Cegłą do kosza o finale TBL (2): Kto miał trafić, jeśli nie Dylewicz?

- Miał "Dylu" szczęście przy tym kluczowym, sobotnim rzucie. Wiadomo, że rzucał bardziej w kierunku kosza, a nie do niego, że nie celował w tablicę. Ale kto miał trafić, jeśli nie on? - o bohaterze finałowego meczu nr 2 w Tauron Basket Lidze pisze Łukasz Cegliński ze Sport.pl.

W sobotę PGE Turów Zgorzelec pokonał broniący tytułu Stelmet Zielona Góra 80:74 i w rywalizacji do czterech zwycięstw prowadzi 2-0. Trzecie spotkanie odbędzie się we wtorek o 20 w Zielonej Górze.

Pierwsza cegła: Do końca meczu pozostawała minuta, a mistrzowie z Zielonej Góry zbliżyli się na trzy punkty. Było 75:72 dla Turowa, który rozgrywał nerwową akcję. Ważny moment meczu okazał się kluczowym - Filip Dylewicz dostał piłkę za linią trójek, musiał rzucać z trudnej pozycji - pod presją czasu, po koźle w bok, kroku w tył, z obrońcą przed sobą. Rzucił, trafił. O tablicę! To był rzut z gatunku tych, po których koledzy strzelca wiedzą, że nie przegrają, a rywalom odechciewa się walczyć.

 

Ważnych akcji Turowa w końcówce było więcej - trójka Mike'a Taylora, blok Damiana Kuliga na Przemysławie Zamojskim, a potem punkty spod kosza środkowego gospodarzy, ale to Dylewicza zapamiętamy najbardziej. "Dylu" od trójki rozpoczął też przecież ostatnią kwartę, którą Turów zaczynał, prowadząc ledwie 61:60. Ten gracz musi mieć zresztą jakiś patent na Stelmet - 13 kwietnia w Zgorzelcu trafił trzy trójki w minutę, dzięki czemu Turów zredukował dużą stratę, a potem wygrał.

Miał "Dylu" szczęście przy tym kluczowym, sobotnim rzucie. Wiadomo, że rzucał bardziej w kierunku kosza, a nie do niego, że nie celował w tablicę. Ale kto miał trafić, jeśli nie on? Dla Dylewicza to ósmy finał, sobotni mecz był 42. 19 zdobytych w nim punktów (dziewiąty kolejny mecz w finale z przynajmniej dziesięcioma), daje mu w sumie 445.

Druga cegła: Stelmet walczył. Mistrzowie kilka razy zmniejszali dwucyfrową przewagę Turowa. Trafiali z szybkich ataków, wykorzystywali swój atut, czyli dwójkowe akcje Łukasza Koszarka z Vladimirem Dragiceviciem, Christian Eyenga dobrze pilnował J.P. Prince'a. Goście ograniczyli gwiazdę Turowa do dziewięciu punktów (2/9 z gry), a mimo to przegrali. Pierwszy raz w tym sezonie w lidze - po raz drugi z rzędu.

I choć do rozstrzygnięcia w tym finale jeszcze daleko, to zastanawiam się, czy Stelmet ma jeszcze coś w zanadrzu. Czy Mihailo Uvalin i jego zawodnicy pokażą "coś ekstra". Muszą, bo na tak grający Turów codzienność nie wystarczy. "Czymś ekstra" nie będzie oczywiście trafianie rzutów z gry przez Aarona Cela (1/11 z gry w dwóch meczach) i Przemysława Zamojskiego (6/21), ale czy taki Mantas Cesnauskis jest w stanie wnieść cokolwiek z ławki? Czy Koszarek z poziomu "dobrze" da radę wznieść się na "świetnie" pod ciągłą presją obwodowych Turowa?

Jeśli nie, może być tak, jak przed rokiem - 0-4 po względnie zaciętych spotkaniach. Tylko w drugą stronę, oczywiście.

Trzecia cegła: Play-off wprowadzono w Polsce w sezonie 1984/85, finały do czterech zwycięstw pojawiły się po 10 sezonach. Tylko raz zdarzyło się, by zespół, który prowadził po dwóch meczach 2-0, zaliczkę roztrwonił i mistrzostwa nie zdobył.

Tym zespołem był w 2008 roku... Turów. Po zwycięstwach z Prokomem 82:79 i 89:71 w Zgorzelcu, rzadko wykorzystywany wówczas przez Saso Filipovskiego Harding Nana prawie wyrwał Prokomowi wygraną nr 3, ale Milan Gurović był na miejscu. W kolejnym spotkaniu Turów długo prowadził, ale tym razem błysnął Simonas Serapinas. W meczu nr 5 w Zgorzelcu Prokom - bez zawieszonego Gurovicia! - wygrał 66:59 dzięki 26 punktom Dylewicza, ale Turów i Andres Rodriguez wyrównali na 3-3 w Sopocie.

Szalony, pasjonujący, znakomity finał kończył mecz nr 7 w Zgorzelcu, gdy Gurović był Guroviciem. Serb rzucił 36 punktów, Prokom wygrał 76:70.

Czy w tym finale może stać się coś podobnego? Nie spodziewam się, ale...

Czwarta cegła: Air Congo!

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.