Shaq z Polski skończył 41 lat

- Jestem biznesmenem. A na boisku zabójcą. Przeciwnik to osoba, która przeszkadza mojej rodzinie w zdobyciu pieniędzy na jedzenie i życie. Muszę go wyeliminować - to tylko jeden z cytatów z Michaela Ansleya.

Michael Ansley: 203 cm wzrostu, ponad 120 kg wagi. Podkoszowy Banku BPS Basket Kwidzyn. Postura ochroniarza w dyskotece. Na parkiecie i poza nim jest połączeniem Shaquille'a O'Neala i Charlesa Barkleya, także dlatego, że lubi dużo i głośno gadać.

W piątek skończył 41 lat. Nie ma w polskich ligach zawodowych starszego zawodnika. Jedyny rówieśnik jest w rozgrywkach siatkarzy - Krzysztof Stelmach. Też rocznik 1967. Ale z listopada, a Amerykanin z lutego.

Kiedy Ansley zaczynał poważną przygodę z koszykówką i podpisał pierwszy kontrakt w amerykańskiej lidze NBA, Donald Copeland, obecny najlepszy strzelec polskiej ekstraklasy, był pięcioletnim dzieckiem. Tak samo zresztą jak rozgrywający polskiej reprezentacji Łukasz Koszarek. Drugi po Ansleyu najstarszy koszykarz polskiej ekstraklasy Mariusz Bacik ma 36 lat.

Do Polski Ansley przyleciał dokładnie siedem lat temu. Była zima, rok 2001, a sopocki Prokom potrzebował nowego silnego skrzydłowego. Teraz Ansley jest już za wolny i za ciężki, żeby grać na tej pozycji. Ale jako środkowy sprawdza się nadal świetnie. Już kiedy klub znad morza ogłosił, że podpisał kontrakt z 34-latkiem, dziennikarze pytali ówczesnego szefa klubu, czy działacze nie obawiają się wieku Ansleya. Tadeusz Szelągowski odpowiadał pewnie: - To doświadczony zawodnik, który przy swoim wzroście ma bardzo odpowiednią wagę. Mamy przynajmniej pewność, że nie przyleci do nas jakiś cielak.

Sam Ansley po przylocie mówił o sobie: - Jestem biznesmenem. Na boisku jestem kilerem, zabójcą. Nie widzę przed sobą przeciwnika, ale osobę, która przeszkadza mojej rodzinie w zdobyciu pieniędzy na jedzenie i życie. Muszę taką osobę wyeliminować.

Do Polski przyjechał eliminować i zarabiać. Nie ukrywa tego. - Koszykówka sprawia mi przyjemność, kocham ją. Ale to też mój zawód. Zgodziłbyś się pracować za darmo? - pyta retorycznie. Lubi o tym przypominać. Kiedy w 2005 r. dzięki jego akcjom krakowska Wisła pokonała w ważnym meczu Start Lublin, po kluczowej zbiórce w obronie, z uśmiechem na twarzy odwrócił się w stronę właściciela spółki Roberta Jaracza i wykonał gest liczenia pieniędzy.

Koszykówka stała się dla małego Ansley'a odskocznią od świata codziennego. Dorastał w Birmingham. Jednak nie tym angielskim, a 200-tysięcznym mieście w amerykańskim stanie Alabama. Kiedy jako kilkuletnie dziecko był świadkiem strzelaniny między handlarzami narkotyków i zobaczył na ulicy ofiarę porachunków, matka chciała, by o tym zapomniał. Wychowywała małego Mike'a sama. To co zaoszczędziła pracując za ladą jednego ze sklepów przeznaczała na obozy sportowe dla dziecka. Kiedy był w domu, namawiała go: - Idź na dwór, graj w koszykówkę.

I Ansley grał coraz więcej. - To był sposób, żeby się stamtąd wyrwać - mówi teraz.

Koszykówka w Stanach Zjednoczonych była w rozkwicie. A Amerykanie słyszeli o kolejnych milionowych kontraktach, jakie podpisywali zawodnicy. - Hamburger w McDonald's był dla mnie wtedy luksusem. A młodociani handlarze podchodzili i mówili: "Chodź, nauczymy cię handlować narkotykami. To takie łatwe" - wspominał w jednym z wywiadów w "Gazecie".

Zamiast tego coraz dłużej był w sportowej szkolnej salce. Szybko okazało się, że od rówieśników jest znacznie lepszy. Później wszystko potoczyło się szybko.

W 1989 roku Ansley trafił do NBA. Z 37. numerem draftu wybrali go Orlando Magic. Piotr Dąbrowski, najmłodszy obecnie gracz Basketu, bawił się wtedy w piaskownicy jako czterolatek. W Polsce - czas przemian. Ale Ansleya zmiany w Europie Środkowo-Wschodniej nie interesowały. Nareszcie mógł zacząć dzięki koszykówce zarabiać naprawdę duże pieniądze. Szybko zmienił samochód. Ze starego bmw przesiadł się do jeepa. Ale też nie na długo. Potem zauroczył się mercedesami - jego własny model był wyjątkowy. Zamiast zwykłej rejestracji wykupił oryginalną - z napisem "Ansley 45". Taki numer miał na koszulce w meczach w NBA. Grał też w Philadelphii 76ers i Charlotte Hornets. W sumie 149 meczów, 1026 punktów.

Do Polski trafił jako gwiazda, bo miał za sobą grę w silnej lidze hiszpańskiej, tytuł wicemistrza tego kraju. Prokom dawał mu tyle, ile żądał. Kwota? Tajemnica. Wydawało się, że Sopot będzie już dla niego miejscem sportowej emerytury. Swoje zarobił - w USA i w silnych ligach europejskich. Wtedy deklarował, że będzie chciał jeszcze grać maksymalnie trzy lata. Potem miał wrócić na ulubioną, ciepłą Florydę i zająć się trenowaniem dzieci. Ale zmienił plany.

Teraz stanowi swoiste dwuciało z trenerem Basketu Mariuszem Karolem. Ansley gra tam, gdzie pracuje szkoleniowiec - zresztą jego rówieśnik. Jeśli ktoś angażuje jednego, prędzej czy później dołączy do niego drugi. Tak było w Sopocie, Krakowie, Zgorzelcu i dziś w Kwidzynie. - Mam do trenera wielki szacunek. Doskonale zna się na koszykówce, ale też świetnie wie, czego od kogo można wymagać - mówi teraz. A wcześniej w jednym z wywiadów dla "Gazety": - Nie wyobrażam sobie pracy z innym trenerem niż "Mario". On ufa mnie, ja jemu. Pozwala mi grać tak, jak chcę. Porównałbym go z Philem Jacksonem.

Ansley ciągle słyszy pytania o swój wiek. - Przecież to tylko liczby. Numerki. Cholerne liczby, one nie mają znaczenia. Co z tego, że jestem starszy od innych, skoro oni nie grają tak jak ja? - ożywia się przy temacie wieku. Żarty z jego metryki wyraźnie go irytują podczas meczów. Kiedy w styczniu 2004 roku jako zawodnik Wisły Kraków grał w Bydgoszczy przeciwko Astorii po swoich udanych akcjach przebiegał koło ławki rezerwowych gospodarzy i pokrzykiwał w kierunku działaczy: - I'm too old? I'm too fat? ("Jestem za stary? Jestem za tłusty?").

Wcześniej był kandydatem do gry w bydgoskiej drużynie, ale zrezygnowano z niego. Trenerzy i działacze obawiali się, że jest już za stary, by grać na wysokim poziomie. Właśnie w tym sezonie Ansley został najlepszym strzelcem ligi i był liderem klasyfikacji zbiórek. Ale nie dostał tytułu MVP ligi. A w kolejnym sezonie raz za razem powtarzał w wywiadach: - Nie przyznano mi go, bo ktoś uznał, że nie można dawać takiej ważnej nagrody 38-latkowi. A byłem najlepszy. I w punktach, i w zbiórkach.

Na parkiecie wygląda jak King Kong. Potężny, głowa zawsze ogolona na łyso. - Wyglądem budzę respekt - mówi. Dwa lata temu dołączył do Stali Ostrów w połowie sezonu. Debiut świetny - dominował pod koszami. I kiedy tylko miał powody do zadowolenia, odwracał się w stronę publiczności i bił się w pierś. A do dziennikarzy już po meczu mówił: - Uwaga, przyjechałem! Ja, King Kong!

Jak długo zamierzasz grać w lidze? Do 50? - pytam. Ansley nie odpowiada. Mruga okiem.

W sobotę w meczu z AZS Koszalin rzucił osiem punktów w ciągu 16 minut.

2752

tyle punktów zdobył Ansley w 179 meczach w polskiej lidze. Średnio rzuca po 15,3 na mecz, a jego rekord to 40. W tym sezonie Ansley ma średnią 9,9, a rekord - 22

1121

tyle Ansley ma zbiórek. Przeciętna to 6,2. Rekord - 16. W tym sezonie Amerykanin ma średnio 4,4 zbiórki na mecz. Rekord - 11.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.