Czas płynie nieubłaganie, zmieniają się pokolenia, potem naturalną koleją rzeczy ludzie odchodzą na ten lepszy ze światów i choć wydaje się to oczywiste, trudno się z tym pogodzić. Szczególnie jeśli dotyczy to osób wybitnych, nietuzinkowych, które dokonały więcej od innych i może widziały trochę dalej. Na szczęście pamięć o nich nie ginie. W sporcie o ich dokonaniach najczęściej przypominają memoriały, które są organizowane dla uczczenia ich dokonań. Takim właśnie człowiekiem był Zdzisław Niedziela, wybitny trener koszykówki, który zmarł przed niespełna sześciu laty. Dziś właśnie zaczyna się Jego memoriał, rozgrywany tam, gdzie odnosił największe sukcesy, czyli w lubelskiej hali MOSiR przy al. Zygmuntowskich noszącej teraz imię... Zdzisława Niedzieli. Miałem wielką przyjemność znać tego "Maga basketu", który z drużyną Startu opartą w głównej mierze na wychowankach potrafił zdobywać medale mistrzostw Polski seniorów, a także odniósł wiele sukcesów z juniorami. To on dokonał przełomu w polskiej koszykówce i jako pierwszy sprowadził do klubu Amerykanina. Był to rok 1978, a gracz nazywał się Kent Washington. Czarnoskóry zawodnik na polskich parkietach robił furorę, a zdobycie wówczas biletu na mecz Startu graniczyło z cudem. Zresztą popularność Washingtona sprawiła, że trafił on nawet do filmu i zagrał epizod w kultowej komedii Stanisława Barei pt. "Miś". Trener Niedziela był znakomitym strategiem i do maksimum starał się wykorzystać możliwości swojego zespołu, który z oczywistych wówczas powodów nie mógł być tak silny jak wojskowe wówczas Legia Warszawa czy wrocławski Śląsk, albo milicyjne Wybrzeże Gdańsk. Te kluby mogły mieć praktycznie każdego zawodnika, jakiego chciały, ale z czerwono-czarnymi, bo tak nazywano koszykarzy Startu, musiały się liczyć. Przez Jego ręce przeszły niezliczone rzesze koszykarzy i koszykarek - ze starszego pokolenia byli to m.in.: Bogdan Bylica, Janusz Górnicki, Jan Jargiełło, Leszek Postój, Leszek Maria Rouppert, Wiesław Zaworski, z tego trochę młodszego Wojciech Krzykała, Krzysztof Krzanowski, Marek Choina, Mirosław Parzymies, Jerzy Żytkowski, a także panie - Iwona Godula, Dorota Poźniak, Anna Lepa czy Katarzyna Barlakowska.
Ten znakomity szkoleniowiec był także świetnym i bardzo wszechstronnym sportowcem. Z powodzeniem - i to na poziomie, który dziś można nazwać profesjonalnym - uprawiał piłkę ręczną, lekkoatletykę, siatkówkę, tenisa stołowego, piłkę nożną, no i oczywiście koszykówkę. Co ciekawe, w tych trzech ostatnich dyscyplinach występował z innym później wybitnym piłkarzem, a potem trenerem Leszkiem Jezierskim zwanym Napoleonem. To sprawiło, że Niedziela w 1950 roku został wybrany najwszechstronniejszym sportowcem Lublina. Ja widziałem go w akcji tylko przy stole pingpongowym i muszę przyznać, że mimo słusznego już wówczas wieku radził sobie znakomicie. Poza tym był człowiekiem niesłychanie dowcipnym i świetnym rozmówcą. Mogłem się o tym przekonać podczas pisania o Nim reportażu. Znałem Go wprawdzie wcześniej, ale dopiero przy wertowaniu stert zdjęć, wycinków z prasy, których miał mnóstwo, a także Jego relacji mogłem w pełni docenić to, co dla sportu zrobił i jakim był człowiekiem. To letnie spotkanie w 2010 roku było naszym ostatnim. Wprawdzie umawialiśmy się na bilarda, w którego bardzo lubił grać, ale jakoś nie mogliśmy zgrać terminów i już nie zagraliśmy, bo pół roku później - w grudniu Zdzisław Niedziela zmarł. Miał 80 lat. Koszykarski świat jednak o Nim pamięta, czego dowodem są doroczne Jego memoriały. On też, jeśli patrzy tam gdzieś z zaświatów, powinien być zadowolony, bo po latach posuchy Lublin wrócił do lat świetności i zarówno panie, jak i panowie znowu znaleźli się w elicie polskiego basketu.