerykańska armia zaciężna nie budzi we mnie takich zachwytów. Myślę o reprezentacji i wiem, że gra Polaków w lidze jest dla niej bardzo ważna. A jeśli coś ma poprawić zainteresowanie koszykówką w kraju, to właśnie reprezentacja. Sama liga nie da rady.

Jak Polonia skończy ten sezon?

- Rozum mówi, że w okolicach 10. pozycji, ale ja liczę na ósme miejsce. Mistrzem będzie, mimo wszystko, Prokom. Szkoda, że ten zespół nie odniósł sukcesu w Eurolidze, bo to pociągnęłoby za sobą resztę koszykówki. Jeszcze jakby pojawił się Dennis Rodman, który poderwałby Dodę, to od razu coś by się działo.

Koszykówce brakuje takiej postaci?

- Jest Radek Hyży, niezwykle inteligenta osoba. Niekiedy przekracza pewne granice, ale jest barwny. Czasem nawet wolę go słuchać niż patrzeć na to jak gra. Blichtr np. w aktorstwie nie zawsze jest pożądany, ale dla spektaklu jest to potrzebne.

Warszawa miała ostatnio takiego koszykarza jak Hyży?

- Coś miał w sobie Reynolds, z tymi wcześniejszymi problemami pozaboiskowymi. Poza tym ten jego wsad a la Vince Carter zrobił więcej dla promocji koszykówki niż parę zwycięstw, bo o tym się mówiło. Ludzie lubią bajki, ale każdy ma takie Hollywood na jakie zasługuje.

*Wojciech Wysocki (ur. 1953 r.) - aktor związany z Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Zagrał wiele ról filmowych i telewizyjnych - m.in. główne role w "Życiu wewnętrznym" Marka Koterskiego i "Pismaku" Wojciecha Jerzego Hasa. Ostatnio gra w serialach "Ekstradycja", "Na Wspólnej" i "Ranczo".

Czy Polonia utrzyma się w Dominet Bank Ekstralidze?
Copyright © Agora SA