TBL Defensywnie: Robert Witka udowadnia swoją wartość

Pół poprzedniego sezonu siedział na trybunach i oglądał mecze zamiast biegać po parkiecie. Przed startem obecnego sezonu długo nie mógł znaleźć pracy, aż w końcu Tomas Pacesas w związku z występami w aż trzech ligach zdecydował się ściągnąć hurtem do Asseco Prokomu kilkunastu graczy. Wśród nich był Robert Witka, który w play-off udowadnia ile wart jest doświadczony Polak.

Tomas Pacesas, trener który przed tym sezonem zdecydował się występować w trzech ligach, TBL, VTB i Eurolidze, chciał z tych pierwszych rozgrywek bezceremonialnie zrezygnować. Po ogromnym nacisku mediów i buncie kibiców, liga nie pozwoliła na odstąpienie od części sezonu, a sfrustrowany Pacesas w ramach protestu podpisał kilkanaście kontraktów z zawodnikami, którzy mieli występować tylko w meczach Tauron Basket Ligi.

Wśród nich byli między innymi Iwo Kitzinger, Przemysław Frasunkiewicz, Łukasz Seweryn, Courtney Eldrige, Paweł Mróz, Paweł Kowalczuk, Dawid Przybyszewski, Sebastian Balcerzak oraz bohater tego wydania TBL Defensywnie, Robert Witka. Każdy z wymienionych miał być uzupełnieniem składu, zwykłą - brzydko mówiąc - zapchaj dziurą.

Większości z tych zapychaczy, podobnie jak kilku zawodników amerykańskich - Bobby Brown, J.R. Giddens, Jan Jagla, Mike Wilks - w składzie Prokomu już nie ma, albo pełnią w nim marginalną rolę. Do tego opisu nie pasuje Witka, który nie dość, że z zawodnika nigdzie nie chcianego, krytykowanego przez fanów, stał się jedną z centralnych postaci kroczącego po kolejne złoto Prokomu.

- Na swoim poziomie zagrali tylko Robert Witka i Piotr Szczotka - mówił po przegranym meczu z Turowem, szkoleniowiec Asseco Prokomu.

Pacesas mógł być zgryźliwy, aby dopiec innym graczom, którzy w tamtym spotkaniu zawiedli. Mógł też mówić całkiem poważnie, bo Witka faktycznie zrobił co do niego należało. Zdobył 12 punktów i miał 3 zbiórki. Statystyki niezbyt imponujące, ale od kręcenia cyferek w Prokomie są zupełnie inni gracze.

Słowa Pacecasa są znamienne, bo Witka jest bardzo, bardzo ważnym elementem Prokomu. Nie tylko dlatego, że długo z powodu kontuzji nie mógł grać Krzysztof Szubarga, że z powodu urazu nie występują Adam Łapeta oraz Przemysław Zamojski i ktoś musi wypełniać dziury w miejscach, które zostawiane jest graczom z polskim paszportem. Teraz, w fazie play-off, doświadczenie Witki procentuje, kiedy ten tylko wchodzi na parkiet.

Ale jak to? Przecież Witka to silny skrzydłowy, który z uwielbieniem maniaka woli grać na obwodzie. Nie przepada za fizyczną walką i przepychaniem się pod tablicami, to zostawia innym, silniejszym od siebie i chętnym na zapasy w trumnie. W drużynach, w których występuje zazwyczaj spotyka się z ogromną krytyką fanów. Tym, nie odpowiada opisany styl gry Witki, albo inne wydarzenia, których ciężko dopatrywać się na parkiecie.

Za kilka słów krytyki wyleciał bowiem z hukiem z PGE Turowa Zgorzelec w połowie poprzedniego sezonu. Choć jak gminne ptaszki ćwierkały wywiad, w którym Witka wyżalił się na sportową stronę Turowa, był tylko pretekstem do rozstania, bo gracz już wcześniej psuł atmosferę w drużynie. Uciekający skrzydłowy - to chyba idealna pozycja dla zawodników występujących na czwórce, którzy wolą grać na dystansie - pół roku siedział na trybunach, a potem jak doskonale wszyscy wiedzą znalazł się w Prokomie.

I tu, na przekór krytykom, dziennikarzom, fanom i antyfanom, pokazuje że wie jak gra się w koszykówkę! Nie można nie zauważyć ogromnych zalet Witki i tego, jak ważnym ogniwem Prokomu jest ten doświadczony koszykarz. W tym sezonie, w 31 spotkaniach Witka zdobywa średnio 7.2 punktu i 4.3 zbiórki w każdym meczu. Biorąc pod uwagę tylko play-off, te liczby to odpowiednio 10,5 punktu i 4.5 zbiórki, w tym 30 punktów i 16 zbiórek w dwóch ostatnich meczach półfinału przeciwko Energi Czarnym Słupsk.

I tu należy nadmienić, że Witka w tych spotkaniach grał jak profesor. Szukał pozycji, nie forsował rzutu, był tam gdzie powinien być i trafiał istotne rzuty z dystansu, kiedy ważyły się losy zwycięstwa. Oprócz tego robił coś, czego nikt się po nim nie spodziewał - w walce na tablicach zachował się jak mistrz wsadów NBA, Blake Griffin i w jednej z akcji z potężnym impetem wpakował piłkę do kosza łapiąc ją w powietrzu po niecelnym rzucie partnera z drużyny.

Po tej akcji praktycznie cała koszykarska Polska przecierała oczy ze zdumienia, bo nikt nie mógł uwierzyć, że to właśnie Witka zrobił to, co jest domeną zupełnie innych graczy. Przecież Robert, nawet sam na sam z koszem, zawsze wolał spokojnie zdobyć punkty rzutem o tablicę, niż wieszać się na obręczy.

Pomimo tego wszystkiego nie należy też zapominać, że Witka nie jest postacią wybitną, na próżno wymagać od niego rzucania po dwadzieścia i więcej punktów w każdym meczu. Na próżno oczekiwać, że będzie podporą w ataku i kimś, kto będzie decydował o losach meczu każdego wieczora, albo kimś w oparciu o kogo można budować mistrzowski zespół. Niestety nie będzie też już graczem, który zawojuje koszykarską Europę i wypłynie na szerokich wodach w czołowych klubach.

Po stokroć nie! Ale nie można z całą pewnością twierdzić, że jest to zawodnik niepotrzebny i mało istotny. Bo temu przeczą bardzo dobre (nie tylko statystycznie) mecze, które Witka rozgrywa w tegorocznych play-off.

Liczba Witki

1 - tylko tyle razy w ciągu ostatnich siedmiu sezonów Robert Witka nie grał w finałach ekstraklasy mężczyzn.

Więcej o:
Copyright © Agora SA