TBL Defensywnie: Co Prokomowi dało zwolnienie z części sezonu?

Prokom dzięki rywalizacji z europejską czołówką przez sześć miesięcy ma największe szanse na zdobycie mistrzostwa Polski, dziewiątego z rzędu - pisze Szczepan Radzki.

Ole, ole, ole, ole! Trybuna Kibica zawsze pełna

To będzie krótka dywagacja o tym, dlaczego najsłabszy od lat zespół Asseco Prokomu Gdynia, w tym momencie sezonu, na tydzień przed play-off, ponownie ma największe szanse na zdobycie mistrzostwa Polski. I wyklinajcie drodzy fani koszykówki w Polsce, a raczej koszykówki spod znaku Tauron Basket Ligi, ale niestety mecze z niezwykle utalentowanym Treflem Sopot, pokazały, że najbliżej mistrzostwa są właśnie rywale zza miedzy.

Asseco Prokom Gdynia, zespół który w ostatnich ośmiu latach zdominował rozgrywki PLK, który od niepamiętnych czasów był kojarzony z ogromnymi budżetami i najzdolniejszymi zawodnikami. Ale także ten, który został znienawidzony przez 90 procent populacji koszykarskiej w Polsce, lubiany przez nielicznych fanów w Trójmieście.

Powód? Wszystkim doskonale znany. Słynne zwolnienie z części rozgrywek ekstraklasy na rzecz gry w Eurolidze i lidze VTB. To najbardziej spektakularny papierek wydany przez Polski Związek Koszykówki i Polską Ligę Koszykówki.

I pomimo tego, że był to kolejny występ zespołu z Gdyni w najsilniejszych rozgrywkach klubowych w Europie, Prokom jest najsłabszym Prokomem od ... zawsze. Tegoroczne perypetie tego zespołu znamy choćby z nagłówków gazet. Przemeblowany skład, zwolnienie (ucieczka, odejście?) trenera Tomasa Pacecasa. Sporo ruchów kadrowych. Największe gwiazdy, a przynajmniej te, które miały nimi być, pożegnały się z Prokomem dość szybko. Jedni się nie sprawdzili, inni woleli grę (i nie ma się co dziwić) w NBA.

Zostali nieliczni. W tym Donatas Motiejunas, Litwin wybrany w drafcie do NBA i bezapelacyjnie największa gwiazda na parkietach ekstraklasy. Oraz kilku graczy, którzy mieli być raczej uzupełnieniem składu, aniżeli jego podstawowymi zawodnikami. Mieli być wyrobnikami, a w niektórych klubach byli wręcz niechciani lub też nazywano ich zapchajdziurami.

Nagłe ruchy kadrowe spowodowały, że głębokie rezerwy, uzupełnienia składu, musiały wcielić się w rolę zawodników pierwszopiątkowych, kogoś, kto będzie stanowił o sile zespołu. Co więcej, nieprzyzwyczajeni do przesiadywania na wysokich szczeblach hierarchii drużynowej gracze, musieli brać na siebie ciężar gry i decydować o wyniku poszczególnych meczów.

I to w pojedynkach z nie byle kim, bo Prokom trafił w grupie Euroligi między innymi na FC Barcelonę z największymi gwiazdkami koszykarskimi w składzie, Uniks Kazań, Montepaschi Siennę. Mało? Słabsze, ale wcale nie słabe Olimpija Ljubljana i Galatasaray Stambuł, to też uznane koszykarskie marki i wcale nie chłopcy do bicia. W VTB w wielu meczach Prokom również rywalizował z silnymi zespołami. A co to, że naprzeciwko stał choćby Juan Carlos Navarro dało zespołowi z Gdyni i jego zawodnikom?

Pisząc bardzo skrótowo - pewność siebie. Navarro, Barcelona, Olimpija, Siena, Euroliga. Te krótkie nazwy oznaczają w koszykówce jedno - rywalizację na najwyższym z możliwych poziomów co trzy dni dla takich zawodników jak Przemysław Zamojski, Łukasz Seweryn, Michael Kuebler, Jerrell Blasingame, nie wspominając o kadrowiczach - Adamie Łapecie, Piotrze Szczotce czy Adamie Hrycaniuku.

Często głębokie rezerwy, nagle musiały ścierać się z wybitnymi nazwiskami, nie przez 3 minuty, aby dać odetchnąć liderom, a przez 30 czy nawet 40 minut. Zastanawiającym było tylko, czy nauka nie poszła w las.

Prokom z pomysłowym trenerem Andrzejem Adamkiem gra pewnie, skutecznie i twardo. Zawodnicy nie boją się podejmować decyzji rzutowych i co dla fanów w Gdyni istotniejsze, nie drżą im przy tym ręce. Nie boją się też ryzyka, wejścia pod kosz, szybkiego rozegrania akcji.

Bo czego mają się bać, skoro przez ostatnie sześć miesięcy grali przeciwko dużo, dużo, dużo lepszym rywalom, niż po powrocie do Tauron Basket Ligi. Skoro mogli więc rywalizować z czołówką europejską, to mogą z sukcesami rywalizować w Polsce.

Te wspomniane zapchajdziury, a nawet ci którzy rok temu w niektórych zespołach byli czołowymi zawodnikami w PLK, zyskali pewność siebie, nauczyli się kilku sztuczek od lepszych rywali, widzą, wiedzą i rozumieją więcej, kiedy wychodzą na parkiet. Bo przecież pokonanie dwukrotnie Trefla, zdeptanie wicemistrza Polski w dwóch meczach w sumie pięćdziesięcioma punktami, czy zlanie Anwilu dwudziestoma oczkami oraz tylko dwie (w sumie minimalne) porażki w drugim etapie sezonu, pozwalają myśleć, że ten najsłabszy od lat Prokom, wcale nie jest taki słaby.

Bo to, właśnie tak istotna w sporcie pewność siebie (oraz Donatas Motiejunas), jest największym atutem Prokomu w zbliżających się play-off.

Więcej o:
Copyright © Agora SA